Выбрать главу

Fiore przerywa. Parę osób za mną zaczęło cicho rozmawiać. Wygląda na lekko zirytowanego, że ludzie nie spijają mu słów z ust. Ja natomiast jestem zafascynowana — ale ja także byłam historykiem, choć specjalizowałam się w całkiem innej działce.

— Da mi pani dokończyć? — pyta ostro Fiore, wbijając wzrok w kobietę w rzędzie za mną.

— Tylko jeśli powie pan, co to ma z nami wspólnego — odpowiada tamta bezczelnie.

— Ja zaraz… — Fiore urywa. Znów robi głęboki wdech i cofa ramiona. — Wy będziecie żyć w ciemnym wieku, w symulowanej kulturze euroamerykańskiej podobnej do istniejącej w latach 1950-2040. Usiłuję wam powiedzieć, że to najlepsza rekonstrukcja tego środowiska, na jaką stać nas na podstawie dostępnych źródeł. To eksperyment socjologiczny i psychologiczny w pełnym zanurzeniu, oznacza to, że będziemy obserwować wasze wzajemne interakcje. Będziecie otrzymywać punkty za trzymanie się roli, to znaczy przestrzeganie podstawowych społecznych reguł, oraz tracić punkty za wychodzenie z roli.

Prostuję się.

— Wasz indywidualny wynik wpływa na całą grupę — kontynuuje Fiore — to znaczy, na wszystkich. Wasza kohorta, czyli cała dziesiątka, jedna z dwudziestu grup, które przez pięć mega wprowadzimy do tego segmentu ustroju, będzie spotykać się raz w tygodniu, w niedziele, w dzielnicowym ośrodku zwanym Kościołem Nazareńskim, i omawiać, czego się nauczyliście. Aby symulacja lepiej funkcjonowała, jest w niej dużo postaci niezależnych, zombiaków sterowanych przez Mistrza Gry i w znacznym procencie będziecie kontaktować się z nimi, a nie z innymi badanymi. Całe środowisko mieści się w szeregu segmentów mieszkalnych, które są połączone bramkami tak, aby powstało wrażenie ciągłości geograficznej, jak na powierzchni tradycyjnej planety. — Uspokaja się trochę. — Są pytania?

— Jakie są podstawowe reguły? — pyta śniadoskóry mężczyzna w jasnym garniturze z drugiego rzędu. Wygląda na zdezorientowanego.

— Dowie się pan. W dużej mierze są narzucone przez środowiskowe ograniczenia. Jeśli trzeba będzie coś wam powiedzieć, przekażemy to netlinkiem albo przez któregoś zombiaka. — Teraz wydaje się jeszcze bardziej zadowolony z siebie.

— A co my mamy tu robić? — pyta ruda obok mnie. Brzmi trochę niespokojnie. — To znaczy, poza „przestrzeganiem reguł”. Sto mega to sporo czasu, nie?

— Przestrzegać reguł. — Fiore się uśmiecha. — Społeczeństwo, w którym będziecie żyć, było bardzo sformalizowane i zrytualizowane. Wielką wagę przywiązywano do relacji osobniczych oraz statusu, często wyznaczanych przez genetyczny przypadek. Podstawową jednostką tego społeczeństwa jest tak zwana rodzina nuklearna. To heteromorficzna struktura oparta na kobiecie i mężczyźnie, którzy mieszkają blisko siebie. Zwykle jedno z nich zajmuje się lekko zrytualizowaną pracą, żeby pozyskać środki pieniężne, a drugie — sprawami społecznymi, pracami domowymi oraz wychowywaniem dzieci. Powinniście się do tego dostosować, chociaż wychowywanie dzieci jest oczywiście opcjonalne. Interesuje nas badanie stabilności takich relacji. W waszych tabletach znajdziecie kopie paru książek, które przetrwały z czasu ciemnych wieków.

— No dobra, czyli tworzymy te, no, rodziny nuklearne! — woła kobieta z tyłu. — Co jeszcze musimy wiedzieć?

