— To nie oni ustawili drzewo. To nie oni wjechali na nie samochodem. To nie oni wsadzili mnie do samochodu. To nie oni wsadzili mnie do tego łóżka. Sama to wszystko zrobiłam, Tin, albo los, albo przeznaczenie, albo Bóg, chociaż nic mi o tym nie mówił. Jedyny wybór, jaki im zostawiłam to ten, czy moja śmierć będzie całkowicie bezsensowna, czy nie. Daj im chwilkę wytchnienia.
— Nigdy im nie wybaczę.
— Wtedy ja nigdy nie wybaczę tobie.
— Niby czego?
— A tego, że trzymasz mnie tak uwiązaną do ciała, Tin. Wtedy nie mógł się dłużej powstrzymać. Otworzył oczy. Ale jej nie było. Nie było nikogo, prócz znieruchomiałego ciała leżącego na łóżku, oddychającego za pomocą maski. Nie słyszał już jej głosu.
Wstał i słaniając się na nogach podszedł do drzwi. Czy wciąż drżały po tym jak ojciec zatrzasnął je za sobą? Wyszedł z pokoju. Zobaczył wszystkich jak wpatrują się w niego zaskoczeni: Tato, Mama, Babcia, Dziadek, Nanny Say i trzech głównych lekarzy. Jeden z lekarzy trzymał w ręku strzykawkę. Quentin wiedział po co — chcieli wstrzyknąć mu coś na uspokojenie, żeby móc go wyciągnąć na zewnątrz. Cóż, spóźnili się. Lizzy sama wywaliła go z pokoju.
— Dalej, możecie już iść ją zabić — powiedział Quentin. Następnie obrócił się do nich plecami i ruszył korytarzem w stronę wind.
Ojciec przyszedł do samochodu, aby z nim porozmawiać, zanim pobrano organy Lizzy. Podczas tej rozmowy Quentinowi puściły nerwy; rozpłakał się, wyznał, iż wie, że Mama i Tato wcale nie chcieli zabić Lizzy, że ona już od dawna nie żyła i mogą sobie zabierać jej organy. Odwołał wszystkie swoje wcześniejsze słowa o tym, że nigdy im nie wybaczy i spytał ojca, czy może poczekać na nich w samochodzie i nie rozmawiać z dziadkami, ani z nikim spośród tamtych lekarzy i pielęgniarek, którzy z pewnością nie będą w stanie ukryć triumfu, słyszalnego w ich głosach i widocznego na ich twarzach, czego on nie potrafiłby znieść.
— Nikt nie ma żadnych powodów do triumfu — powiedział Tato.
— Pewnie nie — odparł Quentin, starając się dobrać takie słowa, jakie Tato chciałby usłyszeć. — Pewnie to tylko ulga.
To Tacie wystarczyło.
— Tak właśnie myślę, Quenie. Ulga. — Tato pochylił się, objął go ramieniem i pocałował w czoło. — Kocham cię, synku. Kocham cię za to, że tak długo wytrwałeś przy twojej siostrze. A także za to, że w porę się wycofałeś.
Quentin pozostał sam w samochodzie do chwili, gdy ciało jego siostry umarło. Nigdy nikomu nie powiedział o tym, że Lizzy przyszła do niego i rozmawiała z nim. Najpierw dlatego, że był zły na wszystkich i nie miał ochoty zwierzać im się ze swych osobistych sekretów. Potem obawiał się, że gdy o wszystkim usłyszą, na pewno poddadzą go leczeniu, próbując mu w ten sposób dowieść, iż to, czego doświadczył, było zwykłym przywidzeniem powstałym wskutek żalu, strachu, napięcia i zmęczenia. A w końcu zdecydował się nie mówić nic nikomu, ponieważ bez żadnego leczenia sam zaczął podejrzewać, że cała rozmowa w rzeczywistości była przywidzeniem powstałym wskutek żalu, strachu, napięcia i zmęczenia.
Ale to nie było przywidzenie. I gdzieś w głębokich zakamarkach duszy, w miejscu, które rzadko odwiedzał, ponieważ znajdowały się tam sprawy, o których nie lubił myśleć, ale których nie odważył się zapomnieć, zostało przekonanie, że Lizzy wciąż gdzieś żyje i w jakiś sposób obserwuje wszystko co on robi, lub przynajmniej od czasu do czasu patrzy na niego.
W jaki sposób wyraził żal po stracie siostry?
