Выбрать главу

— Oczywiście. — Zerka na policjanta. — Idź do dzwonnicy, weź mop, wiadro i jakiś środek do czyszczenia i zacznij myć podłogę w dzwonnicy.

— Chodzi o… — Waham się. Kłuje mnie sumienie, ale nie wiem, jak to powiedzieć. Czuję na sobie czyjś wzrok, ciekawskie oczy po drugiej strony dziedzińca, zastanawiające się, co mówię.

— Wiesz, kto to zrobił? — pyta Fiore.

— Nie, chciałam porozmawiać o Janis, ostatnio bardzo dziwnie…

— Myślisz, że to Janis go zabiła? — Krzaczaste, uniesione brwi obramowują ciemne oczy, które gapią się na mnie znad patrycjuszowskiego nosa, który nie należy do tej samej twarzy, co fałdy tkanki tłuszczowej wokół szyi. — Tak czy nie?

— Eee… nie…

— No to innym razem — mówi, i zanim się orientuję, że mnie odprawił, już woła do innego policyjnego zombiaka: — Ej, ty! Ty, do ciebie mówię. Idź do magazynku firmy pogrzebowej i przynieś pod dzwonnicę trumnę… — Chwilę później odchodzi, powiewając sutanną.

— No chodź — mówi Sam. — Jedźmy do domu. — Bierze mnie za ramię.

Zaciskam powieki, żeby powstrzymać łzy.

— Jedźmy.

Prowadzi mnie przez parking ku kolejce taksówek. — Co chciałaś powiedzieć Fioremu?

— Nic. — Skoro tak bardzo chce wiedzieć, mógłby rozmawiać ze mną przez resztę czasu, kiedy siedzę sama.

— Nie wierzę ci. — Milczy przez minutę, kiedy wsiadamy do taksówki.

— No to nie wierz.

Kierowca rusza, nie pytając, dokąd chcemy jechać. Zombiaki znają nas wszystkich z twarzy.

— Reeve. — Wbija we mnie wzrok, z poważną miną.

— Co?

— Czy ty chcesz, żebym cię znienawidził?

— Za późno — rzucam gorzko. I właśnie wtedy, przez tę jedną chwilę, jest to prawdą.

17. Misja

Dzień po morderstwie, kiedy się budzę, pada deszcz. I leje — drobny, delikatny, ale uparty — do samego końca tygodnia, idealnie odzwierciedlając mój nastrój.

Mogę zajmować się domem, a doktor poleciła się nie przemęczać — czyli nie muszę chodzić do biblioteki — chyba zatem należy się cieszyć? Postanowiłam, że będę zadowolona, prawda? Niestety, między mną i Samem coś się chyba pochrzaniło, wokół mnie krążą dziwne, mroczne prądy — to ludzie, którzy podjęli odwrotną decyzję i w sekundę rzucą się na mnie, jeśli nie będę uważać na własne zachowanie. Teraz, gdy mam czas, żeby przemyśleć sobie różne sprawy, cieszę się niezmiernie, że Fiore nie zwrócił uwagi, gdy chciałam mu opowiedzieć o Janis. Życie tanieje tu z każdym tygodniem i nie ma darmowych zmartwychwstań — bo nie ma domowych asemblerów, w których można by się codziennie backupować.

Naprawdę jestem aż tak zaniepokojona?

Tak.

Udaje mi się dotrwać do czwartkowego ranka, zanim pęknę. Budzę się o świcie (ostatnio nie za dobrze sypiam) i słyszę, jak Sam krząta się w łazience. Patrzę przez okno na miarowo spadające krople, jak przesłaniająca roślinność półprzejrzysta zasłona, i dociera do mnie, że już dłużej nie wytrzymam. Nie chcę kolejny dzień siedzieć sama w domu. Wiem, że doktor Hanta kazała wziąć cały tydzień wolnego, żeby dojść do siebie, ale czuję się dobrze, a jak pójdę do pracy, przynajmniej znajdę sobie coś do roboty. Kogoś do pogadania. Przyjaciółkę, w pewnym sensie, choć ostatnio dziwnie się zachowuje.

Ubieram się jak do pracy, schodzę na dół i wzywam taksówkę, jak zwykle. Trochę mnie kusi, żeby się przejść, ale pada, a nie chciało mi się kupić nic przeciwdeszczowego. Deszcz na statku kosmicznym, kto by pomyślał? Czekam na werandzie, aż podjedzie auto, biegnę do niego i wsiadam.

— Proszę do biblioteki — sapię.

— Tak jest, proszę pani. — Taksówkarz rusza, trochę ostrzej, niż jestem przyzwyczajona. — Ciekawe, kiedy wreszcie przestanie lać.

