— No, szkoda — mówi ze smutkiem. — Mnie też szkoda.
Przez chwilę tulę się do niego, słowa wydają się zbędne. A potem czuję dyskomfort, mając jego ciało zbyt blisko, wstaję i idę z powrotem do garażu. Jest jeszcze jasno, a ja mam w głowie parę pomysłów, nad którymi chciałabym popracować. Jeśli się okaże, że muszę ratować Cass z łap Micka, a on zechce użyć siły, muszę mieć odpowiedni sprzęt.
W poniedziałek Sam idzie do pracy. I dzień później, i dwa dni później — codziennie, z wyjątkiem niedziel. Szkoli się do pracy radcy prawnego, co brzmi o wiele ciekawiej, niż faktycznie wygląda, choć zdobywa sporą wiedzę o prawach i zwyczajach starożytnych — niektóre potężne bazy prawne przetrwały ciemne wieki niemal nietknięte, a Ratusz ma mnóstwo roboty papierkowej. Jeden ze skutków jest taki, że codziennie nosi te same ciemne garnitury, dopiero w domu wolno mu przebrać się w dżinsy i rozpięte pod szyją koszule.
Zaczynam się przyzwyczajać do tego, że codziennie wychodzi. Wykształca się stały porządek dnia. Wstaję rano i robię nam obojgu kawę. Po wyjściu Sama schodzę do piwnicy i ćwiczę, aż jestem cała mokra, a ramiona mi skrzypią. Potem robię kolejną kawę, wychodzę i parę razy pokonuję dystans między dwoma tunelami — najpierw sześć długości, bo odległość to pół kilometra, a we wtorek zwiększam dystans. Kiedy chwieję się na nogach z wyczerpania, wracam do domu i biorę prysznic, kolejna kawa i albo ubieram się w coś porządnego i jadę do miasta, albo w coś nieporządnego i pracuję w garażu.
Są oczywiście jeszcze inne problemy. Po jakichś dwóch tygodniach mieszkania tutaj budzę się w środku nocy z bolesnym skurczem brzucha. Następnego dnia z obrzydzeniem stwierdzam, że krwawię. Oczywiście słyszałam o menstruacji, ale nie sądziłam, że projektantom Ustroju YFH odwali na tyle, żeby ją tu wprowadzać. Samice większości ssaków po prostu reabsorbują swoją śluzówkę, zatem czemu u ludzi z ciemnych wieków miałoby być inaczej? Myję się najdokładniej jak umiem, potem stwierdzam, że dalej cieknę. Bardzo źle się z tym czuję, gdy jednak w końcu łamię się i dzwonię do Angel z pytaniem, czy można to jakoś zatrzymać, poleca mi pojechać do apteki i poszukać środków higienicznych dla kobiet.
Zaopatrujemy się w sklepach w centrum. Jeżdżę tam parę razy na tydzień. Jedzenie ma postać gotowych pakowanych posiłków albo surowych składników, ja jednak kiepsko gotuję i wolno się uczę, więc staram się unikać tych drugich. W tym tygodniu przyśpieszam ten rozkład zajęć — i to raptownie — bo środki higieniczne oznaczają aptekę, gdzie sprzedają takie wkładki do noszenia pod bielizną. Jedna wielka obrzydliwość. Co się jeszcze stanie? Trądem też nas zarażą? Zgrzytam zębami i postanawiam kupić sobie więcej bielizny. I środki przeciwbólowe, mające postać małych gorzkich dysków, które trzeba połykać, i nie działające zbyt dobrze.
Kwestię ubrań mam mniej więcej rozpracowaną. Przywykłam do zabierania ze sobą Angel albo czasem Alice, żeby kupić stroje na publiczne okazje. To chroni mnie przed złymi wyborami i trafieniem na czyjąś listę kandydatów do obrzucenia gównem. Jen stwierdza, że słabo znam się na modzie — to oskarżenie miałoby może jakąś wagę, gdyby na śnieżnej kulce tego światka było nas dość, żeby naprawdę mieć tu jakieś mody, a nie tylko poddawać się dyktatowi fragmentarycznej, historycznej bazy danych, która leci przez dawne lata pięćdziesiąte XX wieku w tempie jednego roku na dwadzieścia dni.
Co do innego wyposażenia… ciągle nawiedzam sklep z narzędziami. Sam zapewne myśli, że wszystkie jego pieniądze wydaję na makijażystki, fryzjerów i tym podobne, a ja naprawdę troszczę się o własne przetrwanie. Jestem zdeterminowana nie poddać się bez walki, jeśli (i kiedy) odnajdą mnie zamachowcy. Zdaje się, że odkąd się wprowadziliśmy, on w ogóle nie zaglądał do garażu. Bo gdyby zajrzał, na pewno zauważyłby warsztat, wiertarkę stołową, spawarkę oraz zapasy metalu, drewna, gwoździ, kleju. Oraz książki: Kusza wojskowa i cywilna od średniowiecza do nowoczesności; historia konstrukcji i obsługa. To zabawne, jakie rzeczy przetrwały.
