— Proszę wszystko skasować, za sekundę wracam…
Ale jej już nie było. Zatrzymawszy się przy poręczach, które zainstalowano po to, by uniemożliwić klientom wyciąganie sklepowych wózków na parking, lustrował wzrokiem całą okolicę, czekając czy nie dojrzy gdzieś czasem jej sylwetki, tego charakterystycznego chodu, tych włosów, tego lekkiego swetra, drobnej postaci zdążającej w stronę któregoś z samochodów lub w kierunku następnego sklepu, ale nikogo nie zauważył. Kobieta zniknęła bez śladu.
Ukrył twarz w dłoniach. Owa kobieta nie mogła być tak podobna do Lizzy, to tylko okrutne sztuczki jego pamięci. Wrócił do sklepu, do naburmuszonego kasjera, do ogonka klientów — o tej porze zwykle tworzyli go uciekinierzy przed godziną szczytu — niemal gotujących się do linczu. Przepuścił swoją kartę przez automat, podpisał kwit, zebrał zakupione mrożonki i ruszył w stronę swojego wozu.
Jedyną osobą, jakiej nigdy już nie zobaczę na tym świecie jest Lizzy. Ale właśnie ją najbardziej chciałbym spotkać i zawsze tego chciałem przez cały dzień, przez cały miesiąc przez wszystkie minione lata. Wychodząc z tego beznadziejnego filmu, właśnie jej chciałem się poskarżyć na to, jak prymitywnie potraktowano w nim naukę i jak żal ogarnia na samą myśl, że Dustin Hoffman mógł zagrać tak idiotyczną rolę, niegodną nawet Sylwka Stallone. Na pewno śmiałaby się na cały głos i sypała cytatami z Absolwenta, na którego wybrała się kiedyś w tajemnicy przed rodzicami, po tym jak orzekli, że to film wyuzdany i wykraczający poza granice przyzwoitości.
“Mnie wcale nie wydawał się wyuzdany — mówiła po powrocie z kina. — Po prostu przyszłam do domu i stwierdziłam, że do tego numeru z kutasikami, trzeba mieć cycki trochę większe niż moje”.
A w kawiarence z mrożonymi jogurtami, właśnie dla Lizzy przeznaczona była jego nie wypowiedziana tyrada. Za to w sklepie potrzebował siostry, żeby razem mogli się pośmiać z tej małej, rozpuszczonej smarkuli. Mogliby też razem uknuć skomplikowany spisek, polegający na porwaniu małej, co pozwoliłoby przekonać się jak bardzo musieliby obniżyć wysokość okupu, aby rodzice w końcu zapłacili i zgodzili się wziąć dziewczynkę z powrotem.
Ale, niestety nie mogę mieć Lizzy przy sobie.
Kiedy jego samochód dołączał do tłumu innych wozów sunących Eiden Street, po raz pierwszy w życiu przyszło mu do głowy, że nawet jeśli Lizzy nie zginęłaby w wypadku, nie mógłby mieć jej przy sobie w wieku trzydziestu czterech lat, w Herndon, w stanie Wirginia, wiosną tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego roku, gdyż ona miałaby już trzydzieści dziewięć lat i bez wątpienia byłaby mężatką z kilkorgiem dzieci, z których część uczyłaby się już w szkole średniej; miałaby uwielbiającego ją męża, bo na pewno nie wyszłaby za kogoś, kto byłby na tyle tępy, żeby jej nie uwielbiać i to właśnie ów mężczyzna rozmawiałby z nią, słuchał jej, dowcipkował i wygłaszaj jej swoje tyrady. Nie ja.
Gdyby Lizzy żyła, wyjechałaby na studia zanim Quentin zdałby do szkoły średniej. Ich więź uległaby rozluźnieniu. Na pewno trochę by się smucił z tego powodu, ale potem pocieszyłby się towarzystwem swoich przyjaciół, tak jak robili to inni. Nie porównywałby każdej napotkanej dziewczyny z wyidealizowanym obrazem Lizzy, ponieważ Lizzy przyjeżdżałaby na święta do domu i nie potrzebowałby jej tak bardzo. Jakiś pociągający i zupełnie odmienny od Lizzy styl, wygląd czy sposób bycia jakiejś dziewczyny zaintrygowałby go zamiast odstręczyć. Jak każdy normalny człowiek zakochałby się kilkanaście razy w życiu, a obecnie, mając te swoje miliony dolarów, na pewno nie włóczyłby się po całych Stanach, nie pożyczał marzeń od innych, tylko siedziałby sobie w domku i cokolwiek by tworzył, budował czy wygrywał, czyniłby to dla swojej żony, dla swoich dzieci i dla ich przyszłości. Razem snuliby wspólne marzenia, mnóstwo marzeń, tyle marzeń, że mogliby je spokojnie dzielić z obcymi ludźmi, zamiast je od nich kupować, jak on teraz.
