Выбрать главу

— El — mruczy El.

— A to Bernice. Siądziesz? Właśnie się zastanawiałyśmy, co zamówić. Chcesz coś konkretnego?

Siadam i widzę wydrukowane na folii menu leżące przed każdym krzesłem. Próbuję się na nim skupić. Wtem skrzynka z kratką nad wejściem do kawiarni potrzaskuje i zaczyna wykrzykiwać:

— Dzień dobry państwu! Mamy kolejny piękny dzień…

— Wezmę dżin z tonikiem — rzucam.

— Proszę o uwagę, przeczytam dwa komunikaty — ciągnie skrzynka. — Specjalnie dla państwa mamy w sprzedaży lody. Smaki dnia to truflowy i bananowy. Uwaga: później możliwe są przelotne deszcze. Dziękuję za uwagę.

Tammy się krzywi.

— Odkąd tu siedzimy, drze się co dziesięć minut. Mogłoby się zamknąć.

— Pytałam przy barze — mówi przepraszająco Janis. — Mówią, że nie mogą tego wyłączyć, że takie są w całym sektorze.

— Tak? A co to w ogóle za sektor? Jakoś go sobie nie przypominam. — Wtykam nos w menu, na wypadek gdybym właśnie popełniła faux pas.

— Sama nie wiem. Pojawił się wczoraj, więc pomyślałam, żeby go sobie obejrzeć.

— No to jest już obejrzany — mówi Bernice. Jest śniada, lekko pulchna i ma minę wyrażającą nieustający lekki niesmak. Chyba widziałam ją w kościele, ale nie kojarzę nic więcej. — Dla mnie mango lassi.

Z kawiarni wychodzi zombiak, facet, w ciemnym garniturze i długim, białym fartuchu.

— Czy mogę przyjąć zamówienie?

— Tak, proszę. — Janis terkocze listę napojów i zombiak wraca do środka.

Większość zamówiła bezalkoholowe, tylko ja się wyróżniam. Ups, myślę.

— Tammy, El i ja od jakiegoś czasu spotykamy się co sobota — rzuca Janis wyjaśniająco w moją stronę. — Mówimy mężom, że to kółko krawieckie. Dobra wymówka, żeby spotkać się, coś wypić, poplotkować, a nikt z nich nie poznałby kółka krawieckiego, gdyby ugryzło go w tyłek, więc…

— A co to takiego kółko krawieckie? — pyta Bernice.

El nieśmiało sięga do wielkiej torby i wyciąga coś, co przypomina zrobioną z tkaniny pokrywę śluzy powietrznej. Są w nią powtykane igły i kolorowe nitki.

— Że niby spotykamy się razem i wyszywamy. O, tak. — Wyciąga igłę i natychmiast kłuje się nią w kciuk. — Na razie nie za dobrze mi idzie — dodaje żałośnie.

— Na szycie się nie piszę — mówię. — Ale drinki i ploty to co innego.

— Janis mówiła, że tak właśnie powiesz. — Tammy rzuca mi przepraszający uśmiech. — A poza tym, zastanawiałam się, czy masz pojęcie, co się stało z Mickiem.

Znowu „ups”.

— Nie bardzo. Pytałam Hantę i odpowiedziała, że to jest „do ustalenia”, cokolwiek znaczy. Wiem, że Cass jeszcze leży w szpitalu.

— Taaa, jasne. — Tammy odchyla się na krześle. — Stawiam dziesięć dolarów, że w tydzień zabiorą ich z eksperymentu.

Wzdrygam się. RADUG ma tylko jedno wyjście, dla bezpieczeństwa — żeby załoga mogła je zabarykadować, jeśli cywilizacja po drugiej stronie upadnie.

— Nie wiem, czy to prawdopodobne — mówię. — Ale doktor Hanta ma swoje sposoby na problemy. Na pewno będzie w stanie coś zrobić dla Cass, a Mick nie odwiedzał jej od czasu… no.

— A co z Fiorem? — pyta Janis.

Mam teraz wrażenie, że zaprosiły mnie tutaj, żeby ciągnąć za język, ale co tam? Stawiają drinki.

— Napatoczył mi się po tej sprawie z Cass — mówię. Potem otwierają się drzwi kawiarni, kelner wraca z drinkami. Milczę, dopóki się nie odwróci.

— On, no… nie podoba mu się, jak zachowujemy się nieprzewidywalnie, ale z drugiej strony Mick przegiął. Rozwiązaliśmy ten problem za niego.

— Hm. — Janis robi rozczarowaną minę, w myślach kopię się w tyłek. Naprawdę pytała mnie, co stało się w bibliotece, kiedy poszła wcześniej do domu.