Fiore wzrusza ramionami.

— Już nic. No, może… że w tym świecie medycyna ma ciemnowieczne ograniczenia. Możecie się zabić w wypadku. Albo, co gorsza, doznać obrażeń. Podczas eksperymentu nie będziecie mieć dostępu do asemblerów. Raczej nie powinniście też próbować modyfikować swoich ciał, gdyż istniejące techniki są naprawdę bardzo prymitywne. Od teraz nie będziecie mieć także dostępu do swoich netlinków.

Próbuję sprawdzić, ale nic nie reaguje. Przez jedną paniczną chwilę zastanawiam się, czy nie ogłuchłam, potem uświadamiam sobie: Prawdę mówi! Tu nie ma sieci.

— Netlinki będą wam przekazywać punktację społeczną i nic poza tym. Istnieje wprawdzie prymitywna sieć komunikacyjna oparta na przewodowych terminalach, ale nie planujemy, abyście z niej korzystali. W sali obok urządziliśmy bufet. Proponuję, żebyście zapoznali się ze sobą, potem wybrali sobie partnera i weszli tam. — Wskazuje drzwi po drugiej stronie białej ściany. — Traficie do waszego głównego miejsca pobytu na inicjację. Pamiętajcie, żeby zabrać tablety, by móc przeczytać wprowadzenie do społeczeństwa ciemnego wieku. — Rozgląda się szybko po sali. — Skoro nie ma więcej pytań, idę.

Z tyłu podnosi się ręka czy dwie, ale zanim ktokolwiek się odezwie, Fiore odwraca się i znika w drzwiach, przez które wszedł. Patrzę na Rudą.

— To by było tyle wykładu — mówi. — I co teraz?

Oglądam się na Dużego.

— A ty, jak myślisz?

Wstaje.

— Chyba powinniśmy zrobić, jak mówił, i coś zjeść — odpowiada powoli. — I pogadać. Jestem Sam. A ty?

— Jestem R… Reeve — mówię, zacinając się na imieniu, które narzucił mi tablet. — A ty…? — Zerkam na Rudą.

— Możecie mówić mi Alice. — Wstaje. — No dobra. To chodźmy, zobaczymy, kto jeszcze tu jest, i się poznamy.

* * *

W drugiej sali stoją dwa długie stoły zastawione talerzami zimnych przekąsek, owoców i „sera” — mocno pachnącej skrzepłej substancji ze sfermentowanego czegoś, czego nie rozpoznaję — i kieliszkami wina. Jest nas dziesięcioro, pięciu mężczyzn i pięć kobiet. Rozdzielamy się na luźne grupki po dwóch stronach pomieszczenia. Oprócz rudej Alice jest Angel (ciemna skóra, kręcone włosy), Jen (pucołowata twarz, włosy jasnoblond i jeszcze bardziej zaokrąglona niż ja) oraz Cass (proste czarne włosy, cera koloru kawy, poważne oczy). Wszystkie czujemy się trochę nieswojo, ruchy mamy nerwowe i urywane, wiercimy się w nowych ciałach i paskudnych ubraniach. Mężczyźni to Sam (którego już poznałam), Chris (śniadoskóry z drugiego rzędu), El, Fer i Mick. Usiłuję odróżnić ich po kolorze garniturów i tych szarf pod szyją, ale ciężko mi to idzie, a krótkie włosy przydają im wszystkim mechanicznego, niemal owadziego podobieństwa. To musiała być bardzo konformistyczna epoka, myślę sobie.

— No dobra. — Alice popatruje na naszą małą grupkę i się uśmiecha, potem bierze z talerza z pulpy drzewnej kosteczkę „sera” i przeżuwa ją z namysłem. — Co robimy?

Angel wyciąga tablet z małej torby, którą ma przewieszoną przez ramię. Jeśli u mnie w pokoju było coś takiego, nie zauważyłam — w myślach daję sobie kopa, że nie pomyślałam ani nie zaimprowizowałam czegoś takiego.