– Do diabła – powtórzyły te same brytyjskie usta. – Jak Boga kocham – jestem słaby jak szczur!
Małgorzata zerwała się błyskawicznie. Czy śniła, czy te wielkie kamienne skały są bramami niebios? Czy wonny powiew wiatru stał się falowaniem anielskich skrzydeł, przynoszących bezmiar radości po przebytych cierpieniach? Albo może po prostu majaczy w gorączce, słysząc ów głos tak dobrze znany.
I znów doszły do niej te same dźwięki na wskroś ziemskie, dźwięki kochanej mowy angielskiej, niepodobne w niczym do niebiańskich śpiewów, ani trzepotu anielskich skrzydeł.
Objęła spojrzeniem olbrzymie skały, pustą chatę i ogrom piaszczystego wybrzeża. Tam nad nią lub pod nią, za urwistą ścianą lub w jakiejś rozpadlinie musiał znajdować się właściciel tego głosu, niewidoczny dla jej rozgorączkowanych oczu. Ten, który dawniej drażnił ją i niecierpliwił, a który obecnie uczyniłby ją najszczęśliwszą kobietą w Europie, gdyby tylko mogła odgadnąć, gdzie się znajdował…
– Percy! – krzyknęła z namiętną czułością, dręczona strachem i nadzieją. – Jestem tu! Przyjdź do mnie, gdzie jesteś Percy?
– Jak to ładnie z twojej strony, że mnie wzywasz! -odpowiedział ten sam powolny głos – ale Bóg mi świadkiem, że nie mogę przyjść do ciebie. Ci przeklęci zjadacze żab związali mnie jak gęś na rożnie; jestem słaby jak mysz i nie mogę się ruszyć.
Małgorzata jeszcze nie rozumiała i nie mogła się zorientować, z której strony dochodził głos, ten drogi, powolny głos, tak słaby i tak bolesny. Nikogo nie widziała, prócz sylwetki opartego o ścianę… wielki Boże! Żyd!… czy śni się jej, czy już oszalała?
Na pół leżąc, usiłował powstać, wspierając się na silnie skrępowanych rękach. Małgorzata zerwała się, pobiegła ku niemu, wzięła w obie ręce jego głowę i spojrzała prosto w parę niebieskich oczu, tak dobrych, tak łagodnych, lśniących wesołością, w doskonale ucharakteryzowanej twarzy Żyda.
– Percy, mężu mój! – szepnęła drżąc z nadmiaru szczęścia. -Boże dzięki ci, dzięki!
– Tak moja droga – odrzekł wesoło – za chwilę podziękujemy Bogu oboje, jeżeli potrafisz uwolnić mnie z tych sznurów i zmienić moją mało elegancką pozycję.
Nie miała noża, palce jej były słabe i zesztywniałe, ale posługiwała się zębami, a duże, ciężkie łzy spływały z jej oczu na biedne, skrępowane ręce.
– Nareszcie – zawołał, gdy po nadludzkich wysiłkach żony sznury się rozluźniły. – Ciekawym, czy zdarzył się już kiedykolwiek taki fakt, aby angielski dżentelmen dał się zbić byle jakim obcokrajowcom, nie usiłując nawet zrewanżować się im w należyty sposób?
Widocznie bardzo był wyczerpany, bo kiedy sznury opadły, zachwiał się i ciężko upadł na skałę.
Małgorzata spojrzała dokoła bezradnie.
– Ach! Gdybym znalazła choć kroplę wody na tym okropnym pustkowiu! – zawołała z rozpaczą, obawiając się, aby Percy nie zapadł znów w omdlenie.
– Nie kochanie – szepnął ze swobodnym uśmiechem. – Wolałbym stanowczo kroplę dobrego francuskiego koniaku! Jeżeli zechcesz włożyć rękę do kieszeni tego olbrzymiego chałatu, to znajdziesz moją manierkę. Niech mnie diabli wezmą, jeżeli mogę się ruszyć!
Napił się nieco koniaku i zmusił Małgorzatę, aby uczyniła to samo.
– Czujemy się lepiej, czy nie?
– rzekł westchnąwszy z ulgą. -Ale daję słowo, że baronet Percy Blakeney znajduje się w obecności damy swego serca w stroju oryginalnym… to nie ulega wątpliwości. Nie goliłem się nawet od przeszło 20 godzin
– dodał przesunąwszy ręką po brodzie. – Muszę wyglądać wstrętnie. No, a te pejsy!…
Śmiejąc się, zdjął szpecącą go perukę, wyciągnął obolałe członki, skurczone w ciągu tylu godzin, i spojrzał przeciągle i badawczo w niebieskie oczy żony.
– Percy – szepnęła, oblewając się gorącym rumieńcem – gdybyś wiedział…
– Wiem kochanie, wiem o wszystkim – rzekł z niewysłowioną słodyczą.
– Czy będziesz mógł mi kiedy przebaczyć?
– Nie mam ci nic do przebaczenia, kochanie. Twój heroizm, twoje przywiązanie, na które tak mało niestety zasłużyłem, okupiły aż nadto nieszczęsny epizod na balu.
