Выбрать главу

Małgorzata drgnęła. Chauvelin nie podniósł głosu, zażył spokojnie tabaki, a mimo to było coś w jego bladych oczach, co mroziło krew w żyłach, jak gdyby przeczucie śmiertelnego niebezpieczeństwa.

– Czy to groźba, obywatelu? -zapytała.

– Nie, piękna pani. To tylko strzała wymierzona w próżnię.

Umilkł na chwilę, gotowy do skoku, jak kot na widok biegnącej myszy, gdy czeka z zadowoleniem na ból, który jej zada.

– Twój brat St. Just jest w niebezpieczeństwie – szepnął po chwili.

Ani jeden muskuł nie drgnął na pięknej twarzy Małgorzaty. Chauvelin mógł ją widzieć tylko z profilu, lecz będąc wybornym obserwatorem, zauważył nagłe drgnienie powiek i bolesny skurcz ust.

– Znów jeden z twoich urojonych spisków – odrzekła z udaną wesołością. – Zrobiłbyś lepiej, gdybyś powrócił na twoje miejsce i nie przeszkadzał mi w słuchaniu muzyki.

Nerwowym ruchem zaczęła wachlarzem wybijać takt o poręcz loży. Selina Storace śpiewała właśnie "Che fare" i cały teatr z przejęciem słuchał pięknego głosu primadonny. Chauvelin nie ruszył się z miejsca i z niezmąconym spokojem patrzył na ruchy nerwowej ręki, która zdradzała, że strzała trafiła celnie.

– A więc? – rzekła nagle w tym samym niedbałym tonie.

– A więc obywatelko?

– Co grozi mojemu bratu?

– Mam dla ciebie wiadomości o nim i zdaje się, że cię zainteresują, ale najpierw pozwól mi wszystko wytłumaczyć. Czy mogę?

Pytanie było zbyteczne. Wiedział dobrze, że choć Małgorzata była w dalszym ciągu odwrócona od niego, każdy nerw drgał w oczekiwaniu.

– Przed kilkoma dniami prosiłem cię o pomoc. Francja potrzebowała jej i myślałem, że będę mógł liczyć na ciebie. Tymczasem zawiodłem się. Od tego czasu moje liczne zajęcia i twoje światowe obowiązki rozdzieliły nas, chociaż zaszło dużo nieprzewidzianych faktów…

– Do rzeczy, do rzeczy -przerwała. – Muzyka jest czarująca i słuchacze zaczną się niecierpliwić twoim szeptaniem.

– Chwileczkę, obywatelko. Tegoż dnia, kiedy miałem honor spotkać cię w Dover, w godzinę po otrzymaniu twej ostatecznej odpowiedzi, wszedłem w posiadanie pewnych dokumentów, które mi wyjawiły nowy plan ucieczki całej bandy arystokratów, pomiędzy innymi i zdrajcy de Tournay. Plan ten zorganizowany został przez tego intryganta, zwanego "Szkarłatnym Kwiatem". Niektóre nici tego tajemniczego spisku wpadły w moje ręce, ale nie wszystkie i potrzebuję ciebie… musisz mi dopomóc, aby zdobyć cały kłębek.

Małgorzata słuchała go ze wzrastającym niepokojem. Wzruszyła ramionami i rzekła lekceważąco:

– Czy ci nie powiedziałam już raz, przyjacielu, że mnie nic nie obchodzą ani twoje plany, ani "Szkarłatny Kwiat"? Gdybyś nie był wspomniał o moim bracie…

– Trochę cierpliwości, błagam cię, obywatelko – ciągnął dalej, z flegmą. – Dwaj dżentelmeni lord Antony i sir Andrew byli tej samej nocy w "Odpoczynku Rybaka".

– Wiem, widziałam ich tam.

– Wiedziałem już przez moich szpiegów, że należą do tej przeklętej ligi. Sir Andrew przewiózł de Tournay i jej dzieci przez kanał. Gdy ci dwaj młodzi ludzie zostali sami w gospodzie, moi szpiedzy wtargnęli do kawiarni, związali i obezwładnili tych dwóch kawalerów, wydobyli papiery z ich kieszeni i oddali mi je.

W mgnieniu oka zgadła, gdzie leżało niebezpieczeństwo.

Papiery? Czyżby Armand był nieostrożny? Sama myśl o tym przepełniała ją zgrozą, ale ciągle jeszcze nie chciała zdradzić, że się lęka, i nie przestała śmiać się wesoło.

– Twoja bezczelność przechodzi wszelkie granice! Rabunek połączony z gwałtem! I to tu, w Anglii, w przepełnionym zajeździe? Twoi ludzie mogli być schwyceni na gorącym uczynku!

– Więc cóż? oni są dziećmi Francji i w dodatku mają rutynę, którą nabyli u twego powolnego sługi. Gdyby ich schwytano, byliby bez słowa protestu poszli do więzienia, do ciężkich robót, nie wydawszy nikogo. W każdym razie warto było zaryzykować. Niekiedy napełniony hotel jest bezpieczniejszy, niż ci się to zdawać może, a moi ludzie mają doświadczenie.

– Dobrze, a te papiery? -spytała niedbale.

– Choć dowiedziałem się z tych dokumentów o niektórych nazwiskach… i działalnościach… które wystarczą mi, aby na razie przeszkodzić spiskowi, nie wywnioskowałem z nich, niestety, kim jest "Szkarłatny Kwiat".

– W takim razie, przyjacielu, nie postąpiłeś ani o krok dalej, niż byłeś poprzednio, nieprawdaż? Możesz mi zatem pozwolić wysłuchać w spokoju ostatniej części arii? Ach! -dodała, udając że ziewa ze znudzenia. – Gdybyś nie był wspomniał o moim bracie…

– Dochodzę właśnie do jego sprawy, obywatelko. Między znalezionymi papierami był też list do sir Andrew Ffoulkes'a, pisany przez twego brata St. Justa.

– No i cóż z tego?

– Ten list wskazuje, że twój brat nie tylko sprzyja nieprzyjaciołom Francji, ale jest ich pomocnikiem, jeżeli nie członkiem ligi "Szkarłatnego Kwiatu".

Ostatecznie cios został zadany. Małgorzata dawno go już oczekiwała.

Za nic nie chciała okazać lęku, przeciwnie, usiłowała zachować nadal ton lekceważący, żartobliwy i aby się opanować, skupiała wszystkie siły i zasoby swej inteligencji. Nawet teraz, gdy padł cios, nie straciła zimnej krwi. Wiedziała, że Chauvelin mówi prawdę. Był zanadto poważny i oddany ohydnej sprawie, zanadto dumny ze swych rodaków_wywrotowców, aby poniżać się do podłych i bezcelowych kłamstw.

Ten list Armanda, tego nieostrożnego szalonego Armanda, znajdował się w rękach Chauvelina! Małgorzata wierzyła w to niezachwianie, jak gdyby widziała go na własne oczy. Wiedziała, że Chauvelin zachowa go do swoich celów i że użyje go przeciwko Armandowi lub zniszczy stosownie do korzyści, jakie może osiągnąć. Wszystko to wiedziała, a śmiała się wciąż dalej wesołym, pustym śmiechem.

– A więc mój drogi – rzekła zwracając się do niego przez ramię i patrząc mu prosto w oczy

– czyż nie powiedziałam ci, że jest to z pewnością jakiś urojony spisek? Armand w lidze z tym zagadkowym "Szkarłatnym Kwiatem"! Armand pomagający tym francuskim arystokratom, którymi pogardza! Winszuję ci! Ta bajka jest rzeczywiście znakomitym tworem twej fantazji!

– Pozwól mi dodać, obywatelko

– rzekł z naciskiem – że St. Just jest skompromitowany bez najmniejszej nadziei ratunku.

W loży zapadło przez kilka sekund głębokie milczenie. Małgorzata siedziała wyprostowana bez ruchu, próbując zebrać myśl, zorientować się w położeniu, powziąć jakiekolwiek postanowienie.

Na scenie Storace kończyła arię i w stylowej sukni wedle mody XVIII wieku kłaniała się klaskającej z zapałem publiczności.

– Chauvelin – rzekła w końcu głosem bardzo spokojnym i pewnym

– przyjacielu, musimy się w końcu porozumieć. Zdaje mi się, że mój umysł zardzewiał w tym mglistym klimacie. Powiedz mi, czy pragniesz gorąco dowiedzieć się, kim jest "Szkarłatny Kwiat"?

– To najzacieklejszy wróg Francji, obywatelko, i tym niebezpieczniejszy, że pracuje w ukryciu.

– Tym szlachetniejszy, chcesz powiedzieć… dobrze. A teraz pragniesz zmusić mnie do szpiegostwa, w zamian za życie mego brata Armanda… czy tak?

– Fe! dwa brzydkie słowa, piękna pani – zaprotestował grzecznie Chauvelin – nie może być mowy o "zmuszaniu", a przysługa, o którą cię proszę w imieniu Francji, nie może być nigdy nazwana brzydkim mianem szpiegostwa!

– W każdym razie tak tę czynność tu nazywają – odparła oschle. – Więc to jest twoim dążeniem?

– Moim dążeniem jest to, abyś wyprosiła przebaczenie dla Armanda St. Just, oddając mi małą usługę.

– Jaką?

– Po prostu, żebyś dziś wieczorem zwracała baczną uwagę na wszystko. Obywatelko St. Just, słuchaj: pomiędzy papierami, które znaleźliśmy przy sir Andrewie była notatka. Patrz – dodał, wyciągnąwszy z kieszeni skrawek papieru i podał jej do przeczytania.

Był to ten sam skrawek papieru, który przed 4 dniami obaj młodzieńcy mieli w rękach, w chwili gdy napadli na nich szpiedzy Chauvelina. Małgorzata wzięła go machinalnie i nachyliła się, aby przeczytać. Dojrzała tylko dwie linie, skreślone widocznie umyślnie zmienionym pismem.