Zbliża się do mnie niebezpiecznie szybko, ale w odległości trzech metrów wyhamowuje.
— Dzień dobry — mówię. — Masz moduł językowy?
Ogrodnik podsuwa się jeszcze bliżej, tak że nade mną góruje. Płatki rozwierają się i zwierają z cichutkim bzyczeniem.
— Kim jesteś i co tu robisz?
Odrobinę się rozluźniam.
— Jestem Robin. — Imię brzmi dziwnie, nieznajomo. — Co to za ustrój?
Brzęczy i cyka do siebie, rozpłaszczając się trochę u góry, jak zaskoczona kobra.
— Dzień dobry, Robin. To nie jest żaden ustrój. To sektor balastowy 89 RADUG-a Żniwiarz nauk. To nie jest biom mieszkalny. Co tu robisz?
Pozaustrój. Jestem na RADUG-u. Co oznacza, że na całym statku jest pewnie tylko jedna bramka długodystansowa, chroniona potężnymi firewallami… Zamykam oczy i staram się nie chwiać na nogach.
— Chcę się skontaktować z władzami, żeby zgłosić poważne przestępstwo. Masową kradzież tożsamości. Jeśli to nie ustrój, to co tu jest?
— Nie jestem uprawniony do przekazywania tej informacji. Jesteś Robin. Muszę cię zapytać: jak się tu dostałaś? Masz objawy fizycznego wyczerpania. Czy potrzebujesz pomocy medycznej?
Próbuję otworzyć oczy, ale powieki nie reagują.
— Pomocy — próbuję wykrztusić.
Potem otwieram oczy i jestem z powrotem na drabinie, zwisam z niej na jednej ręce, stopy dyndają nad otchłanią nieskończonego cylindra, nie ma w nim jednak szczebli, za to w środku jest kolejna rura, upstrzona tysiącami świetlnych punkcików. Coś wyłazi ze ściany i nachyla się nade mną.
— Pomocy — mówię do tego czegoś.
— Powiadomię kwaterę kapitana.
Ciemność.
Zwycięstwo w ramach lokalnej rozmaitości obwieściliśmy dziesięć mega temu i właśnie dociera do nas ogrom trudu odbudowy. Zapędziliśmy Osobliwą Żółcień z powrotem do pudełka i obaliliśmy oportunistyczne dyktatury, które pod nią wykwitły. Niestety, wojna się nie skończy, dopóki restart nie stanie się niemożliwy. A to już zupełnie inna kwestia.
— Problem polega na tym, że prawie połowa Rządu Tymczasowego gdzieś się rozpłynęła — mówi mi Sanni, teraz bardzo ważny pułkownik. (Jesteśmy na naradzie sztabowej w MilSpace, zatłoczonym, beżowym i bezpiecznie anonimowym). — Aresztowania grubych ryb poszły bardzo dobrze, ale gdzie podziała się reszta? — Jej głos pobrzmiewa niezadowoleniem.
— Nie mogli tak po prostu zniknąć, nie pozostawiając śladów, prawda? — To Al, anielsko cierpliwy posłaniec, który zapewnia naszemu zespołowi badawczemu kontakt z grupą wymagań operacyjnych i działem Interpretacji Otrzymanych Instrukcji w Kwaterze Głównej, którego zadaniem jest interpretacja pytyjskich stwierdzeń rzucanych od czasu przez naszego triumfującego mocodawcę. — Jest masa rachunków do wyrównania.
— Teraz o wiele łatwiej niż kiedyś prześliznąć się między palcami — tłumaczy cierpliwie Sanni. — Kiedy Republika była jednością, można było skutecznie śledzić poszczególne istoty. Kiedy Byt padł, zostało nam milion pozamykanych ustrojów, część nawet nie chce ze sobą gadać. Ich wewnętrzne modele danych nie są zgodne. Może tam tkwić masa niespójności, których nie uda się nam znormalizować.
Chodzi jej o to, że Republika Byt zapewniała dwie zestandaryzowane usługi fundamentalne dla każdej poakceleracyjnej cywilizacji: czas i uwierzytelnianie. Bez czasu nie można mieć pewności, że jeden instrument finansowy nie jest użyty jednocześnie w dwóch różnych miejscach. A bez uwierzytelniania nie można być pewnym, że osoba w ciele A jest właścicielem tożsamości A, a nie uzurpatorem, który ukradł kopię ciała A. Przed erą lotów kosmicznych czas nie był problemem, bo był funkcją geografii, a nie połączeń sieciowych, a śledzenie ludzi było proste, gdyż nie potrafili zmieniać sobie do woli gatunku, płci i wieku. Natomiast od czasów Akceleracji zapobieganie kradzieży tożsamości stało się jedną z podstawowych funkcji władz, jakichkolwiek władz. Nie chodzi tylko o zapobieganie najpoważniejszej zbrodni przeciwko człowiekowi — bez czasu i uwierzytelniania przestają działać takie drobiazgi jak pieniądze i egzekucja prawa.
