Sam puszcza mnie, a ja opieram się o niego, wbijając wzrok w lekarkę.
— Pozwoliłam pani grzebać sobie w głowie?
Hanta patrzy na mnie.
— Pozwoliłam? — powtarzam. Jestem przerażona. Jeśli zrobiła to wbrew mojej woli, to znaczy…
— Tak — mówi Sam.
— Co takiego?
— Ona… ty byłaś już bardzo daleko. — Znów się nade mną pochyla. — Ona ci opisywała, jaka jest sytuacja, i mnie też… Prosiłem ją, żeby to zrobiła, mówiła, że nie może… a potem już byłaś w delirium. Zaczęłaś bełkotać, ona cię zapytała, powiedziałaś „tak”.
— Ale nie pamiętam… — Urywam, bo jakbym coś pamiętała. Pewności jednak nie ma, prawda? — Ach.
Wbijam wzrok w Hantę. Jej oczy mają znajomy wyraz. Gapię się na nią przez długi czas. Potem zmuszam się do kiwnięcia głową, właściwie szarpnięcia, co wystarcza, żeby przerwać kontakt. Chyba wszyscy jednocześnie z ulgą wypuszczamy powietrze. Tymczasem myślę sobie: Jasna cholera, teraz już nigdy nie dojdę do ładu z własną przeszłością, tak? Tyle że alternatywa byłaby znacznie gorsza. Niespecjalnie pamiętam te ataki, wiem natomiast, co działo się pomiędzy nimi, znam skutki — ta historia się klei. To chyba będzie nowa historia mojego życia.
— Czuję się teraz o wiele lepiej — mówię ostrożnie.
Sam parska śmiechem, przeraźliwym, pobrzmiewającym histerią.
— Lepiej się czujesz? — Znów mnie przytula, a ja odwzajemniam uścisk.
Hanta się uśmiecha, chyba z ulgi, że trudna sytuacja się rozładowała. Podejrzliwy, paranoiczny zakątek mojego umysłu zapamiętuje to sobie na przyszłość, teraz jednak nawet moja jaźń tajnego agenta chciałaby przyznać, że Hanta jest tym, na kogo wygląda — ortodoksyjnie etycznym lekarzem, któremu na sercu leży wyłącznie dobro pacjenta. To znaczny postęp w porównaniu z Fiorem czy biskupem — przynajmniej jeden eksperymentator na trzech nie jest zły.
— To kiedy mogę iść do domu? — pytam z nadzieją.
Jak się okazuje, tkwię w szpitalu przez resztę dnia i zostaję na noc. Życie tutaj jest męczące, taktowane odzianymi w biel duchami wtaczającymi wózki z jedzeniem i rozmaitym sprzętem, instrumentami i ciemnowiecznymi medykamentami.
Po tej gorączce ciągle mnie boli i jestem osłabiona, ale mam już dość sił, żeby wstać i samodzielnie pójść do łazienki. Wracając, zauważam, że zasłona wokół drugiego zajętego łóżka na oddziale jest odsunięta. Rozglądam się, lecz nie widzę żadnej pielęgniarki. Biorę się w garść i podchodzę.
To Cass. Fatalnie wygląda. Nogi, od stóp po uda, ma zamknięte w jaskrawoniebieskich plastikowych rurach i uniesione drutami, tak że pościel zwisa z nich, tworząc coś w rodzaju doliny. Siniaki na twarzy zbladły do paskudnej zieleni i żółcieni, z wyjątkiem tych wokół oczu, które są jednocześnie opuchnięte i zapadnięte, zakryte obwisłymi powiekami. Nadal jest chuda, a płyn w przezroczystej torebce powoli wsącza się przez rurkę w nadgarstek.
— Cass? — pytam cicho.
Otwiera oczy i odwraca się do mnie.
— Guuu — mówi.
— Co? — Wzdrygam się. Słyszę za sobą kroki. — Dobrze się czujesz?
Podchodzi zombie-pielęgniarka.
— Proszę odsunąć się od pacjentki. Proszę odsunąć się od pacjentki.
— Co z nią? — pytam. — Co żeście z nią zrobili?
— Proszę odsunąć się od pacjentki — mówi pielęgniarka, a po chwili odpala się inny odruch: — Wszystkie pytania należy kierować do kierownictwa placówki. Dziękuję za przestrzeganie zaleceń. Proszę wrócić do łóżka.
