— Wdowę. — Nowe słowo w naszym małym więzieniu, jak „ciąża” i „lincz”. I równie niechciane. (A także „śmierć”, jeśli będziemy tu wystarczająco długo).
— Greg przyniósł z kościoła drabinę, Martin wszedł i ich odciął. Liz była bardzo spokojna, kiedy zdejmowaliśmy Phila, ale kiedy odciął Esther, nie wytrzymała. Na szczęście przyszła Xara z butelką żytniej i z nią siadła. Wtedy z Gregiem i Alfem zaczęliśmy kopać. Zaczęliśmy tam, ale Alf powiedział, że to przez Fiorego, więc możemy pochować ich na cmentarzu. No to poszliśmy, a Alf skombinował jakieś deski. Mam nadzieję, że zakopaliśmy ich wystarczająco głęboko. Pierwszy raz to robiłem.
Milknie na dłuższą chwilę. Odgarniam mu włosy z boku twarzy.
— Dwadzieścia cykli — mówi po jakimś czasie.
— Siedem miesięcy?
— Bez backupów — potwierdza.
Jedno jest pewne: to straszne mnóstwo czasu do stracenia. A co jeszcze straszniejsze: ostatnie ich backupy są zamknięte w asemblerze izolującym Ustrój YFH od świata zewnętrznego — choć nie mam pewności, że jest zainfekowany Osobliwą Żółcienią, coś mogę podejrzewać. (OŻ przenosi się między bramkami A przez netlinki zainfekowanych ofiar, prawda? A mnie niepokoi podejrzanie ograniczona funkcjonalność naszych netlinków w Ustroju YFH). Możliwe, że nigdzie nie ma zapisanych starszych kopii Phila ani Esther. W takim wypadku, jeżeli nie uda się oczyścić fagami zainfekowanych węzłów, możemy stracić ich na zawsze.
Sam długo milczy. Siedzimy na ławce, a światło czerwienieje i przygasa. Po jakimś czasie po prostu kładę mu ręce na ramieniu i patrzę na drzewa w drugim końcu ogrodu. Wtem on mówi znienacka:
— Prawie od samego początku wiedziałem, kim jesteś.
Gładzę go raz jeszcze po policzku, ale nic nie mówię.
— Zorientowałem się w niecały tydzień. Co rusz mówiłaś o tym kimś, kogo miałaś poszukać w środku. Myślałaś, że to Cass.
Głaszczę go, nie przestaję, także by uspokoić samą siebie.
— Z początku byłem w szoku. Wcześniej wydawałaś mi się taka dynamiczna, pewna siebie i opanowana — już i tak nieźle mnie trafiło, kiedy obudziłem się w tym ogromnym, niezdarnym cielsku, ale jak zobaczyłem ciebie, naprawdę się przestraszyłem. Najpierw myślałem, że się pomyliłem, ale nie. Dlatego siedziałem cicho.
Przestaję poruszać dłońmi, zostawiam jedną na jego ramieniu, a drugą obok jego głowy.
— Drugiego dnia o mało co się nie zabiłem, a ty nic nie zauważyłaś.
Cholera. Mrugam.
— Ledwo sobie radziłam z własnymi problemami — udaje mi się wykrztusić.
— Tak, teraz to rozumiem. — Głos ma łagodny, niemal ospały. — Ale przez jakiś czas nie umiałem ci tego wybaczyć. Bo wiesz, ja już tu byłem. Znaczy, nie tu konkretnie, ale w czymś podobnym.
— U lodowych ghuli? — pytam, zanim zdążę ugryźć się w język.
— Tak. — Tężeje, potem się unosi. — Cała planeta przedakceleracyjnych istot rozumnych, które pewnie nie przetrwają bez pomocy z zewnątrz, bo rozwijanie technologii od zera zajęło im tyle czasu, że prawie wyczerpali łatwo dostępne paliwa kopalne. — Opuszcza nogi i siada prosto, obok mnie, choć na tyle daleko, że nie sięgam do niego. — Żyjących, mnożących się, umierających ze starości, czasem toczących wojny, a czasem ginących z głodu, w katastrofach i epidemiach.
— To ile ty tam byłeś? — pytam.
— Dwa giga. — Odwraca głowę i patrzy mi w oczy. — Należałem do, eee… jednostki reprodukcyjnej, można by powiedzieć. Rodziny. Byłem lodowym ghulem, rozumiesz. Od późnej młodości aż po starość, ale nie chciałem, żeby musieli się mną opiekować — uciekłem w tundrę i przez netlink poprosiłem o transfer. W ostatniej chwili. Byłem śmiertelnie chory i niemal przykuty do gniazda. — Wydaje się teraz nieobecny. — Wszystkie znane nam rasy rozumne i korzystające z narzędzi, przed Akceleracją mają strategię reprodukcyjną typu K[3]. Przeżyłem swoich partnerów, ale miałem troje dzieci, ich zestaw cis-partnerów i trans-partnerów oraz więcej wnuków niż… Wzdycha.