Teraz, gdy Republika Byt jest w rozpadzie, nie wszystkie ustroje sukcesyjne posługują się tą samą podstawą czasu. Można wśliznąć się w niespójność i zniknąć. Nieszczęsny emigrant może opuścić Ustrój A i wylądować w Ustroju B z innym umysłem sterującym jego ciałem, podczas gdy podróżujące wraz z nim certyfikaty uwierzytelniające dalej będą wskazywać na tę pierwotną tożsamość. Jeśli firewalle bramek A nie ufają sobie nawzajem, masz ogromny problem. Dlatego właśnie zaszyliśmy się w tym ciemnym kubiku w MilSpace i dyskutujemy nad tym, zamiast wrócić do normalnego życia na zewnątrz.
— Z tymi pogrobowcami będzie paskudny problem — dodaje Sanni. — Ci pojedynczy, którzy chcą się poukrywać, to jeszcze pół biedy. Gdzieś się zaszyją, spreparują nową tożsamość, pokasują wspomnienia z wojny, zbudują sobie nowe życie. Cała banda pierdolonych zbrodniarzy pomyśli sobie: kurna, jutro mogę być kim tylko zechcę! Wtedy mamy dylemat, czy jest w ogóle sens ścigać dawnego kolaboranta, jeśli on już nawet nie pamięta, co wtedy robił? Myślę, że tym dezerterom trzeba po prostu dać spokój. Prawdziwa upierdliwość to będą grupy zorganizowane. Jeśli się nie rozproszą i zachowają pamięć, mogą próbować rozpętać to samo jeszcze raz. Paru może wyłapiemy na analizie ruchu sieciowego, ale co, jeśli gdzieś postawią sobie remikser tożsamości? Jeśli będą w stanie namówić dużo czystych istot do wejścia do izolowanego ustroju, gdzie zmieszają się ze zbrodniarzami — ciała wchodzą, ciała wychodzą, a my skąd mamy wiedzieć, co się dzieje w środku? Jeśli mają pod kontrolą firewall, mogą robić na nim różne numery. Taka gra w trzy karty.
— Czyli trzeba się za czymś takim rozglądać — proponuje Al.
Wbijam w niego wzrok, ale zanim się odezwę, zmuszam się do odczekania paru sekund. On czasami wolno kojarzy.
— Ten opis pasuje do dowolnego nowoczesnego ustroju — zauważam. — A nie mamy jeszcze wszędzie skonsolidowanej władzy, rozbiliśmy tylko sieć koordynacyjną OŻ w podsieciach, z którymi mamy bezpośrednią łączność. Jeśli mamy posprzątać, musimy posunąć się dalej.
— No i co z tego? — Al sygnalizuje symbolem rozbawienie, choć ma twarz, na którą mógłby przywołać uśmiech. — To jest długotrwały proces. Może trzeba by się zastanowić, co zrobicie z tymi zbrodniarzami, jak już ich złapiecie?
14. Szpital
Słyszę suchość, w ustach czuję niebieski posmak i mam erekcję. Oblizuję usta i stwierdzam, że mam w nich sucho. Jakby coś tam zdechło. I nie mam erekcji, bo nie mam nawet penisa. Mam natomiast ciężki przypadek tego… no… zaniku pamięci… uświadamiam sobie i raptownie otwieram oczy.
Leżę pomiędzy sztywnymi, wykrochmalonymi białymi prześcieradłami, twarzą do białej ściany z dziwnymi gniazdkami. Wokół łóżka zwisają bladozielone zasłony. Ktoś ubrał mnie w dziwną koszulę z rozcięciem na plecach. Też jest zielona. To na pewno szpital, myślę, zamykając oczy i starając się nie panikować. Skąd ja się tu wzięłam? Ciężko w tej sytuacji nie panikować. Robię wdech i próbuję usiąść.
Parę sekund później zawroty głowy ustępują i próbuję jeszcze raz. Serce mi wali, jest mi niedobrze i boli mnie przód głowy; czuję się słaba jak meduza. Tymczasem paniczny strach znów domaga się uwagi. Kto mnie tu przywiózł? Jeśli znajdzie mnie Yourdon, to mnie zabije! Na ramie łóżka wisi na haczyku jakieś pudełko z przyciskami. Biorę je do ręki i losowo dźgam guziki palcami. Unoszą mi się stopy. W drugą stronę! Dziesięć sekund później już niewygodnie półsiedzę, łóżko podniosło mi się za plecami. Uciska mi to nieprzyjemnie żołądek, ale z pionizacją przychodzi odrobina pociechy — mam jakąś tam kontrolę nad otoczeniem — dopóki w myśli znów nie wkradnie się poważniejszy niepokój.