Выбрать главу

Impreza okazuje się dość luzacką orgią o zmiennym składzie, w jednym z mieszkań dla pacjentów dochodzących. Kiedy przychodzimy, jest tam tylko jakieś sześć osób, większość z nich leży na wielkim, okrągłym łożu, podaje sobie fajkę wodną i delikatnie masturbuje się nawzajem. Kay opiera mnie o ścianę tuż obok wejścia, całuje i trzema rękami robi coś elektryzującego z moim kroczem i jądrami. Potem znika w łazience, by użyć asemblera. Ja czekam i dyszę. Gdy wraca, ledwo ją poznaję — włosy nabrały niebieskiego koloru, brakuje dwóch rąk, a skóra jest barwy kawy z mlekiem. Idzie prosto do mnie, znów mnie całuje i poznaję ją po smaku ust. Niosę ją na łoże i po pierwszym szybkim numerku dołączamy do kręgu z fają — nabitą opium i lotnymi inhibitorami fosfodiesterazy — potem badamy nawzajem własne ciała i ciała sąsiadów, aż w końcu zachciewa nam się spać.

Leżę tuż obok niej, prawie twarzą w twarz, gdy szepcze:

— Fajnie było.

— Fajnie — powtarzam. — Trzeba mi było… — Obraz mi się rozmazuje. — Za długo.

— Ja przychodzę tu regularnie — odpowiada. — A ty?

— Ja nie miałem…

— Co?

— Nie pamiętam, kiedy ostatni raz się pieprzyłem.

Kładzie mi jedną dłoń między udami.

— Naprawdę?

— No, nie pamiętam. — Marszczę czoło. — Chyba to zapomniałem.

— Zapomniałeś, naprawdę? — Wygląda na zaskoczoną. — Może miałeś nieudany związek albo coś w tym stylu? Może dlatego poszedłeś na operację?

— Nie, ja… — Urywam, zanim wyniknie mi się coś jeszcze. Gdyby o to chodziło, list od mojej poprzedniej osobowości wspomniałby o tym, tego akurat jestem pewien. — To po prostu znikło. Chyba normalnie tak się nie dzieje, prawda?

— Nie. — Przytula się do mnie i gładzi mnie po karku.

Czuję zdziwienie, gdy znów zaczynam twardnieć pod jej dotykiem, po czym zaczynam wodzić palcami po brzegach jej sutków, a jej oddech staje się urywany. To pewnie te środki, myślę; niemożliwe, żebym bez jakichś zewnętrznych wpływów był podniecony przez tyle czasu, prawda?

— Świetnie byś się nadawał do eksperymentu Yourdona.

— Do Your-czego?

Naciska moją pierś, a ja posłusznie przewracam się na plecy, żeby mnie dosiadła. Wokół łoża leży pełno zabawek, pomiaukujących, dopraszających się, by z nich skorzystać, ona jednak chyba woli styl tradycyjny, naga skóra przy nagiej skórze, zapewne widzi w tym coś w rodzaju powrotu do naturalnego człowieczeństwa. Mam świszczący oddech, kiedy łapię ją za pośladki i przyciągam do siebie.

— Do takiego eksperymentu. Szuka ciężkich przypadków amnezji i oferuje nagrodę tym, co je znajdą. Później ci powiem.

Przestajemy mówić, bo mowa po prostu przeszkadza w komunikacji. Tu i teraz, Kay jest wszystkim, czego pragnę.

Po wszystkim wracam do domu alejami wyściełanymi miękką, żywą trawą, zakorzenioną w bryłach zielonego marmuru wyciętego z litosfery planety odległej o setki terakilosów. Jestem sam z własnymi myślami, netlink wyciszony poza mapą trasy obiecującej mi pięciokilometrowy spacer omijający wszystkich innych ludzi. Choć zabrałem miecz, nie mam ochoty na to, żeby ktoś rzucał mi wyzwania. Potrzebuję czasu do namysłu — kiedy wrócę do domu, będzie czekał na mnie mój terapeuta, a zanim zacznę z nim gadać, muszę sam dojść ze sobą do ładu, sam wiedzieć, kim jestem.

Oto jestem, żywy i przytomny — kimkolwiek jestem. Jestem Robin, prawda? Mam kupę mętnych wspomnień, śladów po płukaniu pamięci, rozmazujących moje poprzednie życie w impresjonistyczną mgiełkę. Zaraz po obudzeniu musiałem sprawdzić własny wiek. Okazało się, że liczę sobie prawie siedem miliardów sekund, choć mam stabilność emocjonalną młodzieńca liczącego sobie jedną dziesiątą tego. Kiedyś ludzie starzeli się już po dwóch gigasekundach. Jak to możliwe, że jestem taki stary, a czuję się taki młody i niedoświadczony?

