Szlochanie?
Siadam prosto, zsuwa się ze mnie prześcieradło i koc. W głowie kłębią mi się równocześnie różne myśli, lęk i nieuchwytna ulga. „Ratowanie Cass” i „Skoro ona tu leży, to wspomnienie jest prawdziwe” i „To nie oznacza, że wszystko inne było prawdziwe”, a wreszcie: „Ale jeśli było, to Cass też…”.
— Cholera — słyszę własny szept. Podciągam koc i ściskam go jak przerażone dziecko. — Z tym sobie nie poradzę. — Mam ochotę ssać własny kciuk. — Na to nie jestem gotowa. — Subwokalizuję, tak cicho, że w ogóle nie wydaję dźwięku. Kiedy mówię prawdę, muszę mówić cicho, bo prawda jest niewygodna i bolesna.
Wracam myślą do tego, co powiedziała Hanta: „kiedy się poprawi, zapytam ją, kim chce być”. To mnie uspokaja. Ja na pewno nie mam Cass niczego lepszego do zaoferowania. Czy Hanta umie porządnie zrobić operację pamięci? — zastanawiam się. Zdziwiłabym się, gdyby nie zabrali tu ze sobą pełnoprawnego chirurga-spowiednika — to najlepsze możliwe zabezpieczenie w tych drobnych etycznych incydentach, jakie mogą przytrafić się w eksperymentalnym ustroju. (Albo tych drobnych incydentach z infiltracją, jakie mogą przytrafić się w tajnym wojskowym ośrodku — przypomina mi kłamliwa, cyniczna część mojej jaźni, której już chyba w ogóle nie mogę wierzyć).
Kładę się z powrotem. Szloch trwa jeszcze przez chwilę, potem słyszę stukot obcasów pielęgniarki. Podchodzi do łóżka. Ciche głosy, westchnienie, potem chrapanie. Biały duch zombiaczki przystaje u nóg mojego łóżka. Twarz jest ciemnym owalem.
— Coś pani podać? — pyta mnie.
Kiwam głową. To nieprawda, ale tego, czego potrzebuję, mi nie podadzą.
Wreszcie zapadam w drzemkę.
15. Rekonwalescencja
Następny poranek zaczyna się kiepsko, porozbijany na odłamki jak przewrócony wazon:
— Znowu fugi. Reeve, coraz z tobą gorzej.
Jego wielka dłoń obejmuje moją, małą. Bladą i słabą. Gładzi mnie kciukiem po wierzchu nadgarstka. Patrzę mu w oczy, widzę w nich smutek i zastanawiam się, dlaczego…
Dwie żmijowe główki z ciekłego metalu gryzą mnie w przegub, krzyczę, odsuwając się, gdy wstrzykują mi łagodzące odrętwienie. Trzymająca je kobieta to złotoskóra bogini o płonących oczach.
Znowu jestem czołgiem, batalionem czołgów, spadam przez lodowatą noc ku habitatowi wroga — czy to przyszło później? Odłączam się od interfejsu wirtuala i kręcę głową, patrzę na innych graczy w salonie gier i słyszę własny szept:
— Ale to nie było tak…
Skrobanie zaostrzonego gęsiego pióra o szorstki papier, obsadka zrobiona z ludzkiej kości. Na początku nie będziesz pamiętać nic. Gdyby ci to zostawić, mogliby zanalizować twój wektor przeżyciowy i rozpoznać w tobie zagrożenie.
— Dzisiaj naprawdę z nią kiepsko. Środki wspomagające zadziałały — infekcja wyraźnie się leczy — ale w tym stanie to na nic.
— Czego pan ode mnie oczekuje? Jest niebezpieczeństwo, że popadnie w pełną następczą…
Duszący smród wnętrzności, gdy wyciągam szpadę z jego brzucha. Leży między krzewami róż w strefie pojedynkowej, w cieniu marmurowego posągu przedstawiającego wymarły gatunek latającego ssaka. Nagłe ukłucie przerażenia, bowiem jest to człowiek, którego mogłam pokochać.
— Proszę ją naprawić.
— Nie mogę. Bez jej zgody, nie mogę.
Dłoń zaciska się na czyimś przegubie, niemal boleśnie.
— Ona w tym stanie nie da zgody. Proszę tylko popatrzeć. Co pani zrobi, jeśli zacznie mieć konwulsje?
Znowu jestem czołgiem, brodzę w okropnej kałuży, krew przesącza mi się pomiędzy antypoślizgowymi palcami stóp, zamierzam się mieczem na szyję kolejnej rozwrzeszczanej kobiety, przytrzymywanej przez dwie inne moje instancje.
Lecę, koziołkując, to skrzydłami, to tyłkiem do góry, a złamany kciuk lamentuje. Czuję zapach słodkiej wody wodospadu w dole.
— Proszę to zatrzymać — mamrocze ktoś.
