To jest niemal stuprocentowym kłamstwem. Nie zgłosiłem się na ochotnika, ktoś złożył mi propozycję nie do odrzucenia. Za dużo wiedziałem. Mogłem albo zgodzić się na operację pamięci, albo następna śmierć byłaby moją ostatnią. Przynajmniej tak napisałem sam do siebie w liście na martwym papierze, który czekał na mnie przy łóżku, kiedy obudziłem się w ośrodku rehabilitacji, zaraz po napiciu się wody z Lete, dostarczonej prosto do mózgu przez roboty wielkości cząsteczek kierowane przez szpitalnych chirurgów-spowiedników. Szczerzę zęby, domykając półprawdy wierutnym kłamstwem.
— Dlatego zrobiłem sobie poważną przebudowę i teraz nie pamiętam, dlaczego.
— I czujesz się jak nowy człowiek — mówi ona ze słabym uśmiechem.
— Tak. — Zerkam na jej dolne dłonie. Nie mogę nie zauważyć, że bawią się nerwowo palcami. — Ale zostałem przy tym konserwatywnym planie ciała. — Jestem bowiem bardzo konserwatywnie zbudowany. — Mężczyzna średniego wzrostu, ciemne oczy, czarna szczecina zaczynająca pojawiać się na czaszce… całkiem jak nie zrekonstruowany Euroazjata z epoki przedkosmicznej, ze skórzanym kiltem i konopnymi sandałami do kompletu. — Mam bardzo mocne wyobrażenie samego siebie i tak naprawdę nie miałem zamiaru się go pozbyć. Wiązało się z nim zbyt wiele skojarzeń. Nawiasem mówiąc, ładne masz te czaszki.
Kay się uśmiecha.
— Dzięki. A propos, jeszcze raz dzięki, że nie zapytałeś.
— O co?
— Standardowo: czemu wyglądasz jak ta, wiesz…
Po raz pierwszy biorę do ręki szklankę i upijam łyk przeraźliwie zimnego błękitnego płynu.
— Przeżyłaś tyle czasu, co cała ludzka prehistoria, pod postacią lodowego ghula, a ludzie ci dogryzają, bo masz za dużo rąk? — Kręcę głową. — Pomyślałem, że masz jakiś powód i tyle.
W obronnym geście krzyżuje obie pary rąk.
— Czułabym się jak oszustka, wyglądając jak… — Zerka gdzieś poza mnie. W barze jest jeszcze trochę gości, parę bishojo[1] i paru cyborgów, ale większość nosi ortohumanoidalne ciała. Kay patrzy na kobietę z długimi blond włosami po jednej stronie głowy i krótką szczeciną po drugiej, ubraną w zwiewną białą draperię i z pasem z mieczem. Kobieta rży głośno w reakcji na słowa jednego z towarzyszy — to berserkerzy czyhający na graczy. — Jak ona, na przykład.
— Ale byłaś kiedyś ortosem?
— W środku ciągle jestem.
Wydało się: pokazując się publicznie, nosi ksenohumanoidalne przebranie, bo jest nieśmiała. Zerkam na tamtą grupkę i przypadkiem nawiązuję kontakt wzrokowy z blondynką. Patrzy na mnie, sztywnieje, potem znacząco odwraca się plecami.
— Od dawno jest tu ten bar? — pytam, a uszy mi płoną. Jak ona śmie mi to robić?
— Jakieś trzy mega. — Kay pokazuje głową grupę ortosów przy barze. — Lepiej nie zwracać na nich za bardzo uwagi, to dueliści.
— Ja też. — Kiwam głową. — Działa na mnie terapeutycznie.
Krzywi się.
— Ja nie gram. To brudne. I nie lubię bólu.
— Ale ja też — mówię powoli. — To nie o to chodzi.
Chodzi o to, że jeśli człowiek nie pamięta, kim jest, to często wpada we wściekłość i najpierw chce się na czymś wyżyć, a sformalizowany, opisany regułami kontekst pojedynku gwarantuje, że nie oberwie nikt więcej.
— Gdzie mieszkasz? — pyta.
— Jeszcze w… — uświadamiam sobie, że błyskawicznie zmieniła temat — …klinice. Rozumiesz, wszystko co miałem… — upłynniłem i uciekłem… — …nie lubię mieć dużo bagażu. Na razie nie wymyśliłem, kim chcę zostać w tym nowym życiu, więc nie widzę sensu w targaniu mnóstwa bagażu.
— Jeszcze jednego? — pyta Kay. — Ja stawiam.
— Poproszę.