Przeczytał wszystkie książki z jej księgozbioru — tak zawsze nazywała cztery półki ustawione na żużlowych pustakach, zawalone kieszonkowymi wydaniami, które kupowała sama lub dostawała od przyjaciółek. Wybierał zawsze te najbardziej poplamione i podniszczone, te, które miały najwięcej pozaginanych rogów i rozerwanych grzbietów, i od nich zaczynał czytanie. Były tam Władca Pierścieni, Pieśń elektrycznych ciał, Opowieści z Narni, Źródło życia, Kryształowa grota, Duma i uprzedzenie, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy, Obcy w obcej ziemi, Przeminęło z wiatrem, Koniec dzieciństwa, Śniadanie Mistrzów. Quentin pochłonął wszystkie, ale kiedy o nich myślał, pamiętał je tak, jak gdyby zostały mu przeczytane na głos przez Lizzy. Pamiętał głos Lizzy, starający się oddać magiczne rytmy zdań Bradbury’ego, delikatną i ugrzecznioną prozę Austen, głos Lizzy opowiadający mu o pierścieniu, który przypadkowo wśliznął się na palec Frodo kiedy spadł ze stołu w Bree, głos Lizzy odczytujący wymiary penisów wszystkich męskich bohaterów Śniadania Mistrzów i duszący się ze śmiechu, kiedy narrator wyjawia rozmiary swojego członka. Głos Lizzy oczarowanej magią Merlina, Lizzy szlochającej nad opisem hitlerowskiego żołnierza rozbijającego o ścianę głowę żydowskiego niemowlaka, Lizzy dzielącej tragiczne losy ludzkich dzieci uprowadzonych przez diabelskie stwory, które skusiły je do pójścia za nimi, Lizzy gnanej bezlitosną ambicją, kiedy wznosiła budynki jakich nikt inny nie ośmieliłby się skonstruować lub gdy dla pieniędzy wydawała się za Franka Kennedy’ego, chociaż był on narzeczonym jej siostry. Głosy wszystkich postaci ze wszystkich książek były jej głosem. Tylko podczas lektury Quentin słyszał, jak jego siostra mówi do niego. Przerobił całą biblioteczkę, a potem zaczął od początku; każdą książkę przeczytał po kilka razy.
Dostawał też inne książki: na Gwiazdkę, na urodziny, za dobre stopnie (Lizzy zawsze miała dobre stopnie, więc Quentin nie mógł być gorszy). W końcu, kiedy po raz czwarty zaczął pochłaniać zawartość biblioteczki siostry, pewnego dnia przyszedłszy do domu stwierdził, że cały księgozbiór zniknął.
Zniknęły wszystkie półki. Zniknął pokój Lizzy. Została tylko pusta skorupa: ściany, sufit, dywan. Jedynie małe dziurki po pinezkach widoczne na ścianach i czerwona plama na dywanie, gdzie jego siostra wylała kiedyś lakier do paznokci, podczas jedynej próby ich ozdobienia, stanowiły dowód, że pokój ten należał kiedyś do niej. Widok wyczyszczonego, wymiecionego i odkurzonego pomieszczenia stanowił przypomnienie brutalnej prawdy, że Lizzy nie żyje. Być może dopiero wtedy Quentin odczuł jej śmierć po raz pierwszy. Wtedy bowiem uciszono jej głos.
Natychmiast udał się do kuchni, gdzie Mama i Tato siedzieli przy stole. Czekali. Zdawali sobie sprawę z tego, co zrobili, wiedzieli, co to mogło dla niego znaczyć, czekali aby razem stawić mu czoło. Quentin wszedł do kuchni, nalał sobie wody do szklanki i wypił ją duszkiem, po czym nalał następną i wylał jej zawartość na podłogę.
— Quentin — odezwał się Tato — Nie widzę potrzeby… Quentin otworzył lodówkę, a następnie zaczął wyciągać z niej wszystkie produkty i wyrzucać je za siebie na podłogę. Mleko w kartonach, jajka w tekturowych pojemnikach, naczynia z resztkami, na wpół opróżnione butelki. Poczuł jak ramiona ojca chwytają go z tyłu i zamykają w objęciach. Gwałtownymi ruchami uwolnił się z uścisku i biegiem ruszył w stronę drzwi, prowadzących na podwórze za domem. Ojciec pospieszył za nim.
— Pozwól mu wyładować złość — powiedziała Mama. — To oczyści atmosferę.
Quentin ruszył w stronę rabatek z kwiatami, gdzie energicznymi kopniakami zaczął strącać główki tulipanów, a następnie wyrywać całe kwiaty, rwać wszystko co rosło dookoła. Ostre kolce róż raniły dłonie, ale udało mu się wydrzeć z ziemi trzy całe krzaki, zanim Tato i Mama wybiegli z domu i rzucili się w jego stronę, aby go powstrzymać. Kopał i młócił rękami, nie zwracając uwagi na to, że oboje krzyczą z bólu po każdym celnym uderzeniu, aż w końcu znalazł się na ziemi, z twarzą w trawie i wykręconymi do tyłu rękami, czując na sobie ciężar ojcowskiego ciała. Mama płakała histerycznie, Tato dyszał z wysiłku.