W moim życiu zieją wielkie i tajemnicze dziury. Na pewno musiałem już kiedyś uprawiać seks, choć nic nie pamiętam. Na pewno się biłem — odruchy i wbite w podświadomość umiejętności szybko rozprawiły się z Gwyn — nie pamiętam jednak, żebym trenował albo zabijał, chyba że w tajemniczych przebłyskach, które równie dobrze mogą być resztkami wspomnień z jakichś programów rozrywkowych. List od poprzedniego ja mówił, że byłem naukowcem, wojskowym historykiem specjalizującym się w maniach religijnych, uśpionych sektach oraz samoistnych wiekach ciemnych. Jeśli tak jest, nie pamiętam z tego nic a nic. Może siedzi to gdzieś głęboko i w razie potrzeby wypłynie — a może przepadło na dobre. Stopień resekcji pamięci, jakiego zażyczyło sobie moje poprzednie ja, musiał być niebezpiecznie bliski całkowitemu kasowaniu.

Co zatem zostało?

Całe foyer mojego kartezjańskiego teatru jest zawalone rozbitymi odłamkami wspomnień, które tylko czyhają, żebym się pośliznął i pokaleczył. Mam ortohumanoidalne męskie ciało, ortodoksyjny produkt doboru naturalnego. Jego forma pasuje mi dość naturalnie, choć mam wrażenie, że był czas, gdy siedziałem w czymś znacznie dziwniejszym — z jakiegoś powodu przychodzi mi na myśl, że byłem czołgiem. (Albo też przyswoiłem sobie o jeden wojenny przygodowy wirt za dużo, a on uczepił się mnie i przetrwał, choć przepadły ważniejsze wspomnienia). To poczucie nieograniczonej rozszerzalności, zimnej, kontrolowanej przemocy… tak, może i byłem czołgiem. Jeśli tak, pewnego razu pilnowałem krytycznej bramki sieciowej. Ruch między ustrojami, tak jak i wewnątrz ustroju, przechodzi przez bramki T, tunele czasoprzestrzenne łączące dwa odległe punkty. Bramki T nie są filtrowane — wszystko może przez nie przejść. O ile w granicach ustroju to żaden problem, sprawa robi się poważna, gdy broni się sieciowej granicy przed atakiem innych ustrojów. Stąd firewalle. Moje zadanie, jako strażnika granicy, polegało na pilnowaniu, by przyjeżdżający podróżni lądowali prosto w bramce A — baterii asemblerów, które ich dezasemblowały, wczytywały, analizowały pod kątem zagrożeń, a potem szeregowo przesyłały ich dane do drugiej bramki A wewnątrz strefy zdemilitaryzowanej, gdzie byli asemblowani. Normalnie ludzi puszcza się przez bramkę A tylko do skanu celnego albo serializacji w celu przesłania przez tunel czasoprzestrzenny, który jest dedykowany do transmisji danych, lecz wtedy byliśmy w stanie wojny i kontrolowano wszystkich bez wyjątku.

Wojny? Tak. To była końcówka wojen cenzorskich. W którymś momencie musiałem się zainfekować, bo nie pamiętam, o co chodziło, ale zdecydowanie pilnowałem jakiejś transgranicznej — długodystansowej — bramki T dla któregoś z państw odpryskowych, powstałych na gruzach Republiki Byt, gdy jej asemblery zakaziły się redakcjonistycznymi robakami.

A potem, coś sobie niewyraźnie przypominam… tak! Swego czasu byłem jednym z Kotów Linebargera[2]. Albo pracowałem dla nich. Ale wtedy nie byłem czołgiem. Byłem czymś innym.

Wychodzę z bramki T na końcu zatęchłego korytarza biegnącego przez kamienne serce ruin katedry. Po obu stronach w czarne niebo strzelają potężne filary, po ażurowych drewnianych przegrodach między nimi pnie się bluszcz. (Te filary to niezbędne złudzenie — sygnalizują granicę pola tunelowego utrzymującego tu atmosferę; ta planeta poza gotyckim parkiem krajobrazowym jest bowiem lodowata i pozbawiona powietrza, uwiązana siłą pływową do brązowego karła gdzieś w przestrzeni pozasłonecznej, paręset bilionów kilometrów od legendarnej, wymarłej Zjemi). Mijam butwiejące gobeliny z karmazynowej i turkusowej wełny, które przedstawiają ortohumanoidalne postaci w zbrojach lub długich szatach, walczące lub kochające się po drugiej stronie tak potężnej przepaści sekund, że przy niej moja własna przeszłość nic nie znaczy.

вернуться

2

Koty Linebargera — nawiązanie do Paula Linebargera, eksperta od wojny psychologicznej, publikującego pod pseudonimem Cordwainer Smith; koty często przewijają się w jego twórczości, a w opowiadaniu The Crime and the Glory of Commander Suzdal występują genetycznie programowane koty. Później w powieści pojawia się jeszcze nazwa firmy Cordwainer Heavy Industries (przyp. tłum.).