– A więc wyjechali?
– Tak, wyjechali przed paru minutami. Głupota tego cudzoziemca wzbudziła we mnie litość. Taki Anglik nie spostrzegł, że szkapa była niezdatną do jazdy!
– Ależ on nie miał wyboru?
– Nie miał wyboru? Wasza ekscelencjo! – zaprotestował Żyd ochrypłym głosem. – Czyż nie powtarzałem mu kilkakrotnie, że mój koń i wózek zawiozą go o wiele pewniej i prędzej, niż zagłodzona szkapa Rubena? Nie chciał słuchać. Ruben jest takim kłamcą, że umie przekonać każdego i oszukał nieznajomego. Jeżeli Anglik się śpieszył, byłby dużo lepiej wyszedł, biorąc mój wózek.
– To i ty masz konia i bryczkę? – zapytał Chauvelin.
– Naturalnie, że mam, wasza ekscelencjo, i jeżeli wasza ekscelencja chce pojechać…
– Czy wiesz przypadkiem, jaką drogą pojechał mój przyjaciel wózkiem Rubena Goldsteina?
Żyd w zadumie drapał brudny podbródek. Serce Małgorzaty biło tak gwałtownie, jak gdyby lada chwila miało pęknąć. Usłyszała pytanie i patrzała z lękiem na Żyda, choć nie mogła dojrzeć jego twarzy spod szerokiego kapelusza. Czuła jednak instynktownie, że Żyd trzyma los jej męża w swoich chudych, brudnych rękach.
Zapadło przykre milczenie. Dyplomata patrzył groźnie na zgiętą postać stojącą przed nim i wreszcie Żyd położył rękę na piersi i z wolna wyciągnął z przepastnej kieszeni całą garść srebrnych monet. Popatrzył wahająco na pieniądze, a potem rzekł spokojnie:
– Oto, co mi dał wysoki Anglik, gdy wyjeżdżał z Rubenem, abym trzymał język za zębami.
Chauvelin wzruszył niecierpliwie ramionami.
– Ile masz tych pieniędzy?
– Dwadzieścia franków, wasza ekscelencjo. Byłem całe życie uczciwym człowiekiem.
Chauvelin bez dalszych komentarzy wyjął z sakiewki parę sztuk złota i położywszy je na dłoni, zadzwonił nimi znacząco w stronę Żyda.
– Ile tu jest sztuk złota? – zapytał.
Widocznie nie miał zamiaru terroryzować Żyda, lecz przekupić go dla swych własnych planów, gdyż głos jego był spokojny i łagodny. Grożąc gilotyną lub posługując się innymi sposobami tego rodzaju, byłby może zbyt przeraził tego starca i sądził, że korzystniej będzie pozyskać go pieniędzmi, niż straszyć karami.
Oczy Żyda rzuciły krótkie, chciwe wejrzenie na złoto, spoczywające w ręce dyplomaty.
– Przynajmniej pięć sztuk złota, jeżeli się nie mylę, wasza ekscelencjo – odrzekł cicho.
– Czy to wystarczy, aby rozwiązać twój uczciwy język?
– A co wasza ekscelencja pragnie wiedzieć?
– Czy koń twój i wózek mogą zawieźć mnie tam, gdzie pojechał mój przyjaciel wysoki cudzoziemiec.
– Mój koń i wózek zabrać cię mogą, gdzie chcesz wasza wysokość.
– Do miejscowości zwanej "Chata Blancharda".
– Zgadła wasza wysokość! -zawołał zdumiony Żyd.
– Czy znasz to miejsce?
– Znam wasza wysokość.
– Którędy się tam jedzie?
– Szosą Saint Martin, wasza wysokość, a potem ścieżką ku nadbrzeżnym skałom.
– Czy znasz dobrze drogę?
– Każdy kamień, każdą trawkę wasza wysokość – odparł spokojnie Żyd.
Chauvelin umilkł i rzucił Żydowi 5 sztuk złota. Ten ukląkł i zaczął je zbierać na czworakach. Jedna moneta potoczyła się daleko i z trudnością ją odnalazł, gdyż zatrzymała się dopiero pod kredensem. Dyplomata czekał spokojnie, aż stary Żyd odnajdzie wszystkie pieniądze.
Gdy starzec skończył poszukiwania, Chauvelin zapytał:
– Kiedy koń i bryczka mogą wyć gotowe do drogi?
– Już są gotowe.
– Gdzie?
– Stąd o par kroków. Czy wasza ekscelencja raczy spojrzeć?
– To zbyteczne. Jak daleko możesz mnie zawieźć?
– Aż do chaty Blancharda, wasza wysokość, i dalej niż szkapa Rubena dowlokła twego przyjaciela. Jestem pewien, że po niespełna dwóch milach spotkamy tego przeklętego Rubena, jego szkapę, wózek i wysokiego cudzoziemca.
– W jakiej odległości znajduje się pierwsza wieś, przez którą przejedziemy?
– Miquelon jest najbliższą wsią położoną stąd o dwie mile.
– Mógł przecież znaleźć tam przeprząg, jeżeli chciał dalej jechać?
