Daleki szum bałwanów przejmował ją dreszczem. Smutny jęk sowy, rozlegający się od czasu do czasu, lub krzyk mewy przepełniał ją niewypowiedzianą trwogą. Myślała o drapieżnych bestiach ukrytych w ludzkim ciele, czyhających na swe ofiary i rozdzierających je bez litości jak zgłodniałe wilki, w wyłącznym celu zadośćuczynienia żądzy zemsty. Nie bała się ciemności, lękała się jedynie tego człowieka jadącego przed nią na prostym wózku, który żywił pragnienia zemsty tak okrutne i tak szatańskie. Czuła ból w nogach, a kolana uginały się pod nią z wysiłku. Od kilku dni żyła w okropnej rozterce, spędziła trzy ostatnie noce bez snu i szła już od dwóch godzin po śliskiej drodze, podtrzymywana nadzieją, że zobaczy męża po raz ostatni i jeżeli uzyska od niego przebaczenie popełnionej zbrodni, będzie miała przynajmniej prawo umrzeć przy jego boku.
Na wpół przytomna, szła bezmyślnie po błotnistej drodze, gdy nagle jej uszy, czułe na każdy szmer, usłyszały, że bryczka stanęła, a żołnierze osadzili konie. Doszli do miejsca przeznaczenia. Bez wątpienia na prawo znajdowała się ścieżka prowadząca do skał morskich i do chaty Blancharda. Obojętna na niebezpieczeństwo, przyczołgała się do miejsca w którym znajdował się Chauvelin z eskortą. Zsiadł z wózka i wydawał rozkazy żołnierzom.
Miejsce, w którym zatrzymała się ekspedycja, znajdowało się w odległości mniej więcej 800 metrów od wybrzeża. Słaby odgłos fal dochodził jakby z wielkiej oddali. Chauvelin i Desgas skręcili nagle na prawo, prawdopodobnie na ścieżkę, wiodącą ku morzu, a Żyd pozostał na szosie ze szkapą i wózkiem.
Małgorzata bardzo ostrożnie, pełzając na rękach i kolanach, wróciła w tę stronę. Musiała przedostać się przez cierniste, niskie krzaki, unikając najlżejszego szelestu i rozdzierając sobie twarz i ręce o suche gałęzie. Ale za wszelką cenę chciała widzieć i słyszeć wszystko, a nie być dostrzeżoną. Na szczęście, jak to bywa w tych okolicach Francji, ścieżka obsadzna była niskim, zwartym płotem, za którym ciągnął się wyschnięty rów, obrośnięty wysokimi trawami. Małgorzacie udało się więc znaleźć schronienie w tych sitowiach. Ukryta w nich całkowicie, zbliżyła się o trzy metry od miejsca, gdzie Chauvelin wydawał rozkazy swym żołnierzom.
– A teraz powiedzcie mi -mówił tonem rozkazującym – gdzie jest chata ojca Blancharda?
– Chata znajduje się w odległości 800 metrów stąd -odrzekł żołnierz, prowadzący całą ekspedycję.
– Doskonale! Więc poprowadzisz nas. Nim zaczniemy schodzić ze skał, podejdziesz pod samą chatę, jak najostrożniej i przekonasz się, czy zdrajcy monarchiści jeszcze się tam znajdują. Rozumiesz?
– Rozumiem, obywatelu.
– Słuchajcie wszyscy uważnie -ciągnął dalej Chauvelin, zwracając się do żołnierzy -gdyż może nie będziemy mogli potem wymienić ani słowa. Zapamiętajcie zatem każdy rozkaz, jak gdyby życie wasze zależało od waszej pamięci. Wreszcie kto wie, czy tak nie będzie? – dodał oschle.
– Słuchamy, obywatelu -odrzekł Desgas. – Żołnierz republikański nigdy nie zapomni rozkazu.
– Ty przyczołgasz się aż do chaty i spróbujesz do niej zajrzeć. Jeżeli Anglik już tam się znajduje, zagwizdaj krótko i głośno. Będzie to hasłem dla twoich towarzyszy i wówczas wy wszyscy – dodał zwracając się znów do żołnierzy – otoczycie śpiesznie chatę i wejdziecie do niej. Niech każdy z was schwyci jednego z tych zdrajców, ale tak szybko, aby nie zdołali wyciągnąć szabli lub strzelić z pistoletu. Jeżeli który z nich się będzie bronił, to postrzelcie go w nogę lub w rękę, ale pod żadnym warunkiem nie wolno zabić wysokiego cudzoziemca. Czy rozumiecie?
– Rozumiemy, obywatelu.
– Ten człowiek, który wyróżnia się szczególnie wysokim wzrostem, okaże z pewnością silny opór. Trzeba użyć z pięciu ludzi, aby go obezwładnić.