— W szpitalu gadałam z doktor Hantą — ciągnę. — Powiedziała, hm… w ogóle nie pochwalała tej sprawy z Esther i Philem. Mam wrażenie, że nawrzeszczała za to na biskupa. Będą dodawać do systemu punktów jakieś reguły pozwalające na rozwody, żeby coś takiego się nie powtórzyło. I kary za gwałt, by nikomu nie przyszło do głowy naśladować Micka.

— Hm — zastanawia się Janis. — Jeśli będą się ściśle trzymać ciemnowiecznej historii, to dadzą solidną karę za gwałt, ale tylko jeśli facet zostanie złapany.

— E? — Tammy robi oburzoną minę. — A co to pomoże?

— A co pomaga to wszystko? — pyta sucho Janis. Sięga do torebki, wyciąga jakąś plecionkę i podaje mi ją. — To chyba twoje, zostawiłaś w bibliotece.

Przełykam ślinę i pośpiesznie upycham do torebki drucianą klatkę Faradaya ze swojego nieudanego eksperymentu.

— Dzięki, faktycznie zostawiłam — bełkoczę.

Janis uśmiecha się powoli.

— Trochę sterczą druty, ale i tak ładnie błyszczy.

Pułapki w pułapkach.

— Muszę jeszcze nad tym popracować — gram na zwłokę. — A gdzie to było?

— W pokoju socjalnym. Robiłam porządek.

Serce mi wali, lecz nikt inny niczego nie zauważył. Janis patrzy na mnie, potem na El.

— A ty, co myślisz?

Udręczona El unosi wzrok znad tamborka.

— Trochę mi niedobrze. — Sięga po różową lemoniadę. — Jutro w kościele będzie się działo.

— Dużo nowych rzeczy — zgadza się Tammy.

— O czym wy mówicie? — pytam.

Janis kiwa głową.

— No właśnie, cały tydzień byłaś w szpitalu. A dokładniej, od wtorku.

Tammy wyciąga tablet.

— Pojawiła się masa nowych rzeczy — mówi, stukając w ekran. — Lepiej posłuchaj.

— Jakich rzeczy?

— Po pierwsze, zdaje się, że wpuścili tu ostatnią kohortę.

— Ale mówili, że po mojej będzie jeszcze czternaście… — liczę w myślach — więc brakuje sześciu. Przynajmniej. Tammy stuka w tablet.

— Oni prowadzili wiele sekcji Ustroju YFH równolegle. My, to tylko jeden sektor, parafia, jak to nazywają. Od poniedziałku wszystko będzie połączone, więc pojawi się masa nowych ludzi.

Na razie to się zgadza z tym, co mówiła Hanta.

— No i?

Janis rzuca mi długie, badawcze spojrzenie.

— To jest o wiele większe, niż mówili nam na zewnątrz, kiedy się zapisywałyśmy. Co ci to mówi?

Zerkam na jej brzuch. Jeszcze za bardzo nie sterczy. A potem, niemal mimowolnie, patrzę obok.

— El, czy ty… to znaczy, nie chcę być wścibska, ale nie jesteś czasem…

— W ciąży? — El patrzy na mnie niebieskimi jak u dziecka oczyma i kładzie rękę na brzuchu. — Skąd ci to przyszło do głowy?

Próbuję się nie marszczyć zbyt ostentacyjnie.

— Mnie też się spóźnia okres — dodaje Bernice.

Na zawsze.

— Co oni tu jeszcze robią? — indaguję.

— Otwierają dużo nowych rzeczy — tłumaczy z zapałem Tammy. — Jest kino, basen, stadion sportowy, teatr. Więcej sklepów. I zaraz otworzą ratusz.

Bernice odzywa się przede mną.

— O! O tym nie wiedziałam.

— Chyba chcą, żebyśmy się tu dobrze poczuli — mówi Janis.

— My? — pytam. — Czy oni? — Wodzę wzrokiem po brzuchach wokół stołu. Wszystkie zamieszkane. Oprócz mojego. Dzięki Samowi.

— A co za różnica? Zresztą, większość z nas zaraz ugrzęźnie w pieluchach i przestanie się przejmować innymi rzeczami.

Janis ma taki ton głosu, jakiego używa, chcąc przekazać słowami coś dokładnie odwrotnego niż ich dosłowne znaczenie. Teraz go przybiera, tracąc sarkazmem na kilometr.

Uśmiecham się promiennie.

— Więc powinnyśmy się nie przejmować i cieszyć tymi nowymi rozrywkami!