Że co? Otrząsam się.

— Co pan powiedział?

— Słyszałem od Jimmy’ego z usług komunalnych, że pada, bo wykryli jakiś problem z kanalizacją i muszą przepłukać kanały burzowe. A w ogóle, to jestem Ike. Miło mi panią poznać.

Ledwo zdążam dojść do siebie.

— Jestem Reeve. Długo pan jeździ na taksówce?

Chichocze.

— Od początku. A pani pracuje w bibliotece. Nie wiedziałem, że mamy coś takiego. Do centrum panią zawiozę, ale potem będzie mi pani musiała pokazać, gdzie to jest.

— Połączyli sektory — udaje mi się wykrztusić.

— No właśnie, o to chodzi. — Wystukuje na kierownicy synkopowany rytm, do taktu wycieraczek, a potem ostro skręca. — A co się robi w takiej bibliotece przez cały dzień?

— A co się robi w taksówce? — ripostuję, jeszcze zbita z tropu. Kieruje tym ręcznie! Dali nam do sterowania taką maszynerię… Muszą naprawdę poważnie myśleć, żeby zrobić z tego wszystkiego działający ustrój. Co pewnie znaczy, że według nich punktacja, jaką mamy na wszczepkach, jest z grubsza dobrze opracowana. — Ludzie przychodzą, pytają o różne książki, pomagamy im je znaleźć. — Wzruszam ramionami. — I jeszcze parę innych rzeczy, ale w skrócie tyle.

— Aha. A ja przez cały dzień jeżdżę po mieście. Dostaję wezwanie przez radio, jadę po pasażera, zabieram go.

— Nudne to chyba, prawda?

Śmieje się.

— Dla mnie nudne byłoby to grzebanie w książkach, więc jesteśmy kwita! Dojeżdżamy do centrum, pod ratusz. Teraz którędy?

W centrum nie pada.

— Proszę mnie tu wysadzić i dalej sobie pójdę — proponuję, ale on się nie zgadza.

— Nie-e, muszę się nauczyć, gdzie jest wszystko, prawda? To którędy jedziemy?

Poddaję się.

— Następna w lewo. Mija pan dwie ulice, potem w prawo i już.

Przyjeżdżam pod pracę potwornie wstrząśnięta. Nie za bardzo wiem dlaczego. Słyszałam już tę gadkę Yourdona o sierżantach policji i sędziach. Co, w końcu nie będzie tu żadnych zombiaków, wszystko będziemy robić sami? Uświadamiam sobie, że tak mniej więcej powinna wyglądać realistyczna symulacja ciemnych wieków, ale to znaczy, że wszystko się dzieje na znacznie większą skalę, niż sobie wyobrażałam.

Trochę się spóźniłam, biblioteka jest już otwarta. Nie ma jednak żadnych klientów, idę więc prosto do kontuaru i uśmiecham się do siedzącej z nosem w książce Janis.

— Cześć!

Podskakuje i robi zaskoczoną minę.

— Reeve? Nie spodziewałam się ciebie.

— Znudziło mi się siedzenie w domu. Doktor Hanta powiedziała, że jak chcę, mogę przyjść do pracy. To ciekawsze niż siedzieć i gapić się na deszcz, prawda?

Janis kiwa głową, ale nie jest rozbawiona. Zamyka książkę i odkłada ją ostrożnie na blat.

— No tak, pewnie tak. — Wstaje. — Kawy?

— Pewnie!

Idę za nią do pokoju socjalnego. Naprawdę cieszę się, że tu wróciłam — tu jest moje miejsce. Janis ma podły humor, ale coś na to wymyślę. I mamy swoją bibliotekę. Co może być w życiu lepszego? Ike niech się schowa ze swoją śmierdzącą, niebezpieczną taksówką.

— No dobra. — Janis włącza czajnik i mierzy mnie krytycznym wzrokiem od stóp do głów. — Może będę musiała wyjść na parę godzin. Dasz sobie radę sama ze wszystkim?

— Nie ma problemu! — Poprawiam spódnicę. Może przyczepiły mi się jakieś farfocle?

Krzywi się, potem trze czoło.

— Reeve, jeju, trochę mniej tego entuzjazmu od rana. Co w ciebie wstąpiło?

— Nudziłam się! — Udaje mi się nie zmienić głosu w pisk. — Nudziłam się w domu, a od niedzieli tylko leje i leje. — Wysuwam drugie krzesło i siadam. — Nie można codziennie łazić po sklepach, wszystko już miałam wysprzątane i poukładane, telewizja jest nudna, miałam przyjść tutaj po jakieś książki, ale pomyślałam… — Uspokajam się. Co właściwie sobie pomyślałam?