– Kolacja! – zawołał wesołym głosem lord Antony. – Prosimy o kolację, panie Jellyband! Gdzie jest wasza panienka i waza z zupą? Idź po nią zamiast tu stać i gapić się na panie, które tymczasem mdleją z głodu.
– Chwileczkę cierpliwości, panowie – tłumaczył się Jellyband, otwierając śpiesznie drzwi do kuchni.
– Sally! Sally! Moje dziecko -zawołał – czy jesteś gotowa?
Sally była gotowa i równocześnie prawie stanęła w drzwiach, niosąc olbrzymią wazę, z której buchał obłok pary i miły zapach.
– Nareszcie! – rzekł lord Antony i podając z wytworną uprzejmością ramię hrabinie, poprowadził ją do stołu.
Hempseed, jego przyjaciele i reszta rybaków usunęli się, aby nie przeszkadzać dostojnemu towarzystwu. Tylko dwaj nieznajomi nie ruszyli się z miejsca, grając dalej w domino i popijając wino. Przy drugim stole pozostał też Harry Waite, wodząc oczami za piękną Sally i hamując wzrastający wciąż gniew. Córka Jellybanda była istotnie śliczną i pełną wdzięku dziewczyną, nic więc dziwnego, że młody, uczuciowy Francuz, jakim był wicehrabia de Tournay, nie mógł oczu oderwać od jej świeżej twarzyczki. Liczył zaledwie 19 lat, a nieszczęścia, które wstrząsały jego ojczyzną, nie przejmowały go zbyt głęboko. Ubrany gustownie, nawet wykwintnie, pragnął jak najprędzej zapomnieć o okropnościach rewolucji wśród przyjemności angielskiego życia.
– Jeśli Anglia jest taka, jak się dziś przedstawia – rzekł, patrząc uporczywie na Sally – to jestem całkiem zadowolony.
Jedynie uszanowanie Harry Waite'a dla dostojnych gości, a głównie dla lorda Antony'ego, wstrzymało wybuch jego nienawiści ku młodemu cudzoziemcowi. Zaklął tylko z cicha, zaciskając pięście.
– Ale wobec tego, że to jest Anglia – odrzekł z naciskiem lord Antony – musisz uważać, lekkomyślny młodzieńcze, aby nie wprowadzać luźnych obyczajów do najmoralniejszego z krajów.
Wszyscy siedli do stołu, hrabina zajęła miejsce po prawej ręce lorda Antony'ego. Jellyband uwijał się wkoło, przystawiając krzesła i napełniając szklanki, Sally zaś rozlewała zupę.
Towarzysze wyprowadzili wreszcie z sali Harry Waite'a, wzburzonego i podnieconego wzrastającym podziwem wicehrabiego dla Sally.
– Susanne! – rozległ się ostry, rozkazujący głos hrabiny.
Zuzanna zaczerwieniła się ze wstydu. Stojąc koło ogniska z rękoma w dłoniach młodego Anglika, zapomniała zupełnie, gdzie się znajduje i dopiero głos matki przywrócił ją do rzeczywistości. Z pokornym "tak, mamo" przybliżyła się śpiesznie do stołu i zmieszana siadła do kolacji.
Rozdział IV. Liga "Szkarłatnego Kwiatu"
Wszyscy mieli twarze promieniejące zadowoleniem, nawet szczęściem, przy tym wspólnym posiłku: i sir Andrew Ffoulkes, i lord Antony, przystojni młodzi Anglicy z wielkiego świata, i wytworna francuska hrabina z dwojgiem dzieci, której udało się ujść śmierci, znalazłszy bezpieczne schronienie na brzegach gościnnej Anglii.
W rogu pokoju dwaj nieznajomi ukończyli tymczasem rozpoczętą partię. Jeden z nich powstał i obróciwszy się plecami do wesołego towarzystwa, nałożył starannie zakapturzony płaszcz, rzucił krótkie spojrzenie wkoło siebie, a widząc, że wszyscy byli zajęci rozmową, szepnął słówko towarzyszowi, który błyskawicznie, ze zdumiewającą zręcznością, wsunął się bez szmeru pod dębowy stół. Nieznajomy w płaszczu zaś z głośnym "do widzenia" spokojnie opuścił kawiarnię.
Nikt nie zauważył tego dziwnego zdarzenia i gdy zakapturzona postać zamknęła drzwi za sobą, wszyscy odetchnęli z ulgą.
– Nareszcie sami! – zawołał radośnie lord Antony.
W tej chwili młody wicehrabia de Tournay powstał z pucharem w ręku i z uprzejmością, znamionującą owe czasy, podniósł go w górę, mówiąc łamaną angielszczyzną:
– Zdrowie jego królewskiej mości króla Jerzego III Angielskiego! Niech mu Bóg błogosławi za jego gościnność dla nas wszystkich, biednych wygnańców francuskich!
