Выбрать главу

Czyż jednak miał porzucić plan teraz, kiedy oblał go już krwią własnych (w zapale powiedział: własnych piersi), miałżeby porzucić plan, gdy uświęcił go nowiutką parą kortowych, za którą nie zapłacił jeszcze Srulowi i parą nankinowych, którą sam nie wiedział, czy dwa razy miał na sobie?

Nie i nigdy!

Przeciwnie, teraz, gdy do apetytu na Rzepową przyłączyła się jeszcze chęć zemsty nad obojgiem i nad Kruczkiem z nimi razem, Zołzikiewicz przysiągł sobie, że kpem będzie, jeżeli Rzepie sadła za skórę nie zaleje.

Myślał więc nad sposobami pierwszego dnia, zmieniając okłady, myślał drugiego, zmieniając okłady, myślał trzeciego, zmieniając okłady, i czy wiecie, co wymyślił? Oto nic nie wymyślił!

Na czwarty dzień przywiózł mu stójka z osłowickiej apteki diachylum; Zołzikiewicz rozsmarował na płatek, przyłożył i – co za cudowne skutki tego medicamentum! – prawie jednocześnie wykrzyknął:

– Znalazłem!

Istotnie coś znalazł.

Rozdział czwarty. Który by można zatytułować: zwierz w sieci

W parę dni potem, nie wiem dobrze, czy w pięć, czy w sześć, w alkierzu karczmy baraniogłowskiej siedział wójt Burak, ławnik Gomuła i młody Rzepa. Wójt wziął za szklankę.

– Przestalibyśta się o to swarzyć, kiedy nie mata o co! – rzekł wójt.

– A ja powiadam, że Francuz nie da się Prusakowi – mówi Gomuła uderzając pięścią o stół.

– Prusak, psia jucha, chytry! – odparł Rzepa.

– To co, że chytry? Turek pomoże Francuzowi, a Turek je namocniejszy.

– Co wy wieta. Namocniejszy jest Harubanda (Garibaldi)!

– Musiśta wstali do góry... plecami. A wyśta skąd wyrwali Harubandę?

– Co go miałem wyrywać? A bo to ludzie nie gadali, że sześć lat temu pływał po Wiśle ze statkami i z mocą wielką? Ino mu się piwo w Warsiawie nie spodobało, bo zwyczajny doma lepszego, to się i wrócił.

– Nie bluźnilibyście po próżnicy. Kużden Śwab to je Żyd.

– Przecie Harubanda nie Śwab.

– Ino co?

– Ba? co? musi: cysarz, i basta!

– Oj, straśnieście mądrzy!

– Wyśta też nie mądrzejsi.

– A kiejśta tacy mądrzy, to powidzta, jak ta było na przezwisko pierwszemu rodzicowi?

– Jak? juści: Jadam.

– No, to na krzestne imię, ale na przezwisko?

– Czy ja wiem.

– A widzita? A ja wiem: Na przezwisko było mu: „Skruszyła”.

– Chybaście pypcia dostali.

– Nie wierzyta, to posłuchajta:

Gwiazdo morza,któraś Pana

Mlekiem swoim wykarmiła!

Tyś śmierci szczep, który wszczepił

Pierwszy rodzic, skruszyła.

– A co, czy nie Skruszyła?

– No, juści prawda.

– Napilibyśta się lepiej – rzekł wójt.

– Zdrowie wasze, kumie!

– Zdrowie wasze!

– Haim!

– Siulim!

– Daj, Panie Boże, szczęście!

Wypili wszyscy trzej, ale że to było w czasie francusko – pruskiej wojny, ławnik więc Gomuła znowu wrócił do polityki.

– Francuzy – rzekł – to też jest bałamutny naród. Ja ich ta nie pamiętam, ale mój ojciec to powiadał, że jak stali u nas kwaterami, to ta sądny dzień był w całej Baraniej Głowie. Strasznie do bab ciekawe! Mere naszej chałupy mieszkał Staś, ociec Walentego, a u nich też stał Francuz – może i dwóch! – czy ja wiem? Aż tu się budzi Staś w nocy i mówi: „Kaśka, Kaśka! Mnie się widzi, że to Francuz coście kiele ciebie majstruje?” A ona powiada: „A i mnie się widzi to samo”. Tak Staś powiada: „A powiedzże mu, żeby sobie poszedł precz!” – „Ba – powiada baba – gadajże z nim, kiej on po polsku nie rozumie!” To i cóż miał robić.

– No! Napijwa się jeszcze – rzekł po chwili Burak.

– Daj, Panie Boże, szczęście!

– Panie Boże zapłać!

– No, za wasze zdrowie!