Zapanowało krótkie milczenie, po czym Chauvelin ciągnął dalej.
– Jeżeli monarchiści będą jeszcze sami, co jest bardzo prawdopodobne, musisz przestrzec towarzyszy, czekających w pobliżu. Wszyscy razem schronicie się za skałami, otaczającymi chatę i czekajcie w grobowym milczeniu, póki nie nadejdzie wysoki Anglik. Wtedy dopiero wpadniecie do chaty, lecz nie pierwej niż cudzoziemiec przekroczy próg. Pamiętajcie, że musicie być ostrożni jak wilk w nocy, gdy krąży dokoła kurnika. Chodzi o to, aby monarchiści nie domyślili się niczego. Strzał z pistoletu, krzyk, zawołanie z ich strony wystarczyłoby może, aby ostrzec Anglika, by nie zbliżał się do chaty. A przecież zadaniem waszym jest ujęcie go w ciągu dzisiejszej nocy – dodał z naciskiem.
– Dokładnie wykonamy twoje rozkazy, obywatelu.
– Ruszajcie zatem z największą ostrożnością, a ja pójdę za wami.
– A co stanie się z Żydem, obywatelu? – zapytał Desgas, podczas gdy żołnierze jak ciemne cienie zaczęli schodzić po wąskiej i urwistej ścieżce wzdłuż skały.
– Ach, prawda, zapomniałem na śmierć o Żydzie! – rzekł Chauvelin i zwróciwszy się w jego stronę, zawołał groźnie: -Chodź tu, ty, jak się tam nazywasz, Aronie, Mojżeszu czy Abrahamie – rzekł do starca, który stał spokojnie przy swojej szkapie jak najdalej od żołnierzy.
– Beniamin Rosenbaum, za pozwoleniem waszej wysokości -odrzekł pokornie.
– Cicho bądź i słuchaj moich rozkazów. A radzę ci, abyś je wypełnił.
– Słucham, wasza wysokość.
– Trzymaj za zębami przeklęty język, mówię ci. Pozostaniesz tutaj, słyszysz? Pozostaniesz z koniem i wózkiem aż do naszego powrotu. Nie wolno ci wydać najmniejszego dźwięku, a nawet głośniej oddychać. Nie wolno ci opuszczać tego stanowiska pod żadnym pozorem, póki nie dam ci innego polecenia.
– Ależ, wasza wysokość… – zaprotestował Żyd z rozpaczą.
– Nie ma tu żadnego ale -przerwał Chauvelin tonem, który dreszczem przerażenia wstrząsnął bojaźliwym starcem – jeżeli po moim powrocie nie znajdę ciebie tutaj, to zapewniam cię uroczyście, że gdziekolwiek spróbujesz się skryć, wynajdę cię i spotka cię kara natychmiastowa i straszna. Czy słyszysz?
– Ależ, wasza ekscelencjo…
– Czy słyszałeś, co powiedziałem?
Żołnierze znikli już w ciemności; trzej mężczyźni stali na opustoszałej drodze, a Małgorzata za płotem słuchała rozkazów Chauvelina, jak gdyby to był jej własny dekret śmierci.
– Zrozumiałem, wasza wysokość
– zaprotestował znów Żyd, próbując zbliżyć się do dyplomaty – i przysięgam na Abrahama, Izaaka i Jakuba, że wypełnię co do joty rozkazy waszej wysokości i że nie ruszę z tego miejsca, póki wasza wysokość nie raczy rzucić na swego powolnego sługę jasności swego spojrzenia, ale pamiętaj, że jestem biednym, już bardzo starym człowiekiem. Moje nerwy nie są tak silne, jak nerwy młodego żołnierza i jeżeli nadejdą nocni zbóje, szukający zdobyczy na tej opustoszałej drodze, krzyknę może lub ucieknę ze strachu… czyż i wówczas zostanę pozbawiony życia lub okropna kara spadnie na moją biedną starą głowę za tak mimowolne przestępstwo?
Żyd istotnie zdradzał straszne przerażenie. Trząsł się od stóp do głów. Trudno było tego człowieka pozostawić samego na odludnym miejscu. Biedak miał rację. Nie panując nad przerażeniem, mógł krzyknąć, co byłoby dostateczną przestrogą dla chytrego "Szkarłatnego Kwiatu". Chauvelin zamyślił się.
– Czy sądzisz, że twój koń i wózek mogą tu pozostać bez ciebie? – zapytał twardo.
– Zdaje mi się, obywatelu -wtrącił Desgas – że byłoby to najrozsądniejsze i że lepiej pozostawić wózek bez tego brudnego, tchórzliwego starca. Nie ma najmniejszej wątpliwości, że przy pierwszej sposobności ucieknie jak zając lub zacznie krzyczeć wniebogłosy.