W tej chwili czytam grube tomiszcze Pomocnik płatnerza. W tym szaleństwie jest metoda. Nie ma tu prostego sposobu na skombinowanie miotacza czy innej nowoczesnej broni, a ja nie jestem samobójczynią, żeby bawić się materiałami wybuchowymi, nie znając fizycznej topologii tego ciśnieniowego habitatu, ale przychodzi mi do głowy, że niezłą masakrę można zrobić zabawkami, które da się zbudować w ciemnowiecznym warsztacie. Główny problem, jaki mam z kuszą, to ustalenie osi obrotu każdego z sektorów, żeby wiedzieć, jak kompensować siłę Coriolisa przy celowaniu. I tu przyda się pion i laserowy dalmierz.
Publicznie natomiast bardzo się staram być inną osobą. Nikt nie może się domyślić, że buduję arsenał.
Panie z naszej kohorty — co oznacza Jen, Angel, mnie i Alice, mąż bowiem nadal nie wypuszcza Cass z domu — spotykają się trzy razy w tygodniu na obiedzie. Nie pytam o Cass, bo nie chcę sugerować Jen, że się nią interesuję. Uznałaby to za słabość i zaczęła się zastanawiać, jakby tu ją wykorzystać. A nie chcę, żeby miała na mnie jakieś haki, dlatego stroję się, spotykam z nimi w restauracji czy kawiarni, uśmiecham się i uprzejmie słucham rozmów o tym, co robią mężowie, albo najnowszych plotek o sąsiadach. Na mojej ulicy pozostałe dziewięć domów jest pustych, czekają na przybycie kolejnych kohort badanych, ale to nietypowa sytuacja — wnioskuję, że reszta mieszka obok ludzi z innych kohort, więc w zalewiskach podmiejskiej anomii chlupoce potężne morze plotek.
— Zdaje się, że możemy coś ugrać z trzecią kohortą — mówi któregoś dnia Jen, nad posypanym papryką hiszpańskim omletem. Brzmi przebiegle.
— Tak? — pyta niecierpliwie Angel.
— Tak. — Jen wygląda na zadowoloną z siebie.
— No, mów. — Alice odkłada widelec w pobojowisko po sałatce Cezar. Próbuje wyglądać na zaciekawioną, ale mnie nie nabierze.
Jen rzuca jej ostre spojrzenie, po czym dźga omlet.
— My mieszkamy na jednym końcu Lakeside View, Esther i Mal na drugim. — Kęs omletu drży nadziany na czubek widelca, żeby skupić naszą uwagę. Jen machinalnie przeżuwa. — Któregoś dnia rano zauważyłam, że Esther obserwuje mnie z ogrodu. Wezwałam taksówkę, że niby jadę na zakupy, ale kazałam jej zrobić pętlę i wysadzić mnie przy tunelu po drugiej stronie. Zabawne, kogo widziałam. — Uśmiecha się, ukazując idealne, ostre zęby drapieżnika.
— Kogo? — pyta Alice jako usłużna publiczność.
— Ona wraca do domu, a po jakichś dziesięciu minutach taksówką przyjeżdża Phil. Odsyła ją, dzwoni do drzwi, wychodzi po godzinie czy dwóch.
Angel cmoka z dezaprobatą. Alice też wygląda na lekko zniesmaczoną.
— Nie rozumiecie? — pyta Jen. — Robią to potajemnie. Mamy na nich haka. — Nadziewa łodygę brokułu, zębami oddziera z niego po jednym pączku. — Jest na to słowo. Cudzołóstwo. Nie ma za to ujemnych punktów, jeśli jest trzymane w tajemnicy. Ale jeśli się wyda…
— My wiemy — przerywa jej Angel. — Ale co z tego…
— Nie jesteśmy w kohorcie trzeciej, rozumiesz? A Esther, Mal i Phil tak. A ta, no… presja grupowa musi być wywierana przez członków twojej grupy. Czyli mamy haka na Esther i Phila. Jeśli powiemy Malowi, stracą masę punktów.
— Jakoś źle się czuję — mówię, odkładając nóż i odsuwając krzesło. — Pójdę się przewietrzyć.
— Coś nie tak powiedziałam? — pyta od niechcenia Jen.
Coraz lepiej udaje mi się kłamać w żywe oczy. Kiedyś chyba nie byłam w tym dobra, ale przy Jen przechodzi się przyśpieszony kurs kłamstwa.