W kilka minut potem brat i siostra witali się czułym uściskiem, a stary kapitan przystanął z uszanowaniem na uboczu.
– Ile pan St. Just ma jeszcze czasu do odjazdu? – zapytała lady Blakeney.
– Musimy podnieść kotwicę przed upływem godziny – odrzekł stary kapitan, podnosząc rękę do czoła.
Wsunąwszy rękę pod ramię brata, Małgorzata podeszła ku nadbrzeżnym skałom.
– Zaledwie pół godziny -westchnęła, patrząc na morze – a będziesz tak daleko ode mnie! Armandzie… nie mogę uwierzyć, że odjeżdżasz. Te dni podczas nieobecności sir Percy'ego upłynęły dla mnie jak sen. Miałam cię przecież wyłącznie dla siebie.
– Nie wyjeżdżam daleko, moja droga – odparł miękko młodzieniec. – Rozdzieli nas wąski kanał, tylko kilka mil drogi, mogę więc powrócić w każdej chwili.
– Przeraża mnie nie odległość, Armandzie, ale ten straszny Paryż…
Doszli do brzegu skały. Łagodny powiew morski igrał włosami Małgorzaty wokół jej twarzy, a końce jej miękkiego koronkowego szala falowały w powietrzu jak biały i gibki wąż. Starała się przeniknąć wzrokiem odległość, za którą leżały wybrzeża Francji, tej surowej i bezlitosnej Francji, która domagała się haraczu krwi najszlachetniejszych swych synów.
– Nasz własny, piękny kraj, Małgorzato – odrzekł Armand, zgadując jej myśli.
– Oni idą za daleko, Armandzie
– rzekła z zapałem. – Jesteś republikaninem jak i ja, mamy te same poglądy, to samo pragnienie wolności i równości, ale nawet ty musisz przyznać, że idą za daleko.
– Cicho… – szepnął trwożnie Armand, rzucając krótkie, ostrożne spojrzenie wkoło siebie.
– Widzisz!… Zdaje ci się, że niebezpiecznie rozprawiać o tych rzeczach nawet tu, w Anglii.
Objęła go w namiętnym porywie gwałtownej, macierzyńskiej niemal miłości.
– Nie odjeżdżaj, Armandzie! – błagała – nie wracaj do kraju! Co stałoby się ze mną, gdyby…
Wybuchnęła płaczem. Jej niebieskie oczy z czułością i rozpaczą patrzyły na młodzieńca, który z powagą zwrócił się do niej.
– Nie byłabyś moją odważną siostrzyczką – odparł ze słodyczą – gdybyś nie pamiętała, że gdy Francji grozi niebezpieczeństwo, nie uchodzi jej synom opuszczać ojczyzny.
Jeszcze nie dokończył, a już słodki, dziecinny uśmiech zawitał na jej smutnej twarzyczce, wciąż jeszcze oblanej łzami.
– Ach, Armandzie! – westchnęła cicho. – Pragnęłabym niekiedy, abyś nie miał tylu wzniosłych cnót… Zaręczam ci, że twoje drobne uchybienia są o wiele mniej niebezpieczne i lżejsze do zniesienia. Ale będziesz ostrożny, nieprawdaż? – dodała poważnie.
– Obiecuję ci, że będę się starał o ile możności…
– Pamiętaj, najdroższy, że mam tylko ciebie, tylko ty mnie kochasz…
– Ależ, moja droga, masz dzisiaj inne jeszcze więzy… Percy cię kocha…
Dziwny smutek odbił się w oczach Małgorzaty, gdy szepnęła:
– Kochał mnie dawniej…
– Ależ, na pewno…
– Nie troszcz się o mnie, Armandzie, Percy jest rzeczywiście bardzo dobrym człowiekiem.
– Muszę się troszczyć o ciebie, moja Małgorzato -przerwał z mocą. – Słuchaj, nie mówiłem z tobą o tej sprawie wcześniej, gdyż za każdym razem coś mnie wstrzymywało. Ale czuję, że nie potrafiłbym teraz odjechać i zostawić cię, nie zadawszy ci jednego zapytania. Nie potrzebujesz mi odpowiedzieć, jeżeli sobie nie życzysz – dodał, widząc nagle wyraz lęku w jej oczach.
– Mów – rzekła spokojnie.
– Czy sir Percy Blakeney wie… jaką rolę odgrywałaś w sprawie uwięzienia margrabiego de St. Cyr?
Zaśmiała się smutnym, gorzkim, pogardliwym śmiechem, który zabrzmiał jak fałszywa nuta w melodii jej głosu.
– Chcesz powiedzieć, że zdradziłam margrabiego de St. Cyr przed trybunałem, który wysłał jego i całą rodzinę pod gilotynę? Tak, powiedziałam mu o tym po ślubie.
– Czy wytłumaczyłaś wszystkie okoliczności łagodzące, które całkowicie cię uniewinniają?
– Nie, gdyż było za późno mówić o okolicznościach. Wiedział już o tej sprawie z innej strony. Moje tłumaczenie przyszło zdaje się poniewczasie. Nie mogłam poniżać się do tego stopnia, by szukać sposobów uniewinniania się.
– A teraz?
– A teraz, Armandzie, mam satysfakcję w przeświadczeniu, że najbardziej ograniczony człowiek w Anglii ma największą pogardę dla swojej żony.
Wypowiedziała te słowa z taką goryczą, że serdecznie kochający ją Armand odczuł wyraźnie, iż dotknął bardzo niezręcznie bolesnej rany.