Mam krew na ustach, omal nie przegryzłam warg. To mnie trzymają te czołgi, naprzeciw kobiety o płonących oczach, obok niej stoi zaś mężczyzna, który mnie kocha; gdybym tylko pamiętała, jak on się nazywa.
Węże znów kąsają i piją obficie. Słońce ciemnieje.
Restart:
Dociera do mnie, że ktoś trzyma mnie za prawą rękę.
Potem, niezmierzony czas później, uświadamiam sobie, że robi to dalej. To znaczy, że jest bardzo cierpliwy, bo ja wciąż leżę w łóżku, a wokół jest bardzo jasno.
— Która godzina? — pytam, odrobinę spanikowana, że muszę wstawać do pracy.
— Ciii. Mniej więcej pora obiadowa. Wszystko w porządku.
— Wszystko w porządku?
Sam ściska mnie za rękę.
— To ile ty tu siedzisz?
— Niedługo.
Otwieram oczy i patrzę na niego. Siedzi na stołku obok łóżka. Robię minę, uśmiecham się, czy coś takiego.
— Oszukujesz.
Nie uśmiecha się, nie kiwa głową, ale napięcie ulatuje z niego jak woda.
— Reeve? Pamiętasz to?
Mrugam pośpiesznie, próbując usunąć jakiś pyłek z kącika lewego oka. Czy pamiętam…
— Dużo rzeczy pamiętam — mówię. Natomiast, ile z tego jest prawdą, to zupełnie inna kwestia.
Głowa boli od samej próby uporządkowania tego! Jestem czołgiem; jestem rozwiązłym młodym biolotnikiem, który chce się zabić, a może żałosnym przypadkiem uzależnienia od gier, albo głęboko zakonspirowanym agentem. Ale wszystkie te możliwości są o wiele głupsze i mniej prawdopodobne niż to, co podpowiada całe moje otoczenie — że jestem małomiasteczkową bibliotekarką, która miała załamanie nerwowe. Mocno trzymam go za rękę, jakbym tonęła:
— Bardzo źle ze mną było?
— Oj, Reeve, naprawdę źle. — Pochyla się nade mną, przytula, ja też obejmuję go najmocniej, jak potrafię. — Tak źle, że gorzej już chyba być nie mogło.
Cały się trzęsie, uświadamiam sobie z rosnącym zdumieniem. To jemu tak bardzo na mnie zależy?
— Bałem się, że cię stracę.
Wtulam twarz w jego szyję.
— To byłoby bardzo źle. — Teraz moja kolej zadygotać z egzystencjalnego lęku na myśl, że ja mogłabym stracić jego. W zeszłym tygodniu, w pewnym momencie, stał się moją kotwicą, azylem na wzburzonych wodach mojej tożsamości. — Mam… zresztą. Trochę mi się teraz wszystko miesza. Co się stało. Kiedy się dowiedziałeś…?
— Przyjechałem najszybciej jak mogłem — mruczy mi do ucha. — Dzwonili wczoraj w nocy, ale powiedzieli, że nie mogę przyjść, bo jest za późno. — Spina się.
— I? — ciągnę go za język. Mam przeczucie, że coś jeszcze chce powiedzieć.
— Miałaś ataki. — Ciągle jest spięty. — Doktor Hanta powiedziała, że to ostry kryzys, że trzeba ci dać utrwalacz, ale nie może tego zrobić bez twojej zgody. Powiedziałem, że ma go dać i tak, ale odmówiła.
— Utrwalacz? Czego?
— Pamięci. — Jest jeszcze bardziej spięty.
Puszczam go, czując chłód.
— A co on robi?
Doktor Hanta odpowiada mi zza moich pleców. Odwracam się twarzą do niej.
— Zapisy pamięciowe są rejestrowane na kilka sposobów, jako różnice wag na połączeniach synaptycznych oraz jako połączenia między nerwami. Ostatnia edycja i kasowanie, jakie przeszłaś, było nieudane. Zaczęłaś mieć przesłuchy. One z kolei alarmowały twój ulepszony układ immunologiczny, a potem jeszcze miałaś kontakt z infekcją mechanocytów, co bardzo pogorszyło sprawę. Gdy nowe asocjacje zaczynały się integrować, twoje własne robofagi uznawały to za sygnał mechanocytów i zabijały komórki nerwowe. Niewiele brakowało, żebyś całkiem utraciła zdolność tworzenia nowych długoterminowych zapisów asocjacyjnych — postępowało już uszkodzenie mózgu. Utrwalacz normalnie stosuje się w ostatniej fazie edycji pamięci. Użyłam go, by zrenormalizować, wykasować stare wspomnienia, które się przebijały. Przykro mi, lecz nie będziesz już mieć do nich dostępu — zachowasz te, które się zintegrowały, natomiast reszta przepadła na zawsze.