Wyciągam karton z ubraniami spod łóżka i marszczę nos. Nie pachną brzydko ani nic takiego, ale są trochę dziwne — tablet powiedział, że zgodne z realiami epoki. Jest tu dziwaczna prosta czarna tunika do kolan, odsłaniająca ramiona, oraz czarna marynarka. W charakterze butów mam parę błyszczących czarnych czółenek, sugerujących strefę silnej grawitacji, ale z dziwacznymi, spiczastymi czubkami i obcasami zwężającymi się do trzy-, czterocentymetrowego szpica. Bielizna jest w miarę prosta, ale trochę trwa nim pojmuję, że błoniaste szare rurki mam nałożyć na nogi, które, jak zauważam, są pozbawione włosów — nie mam ich zresztą nigdzie poza głową. Tak więc ciało mam orto, lecz nie całkiem niecywilizowane. Kręcę głową.
Najdziwniejsze ze wszystkiego jest to, że wszystkie tkaniny są głupie — zbyt głupie, żeby odpychać brud albo zjadać naskórne bakterie, nie wspominając już o aktualizacji stylu czy udziale w rozmowie. I cały ten kostium nie ma ani jednej kieszeni, nawet dyskretnej bramki T wszytej w podszewkę marynarki. Kiedy je wynaleźli? — zastanawiam się. Muszę potem poszukać jakiegoś ubrania, które ma trochę mózgu. Wkładam to wszystko i oglądam się w łazienkowym lustrze. Problem będzie z włosami. Szukam wszędzie, ale znajduję tylko elastyczną gumkę, żeby je związać. Na razie musi wystarczyć, dopóki nie przystrzygę ich na sensowną długość.
Po tym wszystkim nie pozostaje mi nic innego, jak pójść na ten wykład wprowadzający oraz „imprezę powitalną z serem i winem”. Biorę więc tablet, otwieram drzwi i idę.
Po drugiej stronie drzwi znajduje się długi i wąski pokój. Wyszłam właśnie z jednych spośród dwanaściorga drzwi na trzech spośród jego ścian, pomalowanych na bezpłciową biel. Podłoga jest wyłożona czarnymi i białymi kwadratami marmuru. Czwartą ze ścian, naprzeciwko moich drzwi, pokrywa coś, w czym po chwili rozpoznaję arkusze drewna — prawdziwe martwe drzewa, zabite i pocięte na deski — z dwojgiem otwartych i podpartych po obu stronach drzwi. Domyślam się, że tam odbędzie się wykład, choć nie rozumiem, dlaczego nie mogą zrobić go w sieci. Podchodzę do najbliższych otwartych drzwi, zirytowana, że moje buty paskudnie stukają przy każdym kroku.
W środku dużego pomieszczenia jest już siedem czy osiem osób oraz kilka rzędów na oko niewygodnych krzeseł ustawionych frontem do podium umieszczonego na tle pomalowanej na biało ściany. Jest wśród nas — muszę przyzwyczajać się do faktu, że zgłosiłam się na ochotnika, choć zupełnie się tak teraz nie czuję — mniej więcej po równo mężczyzn i kobiet, i wszyscy noszą kostiumy z epoki. Wygląda na to, że rządzi nimi zawiły zestaw reguł, mówiących, komu wolno nosić jaki strój, a do tego wszyscy mamy na sobie zadziwiającą masę szmat, zważywszy, że jesteśmy w habitacie o kontrolowanej atmosferze. Ci, którzy są kobietami, dostali jednoczęściowe sukienki albo sięgające do kolana spódnice w połączeniu z bluzkami zakrywającymi górną część tułowia. Mężczyźni noszą pasujące kolorystycznie zestawy spodni i marynarek, a pod spodem koszule, mające przy szyi jakieś niewygodne z wyglądu połączenie kołnierzyka i szarfy. Większość ubrań jest albo czarno-biała, albo szaro-biała i niesamowicie bezbarwna.
Poza historycznymi strojami jest jeszcze parę anomalii — żaden z mężczyzn nie ma długich włosów, a żadna kobieta krótkich, o ile widzę. Kiedy wchodzę, odwraca się parę głów, ale nie czuję się nie na miejscu, nawet z moimi związanymi w kucyk długimi włosami. Po prostu kolejna anonimowa postać w historycznym przebraniu.
— Czy to tutaj ma być wykład? — pytam najbliższej osoby, wysokiego mężczyzny, pewnie nie wyższego niż ja przedtem, lecz teraz patrzę nań z dołu. Ma czarne włosy i elegancko przycięty zarost na twarzy.
— Chyba tak — odpowiada wolno, wzruszając ramionami, po czym robi niepewną minę. Nic dziwnego, jego strój wygląda, jakby powoli go dusił. — Dopiero weszłaś? Po ostatnim backupie znalazłem w pokoju tablet do przeczytania…
— Tak, ja też — mówię. Ściskam tablet pod pachą i uśmiecham się do niego, zadzierając głowę. Potrafię rozpoznać nerwową paplaninę, a Duży czuje się dokładnie tak nieswojo, jak ja. — Pamiętasz, że podpisałeś albo zrobiłeś to po ostatnim backupie?
— Czyli nie tylko ja? — Na jego twarzy maluje się ulga. — Byłem na rehabilitacji — mówi pośpiesznie. — Wychodziłem właśnie z tego początkowego szaleństwa. I obudziłem się tutaj…
— No, zresztą. — Kiwam głową, tracąc zainteresowanie. — Ja też. Kiedy się zaczyna?