– Przecież sir Percy kochał cię?
– Czy mnie kochał? Tak, Armandzie, przynajmniej zdawało mi się przez pewien czas, że mnie kocha, inaczej nie zostałabym nigdy jego żoną. Jestem przekonana – dodała śpiesznie, jak gdyby pragnęła nareszcie zrzucić z siebie ciężkie brzemię, przygniatające ją od miesięcy – jestem przekonana, że i ty nawet, jak wszyscy zresztą, myślałeś, że wyszłam za niego dla majątku. Zaręczam ci, najdroższy, że to nieprawda. Zdawało mi się, że mnie uwielbia taką dziwną siłą miłości i tak gorąco, że byłam do głębi wzruszona. Przy tym, jak wiesz, nie kochałam nikogo, a miałam już dwadzieścia cztery lata; sądziłam, że nie potrafię nigdy kochać. Ale marzyłam zawsze, aby być ślepo uwielbiana. Choć Percy był ociężały i ograniczony, miał dla mnie tym większy powab; myślałam, że będzie mnie kochał tym więcej… Inteligentny mężczyzna ma inne zajęcia, ambitny inne nadzieje, zaś ograniczony umysł będzie tylko miłował i tym się zadowoli. A w zamian byłam gotowa odpłacić mu równym przywiązaniem, Armandzie. Nie tylko odbierać, ale dawać bezgraniczną miłość…
Westchnęła, a w tym westchnieniu była cała otchłań rozczarowania i bólu. Armand nie przerywał jej ani razu. Słuchał, pogrążony we własnych myślach. Jego serce cierpiało na widok tej młodej, pięknej kobiety, która u progu życia straciła nadzieję i wiarę wobec rozwianych złotych snów, które uczyniłyby z jej młodości nieprzerwane pasmo szczęścia. Mimo przywiązania do siostry rozumiał ów tragiczny konflikt szwagra. W krótkim swym życiu zetknął się już z ludźmi rozmaitych narodowości, różnego wieku, rozmaitych warstw społecznych i domyślił się, czego Małgorzata nie dopowiedziała.
Percy Blakeney był faktycznie słabo uposażony pod względem umysłowym, ale mimo wszystko miał ową rodową dumę, odziedziczoną po przodkach, odwiecznych angielskich dżentelmenach. Jeden Blakeney zginął na polu bitwy pod Bosworth, drugi poświęcił życie i majątek dla sprawy Stuartów -i ta sama duma bezsensowna, jak ją nazywał republikański Armand, musiała być głęboko dotknięta na wieść o winie ciążącej na sumieniu lady Blakeney. Armand wiedział dobrze, że była taka młoda i wprowadzona w błąd, wiedzieli i ci, którzy skorzystali z jej młodości, braku rozwagi i zastanowienia. Ale Blakeney nie miał jasnego sądu. Nie brał pod uwagę żadnych okoliczności łagodzących. Widział jedynie czyn: lady Blakeney zdradziła rodaka przed trybunałem, nie znającym litości. Pogarda, jaką musiał odczuwać dla tego czynu, choćby nawet mimowolnego, mogła zabić jego miłość.
Ale nawet teraz siostra była dla Armanda zagadką. Życie i miłość przynoszą tak dziwne niespodzianki! Czy wobec słabnącego uczucia męża serce Małgorzaty obudziło się dla niego? Na drodze miłości spotyka się nieoczekiwane zwroty. Czy może ta kobieta, przed którą klęczał świat umysłowy Europy, zapałała miłością do tej miernoty?
Małgorzata wpatrzyła się w zachód słońca. Armand nie mógł widzieć jej twarzy, ale miał wrażenie, że to co błyszczało w złotych wieczornych promieniach, padało z jej oczu na delikatny koronkowy szal.
Lecz nie chciał dłużej przeciągać tej rozmowy. Znał dobrze dziwną, namiętną naturę siostry i zrozumiał, ile tajonego bólu musiało się kryć pod pozorami wesołości i swobody. Dawniej nie rozstawali się prawie nigdy. Rodzice pomarli, gdy Armand był jeszcze wyrostkiem, a Małgorzata dzieckiem. Starszy od niej o osiem lat, opiekował się nią aż do ślubu i był podporą w świetnych latach, spędzonych na ulicy Richelieu. Żegnał ją z prawdziwym smutkiem i lękiem, gdy wyjeżdżała do Anglii, by rozpocząć nowe życie, a teraz od czasu ślubu siostry złożył jej w Anglii pierwszą wizytę. Niestety, kilka miesięcy rozłąki wystarczyły, aby wznieść nieprzebyty mur między bratem a siostrą. Ta sama głęboka obopólna miłość zawsze trwała, ale każdy z nich posiadał dla siebie jakby tajemniczy ogród, do którego nikt więcej nie miał dostępu. Armand nie mógł powiedzieć siostrze wielu rzeczy. Polityczne oblicze rewolucji francuskiej zmieniało się niemal codziennie. Nie rozumiałaby, dlaczego jego własne poglądy i sympatie uległy takiej zmianie, wobec coraz to straszliwszych nadużyć jego dawnych przyjaciół. Ze swej strony Małgorzata nie mogła bratu odkryć całkowicie tajemnic swego serca, gdyż sama ledwie je rozumiała. Wiedziała tylko, że wśród bogactw i przepychu czuła się samotna i nieszczęśliwa.