– Oczywiście że mógł, jeżeli w ogóle dojechał tak daleko.
– A więc?
– Czy raczy wasza ekscelencja pojechać? – zapytał Żyd.
– Tak. Mam zamiar pojechać -odparł spokojnie Chauvelin. -Ale pamiętaj, że jeżeli mnie oszukujesz, każę dwóm żołnierzom sprawić ci takie lanie, że aż dusza wyjdzie z twego wstrętnego cielska na zawsze. Jeżeli jednak odnajdę swego przyjaciela, tego wysokiego Anglika albo na drodze, albo w chacie Blancharda, to dostaniesz jeszcze dziesięć sztuk złota. Czy przyjmujesz te warunki?
Żyd zastanowił się chwilkę i podrapał się znów w podbródek. Spojrzał na pieniądze, na surowego dyplomatę i Desgasa stojącego w milczeniu za nim, a wreszcie rzekł swobodnie:
– Hm, przyjmuję.
– W takim razie idź sobie i czekaj przed domem – rzekł Chauvelin. – Pamiętaj, abyś dotrzymał słowa, bo ręczę ci, że rzetelnie spełnię obietnicę.
Żyd skłonił się nisko, pokornie i skulony wyszedł z pokoju.
Chauvelin wydawał się bardzo zadowolony z tej rozmowy, gdyż zacierał ręce, jak to zwykle czynił w chwilach szczególnie radosnych.
– Podać mi płaszcz i buty! – rzekł w końcu do Desgasa.
Desgas zwrócił się do drzwi i wydał potrzebne rozkazy. Prawie równocześnie wszedł żołnierz, niosąc płaszcz, buty i kapelusz.
Chauvelin zdjął sutannę, pod którą miał obcisłe spodnie i kamizelkę, i zaczął się przebierać.
– A ty obywatelu – zwrócił się do Desgasa – idź natychmiast do kapitana Jutley'a i powiedz mu, aby ci dodał dwunastu nowych żołnierzy. Udaj się na szosę Saint Martin, na której mnie wkrótce dopędzisz. Będziecie mieli niemałą robotę w chacie Blancharda. Rozegra się tam cała walka, gdyż ów zapalwniec, zwany "Szkarłatnym Kwiatem" w swej głupocie czy też zuchwalstwie, nie wiem jak to nazwać, pozostał przy dawnym planie. Poszedł połączyć się z Tournay'em, St. Justem i innymi zdrajcami, o czym przez chwilę zwątpiłem. Gdy dojdziemy na miejsce, spotkamy się z garstką ludzi, gotowych na wszystko. Będą się bronili do upadłego i sądzę, że padnie kilku naszych. Ci monarchiści dobrze władają szablą, a Anglik jest mocny, zwinny i przy tym chytry jak szatan, ale mimo wszystko będziemy mieli przynajmniej pięciu żołnierzy na jednego zdrajcę. Idź z żołnierzami za moim wózkiem i kieruj się szosą Saint Martin przez Miquelon. Anglik wyprzedził nas i nie sądzę, aby zawrócił z drogi.
Wydając powyższe jasne i zwięzłe rozkazy, zmieniał ubranie; zrzucił sutannę i przyoblekł się w zwykłe czarne odzienie.
– Wydam w twoje ręce niezwykłego jeńca – ciągnął dalej Chauvelin śmiejąc się złośliwie i wziąwszy Desgasa pod ramię, podszedł z nim ku drzwiom. – Nie zamordujemy go zaraz, nieprawdaż mój stary Desgasie? Chata Blancharda znajduje się w odległym miejscu wybrzeża i nasi ludzie będą mogli użyć nieco zabawy z rannym lisem. Wybierz między nami przyjacielu Desgasie takich, którzy lubują się w tego rodzaju sportach… Musimy nacieszyć się widokiem zwyciężonego "Szkarłatnego Kwiatu". Niech skomli trochę, niech drży… zanim w końcu… – tu uczynił ruch bardzo wymowny i zaśmiał się dziko, a echo tego śmiechu napełniło duszę Małgorzaty niewypowiedzianą zgrozą.
– Wybierz dobrze ludzi, obywatelu Desgas – powtórzył raz jeszcze, wychodząc z gospody z sekretarzem.
Rozdział XXVII. Na tropie
Lady Blakeney nie namyślała się długo. Usłyszała Desgasa wydającego rozkazy swym ludziom i kierującego się ku portowi, celem otrzymania posiłków, gdyż sześciu ludzi nie wystarczało na schwytanie pomysłowego Anglika, którego geniusz był jeszcze niebezpieczniejszy od jego odwagi i siły. Kroki oddaliły się i ucichły. W kilka minut potem doszedł do niej ochrypły głos Żyda, klnącego na swą szkapę, potem turkot kół podskakujących na nierównym bruku.
W zajeździe wszystko pogrążyło się w głębokiej ciszy. Brogard i jego żona, przerażeni widokiem Chauvelina, nie dawali znaku życia w nadziei, że nie narażą się nikomu.
Małgorzata poczekała jeszcze chwilę, a potem śpiesznie zbiegła z chwiejących się schodów, otuliła się ciemnym płaszczem i opuściła gospodę.