Выбрать главу

Wtem pewnego ranka budzi mnie blaszany dźwięk trąbek ze stojącego przy łóżku tellurium, co oznacza, że mam gościa.

Dochodzę do siebie, uzmysławiam sobie kim jestem — i że jestem poważnie chora — dokładnie w momencie, gdy doktor Hanta dotyka mnie między piersiami małym, lodowato zimnym mosiężnym dyskiem.

— Au!

— Oddychać powoli — poleca, całkiem miłym tonem, po czym mruga jak senna sowa za grubymi szkłami okularów: — No, to wróciliśmy do krainy przytomności, tak?

Dopada mnie gwałtowny atak kaszlu, mięśnie kurczą się w spazmach, od których bolą mnie żebra. Hanta odsuwa się nieco, zabiera stetoskop.

— Rozumiem — mówi. — Poczekam… Może szklankę wody?

Kiedy kaszel ustępuje, zauważam, że podniosła tył mojego łóżka.

— Tak. Poproszę. — Cała dygocę, jestem słaba, ale już nie marznę.

Podaje mi szklankę, udaje mi się ją chwycić, niczego nie rozlewając, choć ręka potwornie się trzęsie.

— Co się ze mną stało?

— Przyszłam, żeby to właśnie ustalić.

Jest drobną kobietą, niższą ode mnie, o trochę ciemniejszej cerze, choć nie takiej bakłażanowo-brązowej jak u Fiorego. Krótkie włosy są przyprószone srebrnymi oznakami zbliżającej się starości, a wokół oczu ma kurze łapki. Jest ubrana w dziwaczny biały kitel zapinany z przodu na guziki i trzyma zawiłe totemy swojego klanu, kaduceusz i stetoskop. Końcówką tego drugiego suwa mi po piersi. Wydaje się życzliwa, otwarta i godna zaufania — przeciwieństwo jej dwóch duchownych kolegów — ale wygląd może mylić, więc jakiś instynkt każe mi dalej pilnować się w jej obecności.

— Dawno jesteś w malignie?

— W malignie?

— W gorączce. Dreszcze, zimno, na przemian z gorącem. Nocne poty, tego typu rzeczy.

— Aha, od jakichś… — Czuję, jak marszczy mi się czoło. — A jaki dziś mamy dzień? Długo tu jestem?

— Od sześciu godzin — odpowiada cierpliwie doktor Hanta. — Przywieźli cię trochę po południu.

Dygocę konwulsyjnie. Skórę mam lodowatą.

— To jakąś godzinę czy dwie wcześniej.

— Wielebny doktor Fiore powiedział mi, że się wspinałaś. — Ton ma neutralny, profesjonalny, bez odrobiny wyrzutu.

Przełykam ślinę.

— Wtedy się zaczęło.

— Masz szczęście. — Hanta uśmiecha się zagadkowo i przesuwa stetoskop na mój lewy bark, odsuwając szpitalną koszulę, żeby go odsłonić. — Przepraszam, postaram się szybko. Hm. — Gapi się na kryształ stetoskopu i marszczy brwi. — Dawno już nie widziałam… oj, przepraszam. — Prostuje się. — Wspinanie się w ścianach jest niebezpieczne, bo niektóre sąsiednie biomy nie są biomorficznie zintegrowane. Na poziomach stanowiących rezerwę masy są replikatory, które zjedzą wszystko, co jest oparte na szkielecie nukleotydowym, jeśli nie nadaje specjalnego sygnału powstrzymującego. A ty nie nadajesz.

Przełykam raz jeszcze. W ustach mam nienaturalną suchość.

— Co takiego?

— Jakimś sposobem udało ci się złapać odmianę pestis mechaniculorum. Gorączkujesz, bo twój system immunologiczny ciągle usiłuje z nią walczyć. Masz szczęście, że cię znaleźliśmy, zanim wdała się cytoliza… W każdym razie, naprawię ci to, jak tylko ją do końca zsekwencjonuję.

— Uhm. — Znów się wzdrygam. — Aha, no dobrze.

— Co „no dobrze”? Czy muszę ci jeszcze raz powtórzyć, żebyś nie wspinała się w ścianach?

Kręcę głową, niemal zażenowana, że tak bałam się, że mnie znajdą.

— No to świetnie. — Poklepuje mnie po ramieniu. — A przynajmniej, jeśli znów ci się zachce tam leźć, przyjdź najpierw do mnie, dobrze? Proszę. Żeby już nie było żadnych nieszczęśliwych wypadków. — Ostrożnie odłącza stetoskop i owija go wokół kaduceusza. Delikatnie pyka i stapia się z laską. — Teraz po prostu dostaniesz antyrobotyk i szybko dojdziesz do siebie.