— Cass… — próbuję po raz ostatni. Głęboka operacja pamięci sunie mi przez mózg jak płatek śniegu, zamrażając wszystko, czego dotknie. Czuję się strasznie. — Cass, jesteś tam?
— Proszę wrócić do łóżka — mówi pielęgniarka, odrobinę groźniej.
— Już idę, już idę — mówię i człapię z powrotem, od biednej, rannej Cass. Cass, którą wzięłam za Kay, na której punkcie miałam obsesję, gdy w sąsiednim pokoju przez cały czas spała prawdziwa Kay, a życie Cass było koszmarem.
Coś mi tu się nie klei w etyce. Myślę, że Hanta nie jest zła. Ale współpracuje z Fiorem i Yourdonem. Kim trzeba być, żeby robić coś takiego? Kręcę głową, krzywiąc się od dysonansu poznawczego. Kimś, kto wykonałby nielegalną operację pamięci, a potem wszczepił ofierze fałszywe wspomnienie, że dawał na to zgodę? Jeszcze raz kręcę głową. Nie wydaje mi się, żeby Hanta zrobiła coś takiego, pewności jednak mieć nie mogę. Czy jeśli po wszystkim pacjent zgadza się z lekarzem, mamy do czynienia z nadużyciem?
Jest słoneczny czwartkowy ranek, gdy Hanta przychodzi i siada koło mojego łóżka z clipboardem.
— No! — Uśmiecha się ze szczerą aprobatą. — Reeve, naprawdę świetnie się spisałaś. Szybko dochodzisz do siebie. Myślę, że już będę mogła cię wypisać. — Długopisem notuje coś na tabliczce. — Rekonwalescencja jeszcze potrwa, więc przez parę dni radzę się nie przemęczać, a już na pewno nie wracać do pracy, przynajmniej przez tydzień, a najlepiej dopiero w następny poniedziałek. Weź tę kartkę i daj ją Janis, jak wrócisz do biblioteki, to jest zaświadczenie, że jesteś na chorobowym. Jeśli ci się pogorszy albo będziesz mieć atak dezorientacji, masz natychmiast zadzwonić do szpitala, przyślę po ciebie karetkę.
— A na co mi się zda karetka, jeśli będę nieprzytomna albo będę mieć halucynacje? — pytam z powątpiewaniem. Hanta odgarnia niesforny kosmyk włosów.
— Ustrój cały czas jest zaludniany — mówi. — Sanitariusze pojawią się dopiero w przyszłym tygodniu. Będą mieć na wszczepkach dodatkowy zestaw umiejętności. W każdym razie, za dwa tygodnie, jeśli zawołasz karetkę, zobaczysz pielęgniarkę albo policjanta, już nie będziesz mieć do czynienia z zombiakiem. — Rozgląda się po sali. — Jak dla mnie, najwyższy czas.
— Chciałam zapytać… — Waham się, niepewna, jak poruszyć ten temat, Hanta wie jednak, o co mi chodzi.
— Dobrze zrobiłaś, wzywając karetkę — mówi stanowczo. — Nie ma żadnych wątpliwości. — Dotyka mojego ramienia dla podkreślenia tych słów. — Ale w nietypowych okolicznościach zombiaki są na nic. — Ciche westchnienie. — O wiele łatwiej będzie, kiedy będę mieć żywych asystentów, którzy mogą się uczyć, praktykując.
— Ile tu będzie docelowo ludzi? — pytam. — Materiały na początku mówiły coś o dziesięciu kohortach po dziesięć osób, ale skoro chcecie mieć policjantów i pogotowie, to na pewno dużo więcej?
Robi zdziwioną minę.
— No tak, stu uczestników to po prostu liczność zbioru porównawczego do renormalizacji punktacji. Czyli pojedyncza parafia, Reeve. Uczestników wpuszczamy do kolejnych parafii w kontrolowany sposób, po dziesięć kohort, lecz już prawie wszyscy są na miejscu. W przyszłym tygodniu otwieramy bramki i łączymy wszystkie parafie ze sobą. Dopiero wtedy Ustrój YFH naprawdę zaczyna istnieć. Będzie fajnie, będziesz spotykać nieznajome osoby i o wiele mniej zombiaków.
— Wow — mówię płaskim głosem. Kręci mi się w głowie. — Ile tych, eee… parafii chcecie połączyć?
— Hm, jakieś trzydzieści parę. Wystarczy, żeby powstało małe miasto. Według naszych modeli to minimum dla powstania stabilnego społeczeństwa.