Выбрать главу

— A może mogę? — mówię i znów otwieram oczy.

Sam się wzdryga.

Nachyla się nade mną w tym samym miejscu co Fiore i natychmiast zdaję sobie sprawę, że musiałam być w fudze. Jest mi zimno, ale nie mam już gorączki; pościel jest wilgotna od potu, a światło za oknami ciemnieje. Zapada zmrok.

— Reeve? — pyta z niepokojem.

— Sam. — Unoszę rękę i wyciągam do niego.

Chwyta ją palcami.

— Jestem chora.

— Przyszedłem, jak tylko się dowiedziałem. Fiore zadzwonił do pracy. — Głos ma lekko zszokowany, spojrzenie znękane. — Co się stało?

Znów dygocę. To przez te wilgotne prześcieradła.

— Później. — To oznacza: „Nie tu, gdzie ściany mają uszy”. — Daj mi wody. — Mam potwornie sucho w ustach. — Ciągle mam te fugi.

— Pielęgniarka wspominała, że przyjdzie lekarz — mówi Sam. — Doktor Hanta. Ma później przyjść i cię zbadać. Wyzdrowiejesz? Czemu w ogóle jesteś chora?

Ściskam jego dłoń najmocniej jak potrafię.

— Nie wiem.

Podaje mi wodę, przełykam ją.

— Podejrzewam… zresztą… nie wiem. Ile… spałam?

— Jak przyszedłem, nie poznałaś mnie. — Sam trzyma się mojej ręki, jakby się bał, że któreś z nas utonie. — Nie poznałaś mnie.

— Fugi są coraz gorsze — odpowiadam. Oblizuję usta. — Dzisiaj były… trzy… nie, cztery. Nie do końca rozumiem dlaczego. Coś sobie przypominam, ale nie jestem pewna, ile z tego jest prawdziwe. Myślałam, że… — powstrzymuję się od powiedzenia, że zabiłam Fiorego, na wypadek gdybym naprawdę to zrobiła, a ksiądz z jakiegoś powodu o tym nie wiedział. —  …uciekłam. Ale obudziłam się tutaj. — Zamykam oczy. — Fiore twierdzi, że jestem chora.

— Co mam zrobić? — pyta żałośnie Sam. — Żebyś wyzdrowiała? Nie mają tu bramek A…

— Ciemnowieczna technologia. — Boli mnie już ręka od ściskania go. Zmuszam się do rozluźnienia chwytu. — Tutaj się nie dezasembluje i nie odbudowuje ludzi, tu się używa leków, chemii i chirurgii. Próbuje się na miejscu reperować uszkodzone tkanki.

— To wariactwo!

Chichocę słabo.

— Poważnie? Tym właśnie jest ta doktor, lekarzem.

„Doktor”: jedno z tych dziwnych, przestarzałych słów, które nie znaczą już tego, co kiedyś — w prawdziwym świecie poza tym więzieniem doktor to uczony, ktoś, kto zajmuje się badaniami, a nie mechanik od białkowych ciał. Przypuszczam, że w prawdziwych ciemnych wiekach mogło znaczyć to samo — nikt naprawdę nie miał pojęcia, jak działają samopowielające się organizmy, więc był w tym element badań naukowych.

— Ona ma ustalić, co ze mną jest nie tak, i spróbuje to naprawić. O ile nie mają tu gdzieś w piwnicy medycznego asemblera… — Ściskam jego dłoń, bo przychodzi mi do głowy okropna myśclass="underline" jeśli mają tu medyczną bramkę A, ona będzie zakażona Osobliwą Żółcienią, prawda? — Nie pozwól, żeby mnie do niej wsadzili!

— Wsadzili… do czego? Reeve, o co chodzi? Reeve, czy ty znowu masz fugę?

Wszystko wokół szarzeje. Sam nachyla się bliżej, a ja szepcę mu do ucha:

— „_ _”

A potem…

* * *

Desperacja jest motorem konieczności.

Od czasu tego komisyjnego spotkania z Alem i Sanni minęło dwieście mega i sporo się zmieniło. Na przykład, ja: nie siedzę już w wojskowym fenotypie. Ani Sanni. Jesteśmy teraz cywilami, krwinkami wojskowości wypuszczonymi w pełen zamieszania obieg odbudowy, który stał się przyszłością Bytu.