W głowie dźwięczy mi ostrzegawczy dzwonek, gdy wyczuwam, że do naszego stolika zmierza Blondyna. Udaję, że nie zauważyłem, ale w żołądku czuję znajome ciepło i dobrze znane napięcie pleców. Kontrolę przejmują przedwieczne odruchy i niejeden nowoczesny kod do gry: niepostrzeżenie luzuję miecz w pochwie. Chyba wiem, czego chce Blondyna, i z przyjemnością jej to dam. Nie ona jedna tutaj ma skłonność do częstych wybuchów morderczej wściekłości, która nieprędko wygasa. Terapeuta powiedział, żeby to zaakceptować i dawać temu upust, za zgodą towarzystwa. W swoim czasie się uspokoi. Dlatego noszę broń.
Poza tym, drażnią mnie nie tylko skutki resekcji pamięci. Oprócz niej, postanowiłem zresetować sobie wiek. Jednakże, kiedy ma się na nowo dwadzieścia lat, pojawia się nowa dynamika burzy hormonalnej — i każe mi bez końca chodzić w kółko po pokoju, stawać w białym sześcianie kubiku sanitarnego i wbijać sobie ostrza w wewnętrzną stronę przedramion, by z ciekawością obserwować, jak leje się jaskrawoczerwona krew. Seks zaś nabiera obsesyjnej ważności, o której już niemal zapomniałem. Popęd do seksu i przemocy jest osobliwie trudny do zwalczenia, gdy budzisz się wycieńczony, pusty, niezdolny przypomnieć sobie, kim kiedyś byłeś, ale za drugim czy trzecim cyklem rejuwenacyjnym jest to o wiele mniej zabawne.
— Wiesz, nie odwracaj się, ale powinnaś wiedzieć, że ktoś zaraz…
Zanim zdążę dokończyć zdanie, Blondyna nachyla się nad ramieniem Kay i pluje mi w twarz.
— Żądam satysfakcji. — Głos ma jak diamentowe wiertło.
— Za co? — pytam beznamiętnie, a serce wali mi młotem. Ocieram policzek, czuję jak narasta złość, ale siłą woli utrzymuję ją pod kontrolą.
— Bo istniejesz.
Niektóre porehabilitacyjne przypadki, będące jeszcze w fazie psychopatyczno-dysocjacyjnej, jeszcze splatające pourywane wątki własnej osobowości i pamięci w nową tożsamość, mają taki właśnie szczególny wyraz twarzy. Bezsensowny gniew na cały świat, egzystencjalna nienawiść — często skierowana na poprzednią, kompletną własną jaźń za to, że umieściła ich w takim świecie, nagich i pozbawionych wspomnień — generują tylko sobie właściwą dynamikę. Dzika, rozszerzająca źrenice nienawiść i idealne umięśnienie zoptymalizowanego fenotypu do spółki powodują, że Blondyna onieśmiela swoją niemal pierwotną dzikością. A jednak ma dość samokontroli, by rzucić wyzwanie, nim zaatakuje.
Kay, nieśmiała i o wiele bardziej zaawansowana w rehabilitacji niż którekolwiek z nas dwojga, kuli się w fotelu, gdy Blondyna wbija we mnie wzrok. I to mnie dopiero denerwuje — Blondynie nie wolno straszyć postronnych osób. Może zresztą nie jestem aż tak opanowany jak mi się wydaje.
— W takim razie… — wstaję powoli, ani na moment nie przerywając kontaktu wzrokowego — …może przejdziemy się z tym do strefy zremilitaryzowanej? Do pierwszej śmierci?
— Jasne — syczy.
Zerkam na Kay.
— Miło się z tobą rozmawia. Zamówisz mi jeszcze jednego? Zaraz wrócę. — Czuję jej wzrok na plecach, gdy idę za Blondyną ku bramce do Strefy. Która jest tuż za barem.
Blondyna przystaje na progu.
— Pan pierwszy — mówi.
— Au contraire. Rzucający wyzwanie idzie pierwszy.
Znowu łypie na mnie groźnie, ewidentnie wściekła, potem wchodzi w bramkę T, migoce i znika. Ocieram prawą dłoń o skórzany kilt, chwytam głownię miecza, dobywam go i wskakuję w łączący dwa punkty tunel czasoprzestrzenny.
Kodeks honorowy nakazuje, by rzucający wyzwanie odszedł od bramki na przyzwoite dziesięć kroków, ale Blondyna nie jest w dobrym nastroju, więc bardzo dobrze, że jestem gotowy sparować zaraz po wyjściu, bo ona już czeka, gotowa natychmiast wbić mi miecz w brzuch.
1
Bishojo (jap.) — piękna, młoda dziewczyna, przedstawiona szczególnie w sposób typowy dla mangi i anime