Podciąga kitel i siada na stołku obok łóżka.

— Nie wypadła pani trochę z roli? — pytam, rezygnując z ostrożności. Podejrzewam, że gdybym zadała to pytanie Yourdonowi albo Fioremu, odgryźliby mi głowę, Hanta natomiast wydaje się łatwiejsza w kontakcie, a może i bardziej godna zaufania.

— Wszyscy popełniamy błędy. — Znów ten uśmiech: trochę nie z tego świata, bardzo szczery, jakby śmiała się z żartu, z którego śmiałabym się i ja, gdybym tylko wiedziała, o czym jest. — Skarbie, pozwól, że to ja będę się martwić spójnością eksperymentu. — Macha lekceważąco ręką. — Oczywiście przejmujemy się tym, co się dzieje, kiedy księża nie patrzą. Oczywiście, że ludzie próbują naciągać system — tego musimy się spodziewać. Możliwe, że niektórzy nie chcą tutaj być. Może zmienili zdanie po podpisaniu zgody. Ja powiem tylko tyle: robimy co możemy, żeby nie byli tutaj nieszczęśliwi. — Unosi brew. — Niełatwo jest prowadzić eksperyment o takiej skali, wszyscy popełniamy błędy. Co jeszcze mogę powiedzieć? Niektórzy częściej niż inni. — Teraz jej twarz wyraża łagodny niesmak, dopowiadając wszystko co trzeba. Chce uzyskać moją zgodę, ja zaś stwierdzam, że wbrew zdrowemu rozsądkowi kiwam głową.

— Ale te błędy… — Urywam, niepewna, czy mam kontynuować.

— No? — Nachyla się ku mnie.

— Jak się czuje Cass? — Zmuszam się do zadania tego pytania.

Twarz doktor Hanty, dotąd otwarta i życzliwa, zamyka się jak zapadnia.

— A czemu pytasz?

Znów oblizuję usta.

— Muszę się czegoś napić.

Zsuwa się ze stołka, obchodzi łóżko, nalewa resztę wody z dzbanka do szklanki i podaje mi ją bez słowa. Łykam.

— Zdaje się, że to drobny błąd Fiorego. — Chcę wypowiedzieć to lekkim tonem, ale wychodzi tak, że ocieka sarkazmem.

— Ano tak. — Doktor Hanta rozgląda się, zerka na drugi koniec sali, patrzy na coś oddzielonego ode mnie zasłonką.

Wzdrygam się, i tym razem nie z powodu gorączki.

— Nie powiedziałabym, że drobny. — Głos ma suchy, choć coś w jego tonie sprawia, że cieszę się, nie widząc jej twarzy. Lecz kiedy odwraca się z powrotem do mnie, ma ją z powrotem doskonale opanowaną. — Z Cass wszystko będzie dobrze, skarbie.

— A z Mickiem? — podsuwam.

— To jest jeszcze do ustalenia.

— Do ustalenia. A to, co stało się z Esther i Philem, też zostało wcześniej ustalone?

— Reeve… — naprawdę ma czelność robić urażoną minę —  …nie, nie było. Ktoś bardzo kiepsko ocenił sytuację. Sięgnęli z powrotem do źródeł historycznych i odkryli, że to, co robili Esther i Phil, nie było aż tak niezwykłe. I masz rację, waga przypisana temu… ehem, co zrobili… major Fiore nie docenił nastroju tłumu. To się już nie zdarzy, nauczyliśmy się na tym doświadczeniu i na… — Przełyka ślinę, potem kiwa nieznacznie głową w stronę kurtyny. — Jeśli jakieś małżeństwo nie będzie się dogadywać, zostanie zastosowana taka procedura, dzięki której można uzyskać oficjalną zgodę na rozstanie. My nie jesteśmy źli. My patrzymy na to w szerszej perspektywie: jeśli będziecie nieszczęśliwi, jeśli wszyscy będziecie tutaj nieszczęśliwi, ustrój się nie wykrystalizuje i eksperyment nie zadziała.

Eksperyment nie zadziała. Patrzę na nią i zastanawiam się: ona to mówi poważnie? Fiore i Yourdon są takimi cynikami, że aż jestem zdumiona, widząc kogoś z ich zespołu, kto najwyraźniej wierzy w to, co robi. Jej szczerość zbija mnie z tropu, konfunduje, jak policyjne zombiaki widok rozbierającej się kobiety.

— Hm, chyba rozumiem. — Kręcę głową i krzywię się z bólu. Boli mnie szyja. — Ale tak, jak długo zostanie tu Mick, niektórzy z nas dalej będą nieszczęśliwi.