Dorośli mężczyźni nie dzielą życia ze swoimi siostrami, tylko ze swoimi żonami.
Nagle skonstatował z przygnębieniem, że jego życie było wyłącznie ciągiem strat. Co ja zrobiłem z tymi wszystkimi latami? Jak wielkim głupcem może okazać się całkiem rozsądny człowiek!
To nagłe olśnienie było dla niego jak cios. Zjechał z Herndon Parkway i zatrzymał się na parkingu przed szeregiem domków; oparł głowę o kierownicę i… co zrobił? Dlaczego płakał jak mały, dziesięcioletni chłopak? Chyba nie dlatego, że po tylu latach dopadł go żal po utracie Lizzy. Zrobiło mu się żal samego siebie. Żal tych wszystkich straconych lat.
Ale to przecież Lizzy umarła, to jej wycięto organy, nie mnie. Dlaczego więc czuję się samotny jak nieboszczyk?
Po jakimś czasie odzyskał panowanie nad sobą, wyciągnął chusteczkę higieniczną z pudełka, które trzymał na wiecznie pustym siedzeniu pasażera, wytarł oczy, przetarł okulary i ponownie nałożył je na nos, a następnie odchylił głowę na oparcie, aby przyjrzeć się okolicy zalanej jasnym światłem wieczoru. Widział samochody zatrzymujące się na parkingu. Ludzi wychodzących z samochodów i udających się do swoich domów, gdzie niektórzy z nich żyli samotnie, niektórzy mieli współlokatorów, a jeszcze innych oczekiwał mąż lub żona, a czasem nawet dzieci, i życie każdego z tych cholernych ludzi wydawało się mieć o wiele więcej sensu niż życie Quentina Fearsa.
I wtedy znowu ujrzał tamtą kobietę, jak wchodzi po schodach do ostatniego domu z szeregu znajdującego się po jego prawej stronie. Wyraźnie widział jej twarz gdy szukała kluczy w torebce. Nie, tak naprawdę to wcale nie była podobna do Lizzy, a przynajmniej nie tak bardzo, jak mu się wydawało w sklepie. Ale jej ruchy naprawdę były identyczne, albo bardzo podobne, dopiero teraz zwrócił na to uwagę. A jej włosy, czy nie były takie same jak włosy Lizzy? Kiedy Lizzy miała podobną fryzurę, albo niemal taką samą? Nieważne, w każdym razie bardzo dawno temu.
Nie, tak naprawdę to wcale nie jest podobna do Lizzy. Ale — i to właśnie najbardziej go zaskoczyło — mimo to wydawała mu się atrakcyjna. Mimo to budziła w nim zainteresowanie. Zachwycił go sposób w jaki się zatrzymała, by poszukać kluczy, sposób w jaki się wyprostowała i przewróciła oczami, spoglądając w niebo ze zniecierpliwieniem, a potem zdecydowała się jeszcze raz włożyć rękę do torebki, by po chwili wyciągnąć dłoń ściskającą klucze na ogromnym mosiężnym kółku. Jak mogła tak długo szukać w torebce czegoś tak wielkiego? Włożyła klucz do zamka, weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi. W oknach zapaliły się światła. Była w domu.
Ale ja nie jestem w domu. Ani tutaj, ani nigdzie.
Bardziej niż czegokolwiek innego, Quentin pragnął teraz wyjść z samochodu, podejść do tamtych drzwi, zapukać, uśmiechnąć się łagodnie do otwierającej mu kobiety a potem…
A potem co? Skłamać? Najmocniej panią przepraszam, chyba zatrzasnąłem kluczyki w samochodzie, czy mógłbym skorzystać z pani telefonu i wezwać pomoc drogową? Pani wybaczy, ale zauważyłem panią w sklepie spożywczym i wydała mi się pani tak podobna do mojej zmarłej siostry, że bardzo chciałbym spędzić z panią jakiś czas, myśląc o niej i płacząc… czy ma pani parę wolnych wieczorów?
Najprawdopodobniej kobieta miała męża, który czekał na nią w domu, lub też miał wkrótce nadejść. Ale kiedy siedział w zaparkowanym samochodzie, nie widział nikogo, kto wchodziłby do góry schodami, prowadzącymi do frontowych drzwi. Nie było więc żadnego męża. Najwyraźniej nie było męża. Nabierał coraz większej pewności: to ja powinienem wejść tymi schodami, otworzyć te drzwi i zawołać radośnie: “Cześć kochanie, już jestem”. Przekomarzać się z nią, śmiejąc się z jej torebki tak wypchanej, że nie sposób w niej znaleźć pęku kluczy na kółku o średnicy dwudziestu centymetrów, które przecież muszą ważyć co najmniej kilogram.