Półgłosem odczytała treść:
– "Pamiętajcie, że tylko w ważnych wypadkach możemy się spotkać. Macie wszystkie potrzebne wskazówki. Jeżeli chcecie jeszcze ze mną pomówić, będę na balu G."
– Co to ma znaczyć?
– Przeczytaj jeszcze raz, to zrozumiesz.
– W rogu jest mały znak -czerwony kwiatek.
– Tak.
– "Szkarłatny Kwiat"! -zawołała żywo – a G. oznacza bal Grenville'a… będzie dziś wieczorem na balu u lorda Grenville'a!
– I ja w ten sposób to rozumiem, obywatelko -potwierdził Chauvelin.
– Gdy moi szpiedzy związali i przeszukali sir Andrewa Ffoulkesa i lorda Antony'ego Dewhursta, kazałem ich przenieść do pewnego opuszczonego domu, który wynająłem na drodze ku Londynowi. Przetrzymałem ich tam aż do dnia dzisiejszego, ale po znalezieniu tego oto papieru postarałem się, aby jak najprędzej stanęli w Londynie i zdążyli na bal lorda Grenville'a. Rozumiesz? Z pewnością będą mieli mnóstwo rzeczy do omówienia ze swym wodzem. Poszukają sposobności widzenia się z nim, jak to zresztą sam zaproponował. Dlatego też dziś rano dozorcy zniknęli i dwaj dżentelmeni znaleźliw swym więzieniu wszystkie zamki i bramy otwarte, a na podwórzu dwa dobre, osiodłane konie. Nie widziałem ich jeszcze, ale nie ulega wątpliwości, że przyjechali do Londynu, co koń wyskoczy. Teraz widzisz, obywatelko, jakie to proste.
– Rzeczywiście, bardzo proste
– rzekła z przekąsem w głosie. -Gdy chcesz zarżnąć kurczę, łapiesz je, skręcając mu szyję, z tą różnicą, że kurczę nie uważa, że to bardzo proste. Teraz kładziesz mi nóż na gardle i sądzisz, że nie ma nic prostszego, ale ja jestem zupełnie innego zdania.
– Nie, obywatelko, ofiarowuję ci jedynie sposób wyratowania brata, którego kochasz, ze skutków jego szaleństwa.
Twarz Małgorzaty złagodniała, oczy jej zaszły łzami i szepnęła jakby do siebie:
– Jedyna istota na świecie, która mnie prawdziwie kochała -do końca. Ale co mam robić, Chauvelin? – rzekła z bezgraniczną rozpaczą w głosie.
– W moim obecnym położeniu jest to przecież niemożliwe.
– Nie, obywatelko – odrzekł oschle, nie zwracając uwagi na ten okrzyk dziecięcego bólu, który byłby w stanie wzruszyć kamienne serce. – Jako lady Blakeney nikt cię nie będzie podejrzewał, i z twoją pomocą dziś w nocy uda mi się może przejrzeć, kto jest "Szkarłatnym Kwiatem". Idziesz na dzisiejszy bal, słuchaj więc i patrz pilnie dokoła. Daj mi znać, gdy dojdzie do ciebie jakiś szept lub słowo. Możesz zapamiętać każdego, z kim rozmawiał sir Andrew lub lord Antony. "Szkarłatny Kwiat" będzie na balu lorda Grenville'a dziś wieczorem, powiedz mi, kim on jest, a ja ci dam słowo w imieniu Francji, że twemu bratu nic złego się nie stanie.
Chauvelin oparł jej ostrze noża na gardle. Małgorzata zrozumiała, że się wplątała w sieć, z której nie było wyzwolenia. Ofiarowano jej nagrodę bezcenną i wiedziała, że człowiek ten dotrzyma obietnicy.
Nie ulegało wątpliwości, że Armand już był uważany za podejrzanoego przez trybunał bezpieczeństwa publicznego, że tenże trybunał nie pozwoli mu wyjechać z Francji i skaże go bez miłosierdzia, jeżeli ona, lady Blakeney, odmówi Chauvelinowi posłuszeństwa.
Chciała się upewnić i wyciągnęła rękę do tego człowieka, którego lękała się teraz i nienawidziła.
– Jeżeli obiecam ci pomoc w tej sprawie, czy oddasz mi list brata? – zaryzykowała.
– Jeżeli dopomożesz mi skutecznie, dzisiaj w nocy, obywatelko – odparł z ironicznym uśmiechem – to oddam ci list… jutro.
– Czy mi nie ufasz?
– Ufam ci całkowicie, kochana lady, ale życie St. Justa jest w rękach jego ojczyzny i tylko od ciebie zależy jego okupienie.
– Może mi się przecież nie udać pomimo całej mojej dobrej woli – błagała.
– To byłoby naprawdę okropne -odpowiedział zimno. – Okropne dla ciebie i… St. Justa.
Małgorzata zadrżała. Zrozumiała, że nie mogła spodziewać się litości, że człowiek ten trzymał ukochane życie w swych rękach. Znała go zbyt dobrze, aby nie wiedzieć, że w razie nieudanej próby postąpi z całą bezwzględnością.