Napili się znowu, a że pili arak, Rzepa więc uderzył wypróżnioną szklanką o stół i rzekł:

– Ej, dobroć też to, dobroć!

– Ano jeszcze? – rzekł Burak.

– Nalejta!

Rzepa stawał się coraz czerwieńszy, Burak dolewał mu ciągle.

– A wy – rzekł wreszcie do Rzepy – to choć korzec grochu zarzucita na plecy jedną ręką, a balibyśta się pójść na wojnę!

– Co bym się miał bać? Kiej się bić, to się bić.

Gomuła na to rzekł:

– Jenszy jest mały, a odważny, jenszy wielgi i mocny, i bojący.

– A nieprawda! – rzekł Rzepa – ja ta nie jestem bojący.

Gomuła zaś na to:

– Kto was tam wie?

– A ja pojedam – odparł Rzepa pokazując pięść jak bochenek chleba – że ino bym was zajechał w pacierze tą pięścią, to rozlecielibyście się jak stara beczka.

– A może i nie.

– Chceta spróbować?

– Dajta spokój – wtrącił wójt. – Będzieta się bili czy co? Ot, napijwa się jeszcze.

Napili się znowu, ale Burak i Gomuła tylko że umoczyli usta. Rzepa zaś wypił całą szklankę araku, aż mu oko zbielało.

– Pocałujta się teraz – rzekł wójt.

Rzepa aż się rozpłakał przy uściskach i pocałunkach, co było znakiem, że już podpił dobrze; po czym zaczął wyrzekać, gorzko wspominając graniaste cielę, które dwa tygodnie temu zdechło mu w nocy w oborze.

– Oj! Jakiego to cielaka Pan Bóg zabrał ode mnie! – wołał żałośnie.

– No, nie smućta się! – rzekł Burak. – Do pisarza z urzędu przyszło pisanie, że pono dworski las pójdzie na gospodarzy.

Rzepa odpowiedział na to:

– I po sprawiedliwości! Albo to pan las siał?

Ale potem zaraz znów zaczął zawodzić:

– Oj! Co cielak był, to cielak; jak ta krowę huknął łbem przy ssaniu, to aż zadem pod belkę poleciała.

– Pisarz mówił...

– Co mi ta pisarz! – przerwał gniewnie Rzepa. – Pisarz dla mnie:

Tyle znaczy.

Co Ignacy...

– Nie pomstowalibyście! Napijwa się!

Napili się jeszcze raz. Rzepa jakoś się pocieszył i siadł spokojnie na zydlu, a wtem drzwi się otworzyły i ukazały się w nich: zielona czapka, zadarty nos i kozia bródka pisarza.

Rzepa, który czapkę miał nasuniętą na tył głowy, zrzucił ją zaraz na ziemię, powstał i wybełkotał:

– Pochwalony.

– Jest tu wójt? – spytał pisarz.

– Jest! – odpowiedziały trzy głosy.

Pisarz zbliżył się, zaraz też podleciał i Szmul arendarz z kieliszkiem araku. Zołzikiewicz powąchał, skrzywił się i siadł przy stole.

Chwilę panowało milczenie. Na koniec Gomuła zaczął:

– Panie pisarzu?

– Czego?

– Czy to prawda wedle tego boru?

– Prawda. Musicie tylko podpisać prośbę całą gromadą.

– Ja tam nie będę nic podpisywał – ozwał się Rzepa, który miał wstręt wspólny wszystkim chłopom do podpisywania swego nazwiska.

– Ciebie się też nikt nie będzie prosił. Nie podpiszesz, to nic nie dostaniesz. Twoja wola.

Rzepa zaczął się drapać w głowę, pisarz zaś, zwróciwszy się do wójta i do ławnika, rzekł tonem urzędowym:

– O lesie prawda, ale każdy musi ogrodzić swoją część płotem, żeby nie było sporów.

– To ta płot będzie więcej kosztował, niż las wart – wtrącił Rzepa.

Pisarz nie zwracał na niego uwagi.

– Na koszta płotu – mówił do wójta i ławnika – rząd przysyła pieniądze. Jeszcze każdy na tym zarobi, bo wypada po pięćdziesiąt rubli na głowę.

Rzepie aż się oczy zaiskrzyły po pijanemu.

– A, jak tak, to podpiszę. A pieniądze gdzie są?

– Są u mnie – rzekł pisarz. – A to dokument.

To rzekłszy wydobył złożony we czworo papier i odczytał coś, czego chłopi wprawdzie nie rozumieli, ale radowali się bardzo; gdyby jednak Rzepa był trzeźwiejszy, dojrzałby, jak wójt mrugał na ławnika.

Potem, o dziwo! pisarz wydobywszy pieniądze rzekł: