Ale Chauvelin go nie słuchał. Całą uwagę skupił na drzwiach, w których Desgas miał się ukazać lada chwila. Małgorzata również nie spuszczała wzroku z drzwi, gdyż usłyszała nagle wśród nocnej ciszy odgłos licznych i miarowych kroków.
Był to Desgas i jego ludzie. Za trzy minuty tu będą. Za trzy minuty stanie się rzecz okropna: szlachetny orzeł wpadnie w sidła na wróble! Chciała krzyczeć i biec do Percy'ego, ale nie miała odwagi. Patrzyła tylko na męża i śledziła każde jego poruszenie, gdy kroki żołnierzy stawały się coraz wyraźniejsze. Stał ciągle przy stole, odwrócony plecami do Chauvelina i mówił dalej spokojnym głosem. Dostrzegła jednak, że wyjął z kieszeni tabakierkę i zwinnym ruchem wsypał do niej zawartość stojącej na stole miseczki z pieprzem. Następnie zwrócił się znów do Chauvelina i zapytał z niewinnym uśmiechem:
– O czym to mówiłeś, sir?
Chauvelin, zbyt pilnie wsłuchany w zbliżające się kroki, nie zauważył, co robi jego przebiegły przeciwnik i z wysiłkiem starał się ukryć radość ze spodziewanego triumfu.
– O niczym – odrzekł przytomnie. – Nie mówiłem nic. A ty, sir Percy, co chciałeś powiedzieć?
– Mówiłem – rzekł Blakeney, zbliżając się do Chauvelina – że Żyd w Piccadilly sprzedał mi najlepszą tabakę, jaką kiedykolwiek widziałem. Czy zrobisz mi ten zaszczyt, aby spróbować, mój księżulku?
Stał tuż koło Chauvelina z dobrodusznym uśmiechem, podając mu tabakierkę. Francuz zaś, wsłuchując się w szybko zbliżające się kroki i spoglądając wciąż ku drzwiom, nie podejrzewał żadnej zasadzki ze strony przebiegłego Anglika. Niewinny wygląd przeciwnika uśpił wszystkie jego podejrzenia i z zaufaniem przyjął szczyptę tabaki.
Tylko ten, któremu przypadkiem zdarzyło się zażyć dawkę pieprzu, może mieć pojęcie o okropnych skutkach takiej fatalnej pomyłki. Chauvelinowi zdawało się, iż pieprz rozsadzi mu głowę. Kichał ustawicznie, nie mogąc złapać tchu. Przez chwilę był ślepy, głuchy, nieprzytomny, a tymczasem Blakeney spokojnie, bez najmniejszego pośpiechu włożył kapelusz, wyciągnął z kieszeni pieniądze, zostawił je na stole i swobodnie wyszedł z gospody.
Rozdział XXVI. Żyd
Małgorzata ochłonąwszy ze zdumienia, starała się uporządkować rozpierzchłe myśli. Ten ostatni, nieoczekiwany epizod, nie trwał dłużej niż parę minut, a Desgas z żołnierzami znajdował się już o kilka kroków od gospody pod "Burym Kotem".
Gdy zrozumiała nareszcie, co zaszło, ogarnęło ją gwałtowne uczucie radości i podziwu. Wszystko było tak proste, a takie genialne. Chauvelin znajdował się wciąż w tym samym opłakanym stanie, stokroć gorszym, niż po najsilniejszym nawet uderzeniu pięścią, gdyż nie był w stanie ani widzieć, ani słyszeć, ani przemówić, a tymczasem "Szkarłatny Kwiat" wymykał się z jego sideł. Blakeney uszedł, na pewno z intencją połączenia się ze zbiegami, ukrywającymi się w chacie ojca Blancharda. Co prawda na razie Chauvelin był obezwładniony i "Szkarłatny Kwiat" wyślizgnął się z rąk Desgasa, ale przecież całe wybrzeże było strzeżone, każdy kąt obszukany i każdy nieznajomy śledzony. Dokąd mógł się udać Percy, ubrany w tak bogate szaty i jak mógł nadal uniknąć schwytania?
Wyrzucała sobie teraz gorzko, że nie zeszła ze schodów i nie dała mu dowodu swej trwogi o niego i gorącej miłości, nie przestrzegając go o czyhającym na niego niebezpieczeństwie. Śmiertelnym lękiem przejęła ją myśl, że Percy nie wiedział o rozkazach wydanych przez Chauvelina, tyczących się jego pojmania. Ale zanim te okropne przypuszczenia skrystalizowały się w jej umyśle, usłyszała tuż koło drzwi szczęk broni i silny głos Desgasa, który rozkazywał żołnierzom: "Stój!"
Chauvelin powracał z wolna do przytomności. Nie kichał już tak gwałtownie i chwiejąc się powstał z krzesła. Starał się dojść do drzwi, gdy Desgas zapukał.