– Wiedziałeś? – szepnęła z trwogą.
– Tak – odrzekł łagodnie. -Wiedziałem, ale gdybym przypuszczał, jak szlachetne masz serce, moja Margot, byłbym ci zaufał, jak na to zasługiwałaś, zamiast narażać cię na straszne cierpienia ostatnich godzin.
Siedzieli obok siebie wsparci o skałę. Percy złożył zbolałą głowę na ramieniu Małgorzaty, która czuła obecnie, że jest najszczęśliwszą kobietą w Europie.
– Sprawdza się bajka o ślepym i paralityku, kochanie – rzekł z dawnym poczciwym uśmiechem. – Do licha, nie wiem, co więcej boli, czy moje plecy, czy twoje stopy.
Schylił się, aby je ucałować, gdyż wyglądały z podartych pończoch jak smutne świadectwo jej wytrwałości i przywiązania.
– A jaki jest los Armanda? -zapytała z nagłym lękiem i wyrzutem sumienia. Wśród niewypowiedzianego szczęścia obraz umiłowanego brata, dla którego popełniła tak wielką zbrodnię, stanął jej przed oczami.
– Nie obawiaj się o Armanda najdroższa – odparł z czułością sir Percy. – Czy nie dałem ci słowa, że nic mu się złego nie stanie? Armand wraz z Tournay'em znajduje się obecnie na pokładzie "Day Dreamu".
– Jakim sposobem? Nic nie rozumiem…
– Ach, to bardzo proste -rzekł z nieśmiałym uśmiechem. -Posłuchaj więc: gdy przekonałem się, że ten nędznik Chauvelin zamierza przyczepić się do mnie jak pijawka, pomyślałem, że skoro nie mogę się go pozbyć, najlepiej będzie zabrać go ze sobą. Musiałem za wszelką cenę dojść do Armanda i jego towarzyszy, a wszystkie drogi były strzeżone i wszyscy dokoła szukali twego pokornego sługi. Wiedziałem, że gdy wyśliznąłem się ze szponów Chauvelina pod "Burym Kotem", będzie na mnie czekał tutaj. Chodziło o to, aby nie stracić go z oczu i wiedzieć co zrobi; w rezultacie angielska pomysłowość nie powstydziła się francuskiego dowcipu i wykazała więcej przebiegłości.
Serce Małgorzaty wezbrało radością i podziwem, gdy chciwie słuchała opowiadania o śmiałym uskutecznieniu ucieczki zbiegów.
– Przebrany za starego Żyda -opowiadał wesoło Percy – ufałem, że nikt mnie nie pozna. Spotkałem Rubena Goldsteina w Calais wczesnym wieczorem. Za parę sztuk złota pożyczył mi tego chałatu i obiecał ukryć się przez parę godzin i wynająć mi wózek i szkapę.
– I nie lękałeś się, że Chauvelin cię pozna mimo przebrania?
– W takim razie byłbym przegrał partię – odrzekł spokojnie. – Zaczynam dokładnie zdawać sobie sprawę z ludzkiej natury – dodał z cieniem smutku w młodym, wesołym głosie – i znam Francuzów na wylot. Oni tak nienawidzą Żydów, że trzymają ich zawsze o parę kroków od siebie, a zdaje mi się, że uczyniłem wszystko, co mogłem, aby wzbudzić wstręt do mojej osoby.
– Tak, a potem? – pytała.
– Później przeprowadziłem plan. Z początku zamierzałem wszystko pozostawić losowi, ale gdy usłyszałem rozkazy Chauvelina, powiedziałem sobie, że muszę koniecznie przyjść z pomocą przeznaczeniu. Budowałem swe plany na ślepym posłuszeństwie żołnierzy. Chauvelin rozkazał im, aby pod karą śmierci nie ruszyli z miejsca, zanim przyjdzie, a Desgas złożył mnie jak worek tuż koło chaty. Straż nie zwracała najmniejszej uwagi na Żyda, który przywiózł Chauvelina. Po długich wysiłkach udało mi się uwolnić ręce z więzów, którymi ten zbój mnie skrępował. Noszę zawsze przy sobie ołówek i papier; nakreśliłem więc śpiesznie parę ważnych wskazówek na skrawku papieru, a potem rozejrzałem się wkoło. Przyczołgałem się do szałasu pod sam nos żołnierzy, ale ani nie drgnęli, jak im Chauvelin polecił; mogłem więc wrzucić do chaty ów skrawek papieru przez szparę w ścianie. Następnie czekałem. W tej notatce rozkazałem wygnańcom, aby wyszli cicho z chaty, spuścili się ze skały na wybrzeże, trzymając się lewej strony, póki nie dojdą do pierwszego przylądku. Następnie mieli dać umówiony sygnał, aby zabrała ich łódź "Day Dreamu", stojąca w pogotowiu. Usłuchali mnie ślepo na szczęście ich i moje. Żołnierze usłuchali także ślepo Chauvelina. Poczekałem z pół godziny i gdy przekonałem się, że moi przyjaciele są uratowani, dałem śpiewem sygnał, który wywołał ów popłoch. Oto cała historia.