– Zdrowie króla! – powtórzyli lord Antony i sir Andrew, podnosząc puchary.
– Zdrowie jego królewskiej mości, króla Ludwika francuskiego! – dodał sir Andrew uroczyście. – Niech go Bóg strzeże i dopomoże do zwycięstwa nad wrogami!
Wszyscy wstali i wychylili w milczeniu wino. Dola nieszczęśliwego monarchy francuskiego, więźnia własnego narodu, rzuciła cień smutku nawet na uśmiechniętą twarz Jellybanda.
– Wznoszę toast na cześć hrabiego de Tournay de Basserive! – rzekł lord Antony wesoło. – Obyśmy mogli niebawem powitać go w Anglii!
– Ach, panie! – odparła hrabina, sięgając po kieliszek drżącą ręką i podnosząc go do ust. – Nie śmiem nawet ufać…
Lord Antony nalał zupę, a Jellyband wraz z Sally zaczęli roznosić wkoło stołu talerze. Rozmowa ucichła, wszyscy zajęli się posiłkiem.
– Odwagi, hrabino! – ciągnął po chwili lord Antony. – Mój toast nie był zbyt śmiały. Będąc sama, hrabino, z panną Zuzanną i mym przyjacielem wicehrabią, tak bezpieczną w Anglii, musisz nabrać nadziei na uratowanie hrabiego.
– Całą moją nadzieję pokładam w Bogu – odpowiedziała z ciężkim westchnieniem. – Mogę się tylko modlić i… ufać.
– Ależ naturalnie, pani. Ufność w Bogu przede wszystkim, ale spuść się też trochę na naszych angielskich przyjaciół, którzy obiecali przeprowadzić hrabiego szczęśliwie przez kanał, jak to uczynili z tobą, pani.
– Mam, panie, najgłębsze zaufanie do ciebie i twoich towarzyszy. Sława wasza rozeszła się już po całej Francji. Sposób, w jaki niektórzy z moich znajomych wymknęli się ze szponów okrutnego trybunału rewolucyjnego, był wprost cudowny, a wszystko dzięki tobie i twoim towarzyszom.
– Pani, byliśmy tylko wykonawcami.
– Ale mój mąż – ciągnęła dalej, a łzy tamowały jej mowę -jest w tak okropnym niebezpieczeństwie! Nigdy nie opuściłabym go, chodziło jednak o dzieci! Nie wiedziałam, co było moim ważniejszym obowiązkiem, one nie chciały jechać beze mnie, a wy zapewnialiście tak uroczyście, że mego męża też ocalicie. Ale teraz, gdy jestem tutaj wśród was, w tej pięknej i wolnej Anglii, myślę o nim. Ścigają go, a on ucieka, kryje się jak biedne osaczone zwierzę, w takim niebezpieczeństwie! Ach, czemu go opuściłam!…
Biedna kobieta była złamana. Zmęczenie, troski i trwoga zwyciężyły jej energię i dumę. Płakała cicho. Zuzanna zerwała się z krzesła i czule objęła matkę za szyję, starając się ją uspokoić.
Lord Antony i sir Andrew milczeli. Głęboko byli wzruszeni, ale jako prawdziwi Anglicy niechętnie ujawniali swe uczucia. Ukrywając pod maską milczenia współczucie, wyglądali raczej na zmieszanych i zakłopotanych.
– Ja zaś – odezwała się naraz Zuzanna, spoglądając spod ciemnych loków na sir Andrew – mam niezachwianą ufność, że wyratujesz mego drogiego ojca, tak, jak i nas wyratowałeś…
Słowa te wypowiedziała z taką mocą i wiarą, że w jednej chwili osuszyła łzy matki, a uśmiech zawitał znowu na ustach wszystkich.
– Zawstydzasz mnie, panienko – odparł sir Andrew. – Choć życie moje jest na twoje usługi, byłem tylko skromnym narzędziem w rękach naszego wielkiego wodza, który zorganizował i uskutecznił waszą ucieczkę.
Mówił z takim zapałem i przejęciem, że oczy Zuzanny spoczęły na nim z nie tajonym zdumieniem.
– Wasz wódz, panie? – spytała hrabina z zaciekawieniem. – Ależ oczywiście, musicie mieć wodza, nie myślałam o tym wcześniej. Powiedz mi zaraz, gdzie on jest? Muszę jak najprędzej iść do niego, rzucić mu się do nóg wraz z moimi dziećmi i podziękować za to, co dla nas uczynił.
– Niestety, pani – odparł lord Antony – to jest niemożliwe.
– Niemożliwe? Dlaczego?
– Dlatego, że "Szkarłatny Kwiat" pracuje w ukryciu, a jego nazwisko znane jest tylko najwierniejszym towarzyszom. Ci zaś związani są uroczystą przysięgą, aby dochować tej ważnej tajemnicy.