Nie mogę się przyzwyczaić, że jestem znowu człowiekiem, orto, czy nieorto — gdzieś pogubiły mi się fragmenty własnej tożsamości. Kiedy wybuchła wojna, więżąc mnie na RADUG-u na ponad pokolenie, zredukowałem się do tego, co miałem przy sobie i w głowie. Potem, gdy się zmilitaryzowałem, musiałem też darować sobie pewne aspekty tożsamości. W niektórych przypadkach nie do końca rozumiem dlaczego. Czasami to jasne (na wojnie należy tłumić chociażby skrupuły dotyczące zadawania bólu i obrażeń żołnierzom wroga), pewne luki nie przystają jednak do tej prawidłowości. Jeśli wierzyć moim zapiskom z czasu spędzonego na pokładzie Wdzięcznego za ciągłość, poważnie i intensywnie interesowałem się wówczas muzyką barokową z epoki przedindustrialnej, teraz jednak nie pamiętam ani kawałka melodii. Zresztą byłem w stałym związku, miałem dzieci, chociaż zdumiewa mnie, że nie mam z tego okresu żadnych wspomnień ani uczuć. Może to taka reakcja na ból, a może nie — ale teraz, po demobilizacji, wydaje mi się, że brakuje mi kompletnie masy reakcyjnej i dryfuję po wektorze oddalającym się od wszystkiego, do czego byłem przywiązany. Trzyma mnie już tylko moja nowa praca.

Koty Linebargera wyszły z koalicji, zyskawszy potężne nowe aktywa. Mnie to zaskoczyło: otrzymałem taką liczbę kredytów, że przy starannym zarządzaniu mógłbym już nigdy nie pracować — no, przynajmniej przez parę giga. Wygląda na to, że wojna się opłaca, jeśli jesteś po stronie zwycięzców i uda ci się nie zgubić po drodze większej części umysłu.

Kiedy wyszedłem z MilSpace (zawiły proces wykorzystujący wiele anonimowych sieci remiksujących i jednokierunkowych bramek cenzorskich, które pozbawiły mnie wszystkich wojskowych modułów przed ponowną integracją w cywilnym społeczeństwie), kazałem się zreasemblować jako młody człowiek o podejrzanej reputacji w Poznawczej Republice Lichtenstein. Podejrzana reputacja to naprawdę coś, zwłaszcza kiedy przez ostatnie kilkaset mega nie miało się genitaliów.

Lichtenstein to ożywiona i cyniczna kolonia artystów-satyryków, tak wyrafinowanych, że prawie zatoczyli koło i wrócili do prymitywizmu. Konwencja nakazuje tu korzystać z filtrów wzrokowych pokrywających wszystko ciemnymi smugami i wypełniających ciała ludzkie jaskrawym kolorem. Życie upodabnia się więc do machinimy[5]. Osobliwy to styl, ale znajomy i uspokajający po bezsennej hiperspektralnej świadomości czołgu. Wałęsam się więc po galeriach i salonach Lichtensteinu, wymieniając się z innymi mieszkańcami ciętymi ripostami i nieprawdopodobnymi historiami, a w obfitym wolnym czasie często bywam w łaźniach i na kąpieliskach. Za punkt honoru biorę sobie, by nie przespać się dwa razy z tą samą osobą w tym samym ciele, choć po jakimś czasie odkrywam, że nawet taka anonimowa zmysłowość nie chroni mnie przed łzami kochanków: wygląda na to, że z połowa tutejszej ludności kogoś straciła i szuka go, wędrując po całym świecie.

Przez pierwsze cztery czy pięć mega z pozoru prowadzę życie pozbawione kierunku. Prywatnie natomiast pracuję nad czymś, co może się okazać wspomnieniami z wojny — staroświeckim, szeregowym tekstem prowokacyjnie promującym jeden punkt widzenia, bez żadnych pretensji do obiektywizmu — podczas gdy publicznie twierdzę, że żyję z oszczędności. Demob dał mi stosunkowo bezpieczną tożsamość-przykrywkę — tego playboya-rentiera, dziedzica majątku z innego ustroju, wysłanego, żeby spędził młodość w mniej ciasnym (i mniej upolitycznionym) środowisku. Nietrudno mi prowadzić tę grę pozorów. W głębi duszy jednak uwiera mnie brak sensu i znaczenia w takim życiu; chciałbym coś robić: projekt prowadzony pod auspicjami Sanni przez parę ostatnich lat, choć pasuje do tej definicji, jest, siłą rzeczy, anonimowy. Jeśli coś z niego zapisze się w historii, będą to moje dokonania, lecz nie nazwisko. I tym sposobem, w miarę jak pogrążam się w coraz większej dekadencji, zaczyna mnie spowijać mgiełka melancholii.

вернуться

5

Machinima — technika animacji wykorzystująca mechanizmy graficzne gry komputerowej, sceny „odgrywane” przez postaci wewnątrz gry (przyp. tłum.).