— Czy chcesz, żebym to wszystko wiedziała? — pytam. — Jesteś pewien?
— Sam nie wiem. — Patrzy na mnie. — Chciałem tylko, żebyś wiedziała, kim jestem i skąd przychodzę. — Wbija wzrok w kamienie pod stopami. — A nie, kim jestem teraz, bo to żenada. Czuję się brudny.
Wstaję. Myślę, że dość już się nagadał.
— Posłuchaj, powiem wprost. Jesteś byłym ksenoornitologiem, który za bardzo zbliżył się do swoich badanych i stracił stabilność emocjonalną. Jesteś ciężkim przypadkiem dysforii wizerunku własnego ciała, której nie wykryło YFH w tej swojej pretekstowej ankiecie wejściowej, dobry jesteś w wyparciu, samozaparciu i tak dalej, i żałośnie nieudolny w samobójstwach. — Wbijam wzrok w niego. — Coś jeszcze? — Chwytam go za rękę. — Coś jeszcze?!
W tym momencie dociera do mnie parę rzeczy jednocześnie. Jestem na niego naprawdę, naprawdę wściekła, choć to zupełnie nie to — to nie złość, jaką czułoby się wobec obcego lub wroga. I choć ćwiczyłam jak zwariowana i jestem w o wiele lepszej kondycji, niż kiedy tu wchodziłam, Sam też stoi, ma nade mną ze trzydzieści centymetrów i trzydzieści kilo przewagi, bo jest mężczyzną i do tego zbudowanym jak czołg. Może to nie najmądrzejsza rzecz, wrzeszczeć w twarz komuś o tyle większemu i rozchwianemu emocjonalnie na skutek złych doświadczeń, ale mam to gdzieś.
— _ _ — cos mruczy.
— Co? — gapię się na niego. — Możesz powtórzyć?
— _ _ — mówi tak cicho, że nie słyszę tego przez szum krwi w uszach. — Dlatego się nie zabiłem.
Kręcę głową.
— W ogóle cię nie słyszę.
Wytrzeszcza oczy.
— Kim ty jesteś dla siebie? — pyta.
— Zależy. Byłam historykiem, dawno temu. Potem przyszły wojny i byłam żołnierzem. A potem żołnierzem, który potrzebuje wiedzy historycznej, a potem straciłam pamięć. Teraz jestem rozkojarzoną, byle jaką gospodynią domową i bibliotekarką. Ale wiesz co ci powiem? Któregoś dnia znowu będę żołnierzem.
— Ale to wszystko jest na zewnątrz. To nie ty. Nic nie chcesz mi powiedzieć! Skąd pochodzisz? Miałaś kiedyś rodzinę? Co się z nią stało?
Jest podenerwowany i nagle zdaję sobie sprawę, że się mnie boi. Boi? Mnie? Cofam się o krok. I wtedy dociera do mnie, jak zapewne wygląda teraz moja twarz. Jakby ktoś mi w jednej chwili zastąpił całą krew lodowatą wodą: jego pytanie przywołało moje wspomnienie, które wcześniejsze ja umyślnie zapomniało jeszcze przed operacją — bo wiedziało, że znów się wynurzy. Zapomnienie bolało, lecz świadomość, że zostanie wykasowane prostacką chirurgiczną interwencją, była jeszcze gorsza. Prostuję się na ławce i odwracam od niego wzrok, bo nie mam ochoty patrzeć, jak mi współczuje.
— Wszyscy zginęli w czasie wojny — słyszę własny drewniany głos. — I nie chcę o tym gadać.
Kiedy śpię, z czeluści stłumionych wspomnień wyłania się jeszcze jedno okropieństwo i przychodzi z wizytą. Tym razem wiem, że jest autentyczne, wierne i naprawdę mi się przydarzyło — w żaden sposób nie jestem w stanie zmienić choćby najdrobniejszego szczegółu — i właśnie to jest w nim najkoszmarniejsze.
Zakończenie już zostało napisane i nie jest to happy end.
3
Typ K — rozmnażanie późne, mała liczba potomstwa o dużym prawdopodobieństwie przeżycia (duże ssaki, ptaki); typ R — rozmnażanie szybkie i bardzo duża liczba potomstwa o niskim prawdopodobieństwie przeżycia (bakterie, ryby, gryzonie)