Chauvelin otworzył mu śpiesznie i zanim sekretarz zdołał wymówić słowo, zapytał między dwoma kichnięciami:
– Wysokiego wzrostu nieznajomy… Odpowiadaj prędko, czy który z was go widział?
– Gdzie obywatelu? – odrzekł zdziwiony Desgas.
– Tu człowieku! Wyszedł przez te drzwi, najwyżej przed pięcioma minutami.
– Nikogo nie widzieliśmy, obywatelu. Księżyc jeszcze nie ukazał się i…
– A ty spóźniłeś się o pięć minut? – przerwał dyplomata z ukrytą wściekłością.
– Obywatelu, ja…
– Spełniłeś mój rozkaz, wiem o tym – przerwał zniecierpliwiony Chauvelin – ale bardzo długo musiałem na ciebie czekać. Mam nadzieję, że wszystko jeszcze da się naprawić, inaczej źle będzie z tobą, obywatelu Desgas…
Desgas zbladł. Tyle było nienawiści i złości w obliczu przełożonego…
– Wysokiego wzrostu nieznajomy, obywatelu? -wyjąkał.
– Był w tym pokoju przed pięcioma minutami i jadł tu kolację. Bezczelność przechodząca wszelkie granice!… oczywiście sam nie mogłem go schwytać. Brogard jest za głupi, a ten przeklęty Anglik ma zdaje się siłę byka. Uciekł ci przed samym nosem…
– Przecież nie może iść daleko, wszędzie go zobaczą!…
– Oby tak było.
– Kapitan Jutley posłał 40 ludzi na pomoc patrolom, z których 20 zeszło na plażę. Zapewnił mnie, że cały dzień pełnią służbę pilnie i sumiennie i żaden nieznajomy nie jest w stanie dojść do wybrzeża i wsiąść na okręt.
– To dobrze. Czy żołnierze dostali ścisłe instrukcje?
– Otrzymali bardzo jasne rozkazy, obywatelu, i sam z nimi mówiłem. Mają iść krok w krok, o ile możności niewidziani, za każdym nieznajomym, którego spostrzegliby, szczególnie gdyby odznaczał się wysokim wzrostem.
– Pod żadnym warunkiem nie można takiego osobnika aresztować – rzekł żywo Chauvelin. – Ten bezwstydny "Szkarłatny Kwiat" umknąłby w chwili uwięzienia go. Musimy pozwolić mu dosięgnąć chaty Blancharda, a wtedy dopiero otoczyć go i pojmać.
– Żołnierze doskonale zrozumieli ten rozkaz, obywatelu. Gdy tylko spostrzegą wysokiego nieznajomego, jeden ze straży musi w tej chwili przybiec do ciebie, by ci o tym oznajmić.
– Dobrze, bardzo dobrze -rzekł Chauvelin, zacierając ręce z zadowoleniem.
– Mam jeszcze jedną wiadomość dla ciebie, obywatelu.
– Mów.
– Pewien wysoki Anglik miał długą rozmowę, trwającą może trzy kwadranse z Żydem, zwanym Ruben, który mieszka tuż koło gospody.
– Tak? I co dalej? – zapytał niecierpliwie Chauvelin.
– Chodziło o konia i bryczkę, które Anglik chciał wynająć na godzinę jedenastą.
– Już jest po jedenastej. A gdzie mieszka ten Ruben?
– O parę kroków stąd.
– Poślij żołnierza, aby zapytał, czy nieznajomy wyjechał wózkiem Rubena.
– Dobrze, obywatelu.
Desgas wyszedł, aby wydać żołnierzowi rozkazy. Ani jedno słowo z rozmowy nie uszło uwagi Małgorzaty, miotanej złowrogim przeczuciem. Rozpoczęła podróż z taką płomienną nadzieją i niezachwianą wolą, by pomóc mężowi, a dotąd nie uczyniła nic, zmuszona patrzeć bezradnie, jak zacieśniają się sidła, w które musi wpaść bohaterski "Szkarłatny Kwiat".
Wszędzie ścigały go zdradzieckie oczy szpiegów, a jej własna bezradność przygniatała ją. Zrozumiała, że nie było najmniejszego prawdopodobieństwa, aby mogła mu w czymkolwiek przyjść z pomocą i jedyną jej nadzieją stała się myśl, by móc podzielić jego los, choćby najgorszy.
Na razie nie ośmielała się nawet ufać, że ujrzy jeszcze człowieka, którego tak kochała, ale pragnęła za wszelką cenę wiedzieć, co czyni Chauvelin, licząc, iż póki nie straci szpiega z oczu, los Percy'ego nie będzie jeszcze całkowicie rozstrzygnięty.
Desgas pozostawił zwierzchnika w zajeździe, a sam czekał przed gospodą na powrót posłańca, którego wysłał po Rubena.