W białej ścianie z tyłu otwierają się drzwi, których wcześniej nie zauważyłam, wchodzi pulchny mężczyzna, orto. Ma na sobie długi biały płaszcz pozapinany z przodu na archaiczne guziki, a idąc, kołysze się na boki, jak spasiony, zadowolony z siebie płaz. Czarne włosy opadają rzadkimi, tłustymi z wyglądu pasmami po obu stronach twarzy, dłuższe niż u wszystkich innych mężczyzn tutaj. Podchodzi do podium i obrzydliwie chrząka, żeby zwrócić na siebie uwagę.
— Witam wszystkich. Cieszę się, że zgodziliście się przyjść na moją małą wprowadzającą pogadankę. Chciałbym przeprosić, że kazaliśmy wam przyjść osobiście, nasz projekt badawczy jest jednak prowadzony w warunkach rygorystycznej spójności, uznaliśmy więc, że nie powinniśmy wykraczać poza parametry funkcjonalne symulowanego społeczeństwa. Oni zorganizowaliby to właśnie tak, jako osobiste spotkanie, więc… czy moglibyście usiąść?
Chwilę trwa zajmowanie przez wszystkich miejsc. Ląduję w pierwszym rzędzie, między Dużym i kobietą o bladej, piegowatej cerze i rudych włosach, całkiem jak Linn, ale ubraną w kremową bluzkę, ciemnoszary żakiet i spódnicę. Nie rozumiem tego stylu — jest niezrównoważony w pionie i szczerze mówiąc, trochę dziwaczny. Nie różni się jednak za bardzo od tego, co mi dali do włożenia, więc pewnie jest zgodny z realiami epoki. To nasze poczucie estetyki tak bardzo się zmieniło? — zachodzę w głowę.
— Jestem doktor major Fiore — zaczyna facet na podium. — Razem z profesorem pułkownikiem Yourdonem opracowałem protokół tego eksperymentu. Przyszedłem tutaj, aby wyjaśnić wam, co próbujemy osiągnąć, chociaż — liczę tu na zrozumienie — przemilczę kwestie, które mogą wpłynąć na wasze zachowanie w doświadczalnym ustroju. — Uśmiecha się, jakby właśnie rzucił żart. — Pierwsze ciemne wieki. — Kiedy ma powiedzieć coś, co wydaje mu się znaczące, nadyma pierś i bierze głęboki wdech. — Pierwsze ciemne wieki trwały około trzech gigasekund, dla porównania, wojny cenzorskie zajęły siedem. Ale, dla perspektywy, one zajęły niemal połowę Akceleracji, tak zwany późny wiek dwudziesty i wczesny dwudziesty pierwszy według historycznej chronologii. Badając zapisy od ery przedtechnologicznej aż po pierwszy ciemny wiek, stwierdzamy, że patrzymy na ludzi żyjących jak wspomagane techniką małpy — bardzo inteligentne naczelne posiadające skomplikowane mechaniczne narzędzia, ale w zasadzie niezmienione od czasu wykształcenia się gatunku. A potem, gdy patrzymy na ludzi po pierwszym ciemnym wieku, widzimy istoty bardzo podobne do nas, żyjących w erze nowożytnej, erze „maszyn emocjonalnych”, jak to ujął pewien ciemnowieczny szaman. Mamy lukę w zapisach historycznych, nagły przeskok z węglowego atramentu na zmacerowanej pulpie drzewnej do diamentów pamięciowych czytelnych dla wczesnej, acz rozpoznawalnej wersji naszego protokołu intencjonalności.
Duży mruczy coś pod nosem. Nie od razu to rozszyfrowuję: „Co za nadęty bufon”. Powstrzymuję parsknięcie śmiechem, bo sytuacja wcale nie jest do śmiechu. Ten nadęty bufon przez następną dziesiątą gigasekundy trzyma w rękach moją przyszłość. Chciałabym usłyszeć, co jeszcze ma do powiedzenia.
— Wiemy, dlaczego doszło do tego ciemnego wieku — ciągnie Fiore. — Nasi przodkowie pozwolili swojej architekturze przechowywania i przetwarzania danych rozmnażać się w niekontrolowany sposób, mieli też skłonność do wyrzucania starych technologii, zamiast je wirtualizować. Dla korzyści handlowych niektóre ich największe organizacje umyślnie tworzyły niekompatybilne formaty danych i zamykały w nich ogromne ilości cennych materiałów, tak że kiedy nowe architektury wyparły stare, pewne dane stały się niedostępne. Szczególnie wpłynęło to na zapisy dotyczące życia osobistego i domowego z drugiej połowy ciemnego wieku. Mamy dużo informacji na filmach, robionych przez amatorów i zapaleńców z początków tego wieku. Korzystali z tak zwanej „kamery filmowej”, zapisującej obrazy na nośniku fotochemicznym. Można było je zdekodować ludzkim okiem. W jednej trzeciej ciemnego wieku przeszli jednak na zapis na taśmie magnetycznej, która szybko się rozkłada, a potem na zapis cyfrowy, z którym jest jeszcze gorzej, gdyż z niewiadomego powodu wszystko szyfrowali. To samo stało się z zapisami dźwiękowymi oraz tekstami. Dlatego, paradoksalnie, wiemy o wiele więcej o ich kulturze z początku wieku ciemnego, w starej rachubie — około roku 1950, niż z końca — około roku 2040.