Mimo gorąca panującego w sali przeszył ją zimny dreszcz. Porywające tony muzyki dochodziły do niej jakby z wielkidej odległości. Otuliła ramiona koronkowym szalem i siedziała milcząca, zapatrzona w scenę i jakby pogrążona w złowrogim śnie.
Myśli jej odbiegły na chwilę od ukochanej istoty, będącej w niebezpieczeństwie, a zwróciły się do tego drugiego człowieka, który miał też prawo do jej zaufania i miłości. Była opuszczona, drżała o życie Armanda, pragnęła pomocy i rady od kogoś, kto wiedziałby, jak pomóc i pocieszyć. Sir Percy Blakeney kochał ją niegdyś, był jej mężem, czemuż więc miała cierpieć samotnie w tej ciężkiej rozterce? Nie był wprawdzie inteligentny, ale miał tyle męskiej siły… Gdyby zaczęli działać wspólnie, mogliby obrócić wniwecz plany chytrego dyplomaty i wyrwać z jego rąk zakładnika, nie narażając życia szlachetnego wodza odważnej garstki bohaterów. Sir Percy znał St. Justa, miał dla niego dużo przyjaźni, i Małgorzata była pewna, że mąż zechce jej dopomóc.
Chauvelin nie zwracał już na nią uwagi. Postawił jej bezwzględne ultimatum, a rozstrzygnięcie zależało od niej. Zdawało się, że uważnie słucha melodii "Orfeusza", gdy w takt kołysał swą spiczastą głowę, podobną do głowy łasicy.
Ciche pukanie do drzwi wyrwało Małgorzatę z zadumy. Był to sir Percy Blakeney. Wszedł jak zawsze w doskonałym humorze, z uśmiechem na pół nieśmiałym, na pół ironicznym, i rzekł głosem powolnym, który bardziej niż kiedykolwiek rozdrażnił jego żonę:
– Twój powóz już czeka, kochanie. Zdaje mi się, że idziesz na ten nudny bal… Ach, przepraszam, monsieur Chauvelin… nie zauważyłem pańskiej obecności.
Wyciągnął dwa długie, białe palce ku Chauvelinowi, który powstał, gdy sir Percy wszedł do loży.
– Czy wychodzisz, moja droga?
– Cicho! cicho! – odezwały się z różnych stron gniewne głosy.
– A to bezczelność! -zawyrokował sir Percy z dobrodusznym uśmiechem.
Małgorzata westchnęła. Jedyna jej nadzieja pierzchła bezpowrotnie. Otuliła się płaszczem i nie spojrzawszy na męża, przyjęła jego ramię.
– Jestem gotowa – rzekła krótko.
Przy drzwiach loży obróciła się i spojrzała prosto w oczy Chauvelinowi, który trzymając swój kapelusz pod pachą, uśmiechał się osobliwie, zamierzając towarzyszyć tej dziwnie dobranej parze.
– Do widzenia, Chauvelin, spotkamy się za chwilę na balu u lorda Grenville'a – rzuciła wesoło, a chytry Francuz wyczytał w jej oczach coś, co mu widocznie sprawiło wielką radość, gdyż zażył tabaki, strzepnął pył z koronkowego żabotu i zatarł kościste ręce z widocznym zadowoleniem.
Rozdział XI. Bal u lorda Grenville'a
Wspaniały bal wydany przez lorda Grenville'a, sekretarza spraw zagranicznych, należał do najświetniejszych przyjęć sezonu. Chociaż jesienne zabawy dopiero się rozpoczynały, wszyscy, którzy należeli do najwytworniejszego towarzystwa, starali się na czas zjechać do Londynu, by wziąć udział w tej uroczystości i wystąpić jak najokazalej.
Jego królewska wysokość książę Walii obiecał przybyć prosto z opery, a lord Grenville sam zjawił się na 2 akty "Orfeusza", zanim wrócił do domu, by przyjmować gości. O dziesiątej, co było na owe czasy bardzo późną godziną, wielkie apartamenty pałacu spraw zagranicznych, zdobne przepysznymi kwiatami i egzotycznymi palmami, zapełniły się gośćmi. Jedną salę przeznaczono na tańce. Delikatne tony menueta wtórowały śmiechom i wesołym rozmowom licznie zgromadzonego wykwintnego towarzystwa.
W mniejszym salonie, naprzeciw klatki schodowej, dostojny gospodarz oczekiwał zaproszonych gości. Wybitne osobistości, piękne panie, znani dygnitarze, ze wszystkich krajów Europy witali go wyszukanym ukłonem, jakiego wymagała przesadna moda XVIII wieku, a następnie rozchodzili się po salach tańca lub gry.
W pobliżu lorda Grenville'a, Chauvelin, wsparty o kolumnę, w eleganckim czarnym stroju, robił skrupulatny przegląd wchodzących gości. Zauważył, że sir Percy i lady Blakeney jeszcze się nie zjawili i jego blade, przenikliwe oczy zwracały się żywo ku drzwiom, bacznie przyglądając się nadchodzącym nowym gościom.