Выбрать главу

— Pamiętam? — To dla mnie coś nowego.

— A. No tak. Utrwalacz pamięci i wszystko jasne. — Ostatni raz szturcha palcem konsolę. Ta dźwięczy i rozjarza się jaskrawą zielenią. — Co by zrobili dyktatorzy bez tej posłusznej amnezji? Całe społeczeństwo traci pamięć i wszystko da się ukryć. „Kto dziś pamięta o Ormianach?”. — Cofa się o krok. — Posłuchaj, musimy złamać to warunkowanie, które władowała ci na wszczepkę.

Tym razem żołądek naprawdę wywraca mi się na lewą stronę. Niedobrze mi. Ten potwór chce mnie na nowo wciągnąć w chaos, jaki miałam w głowie, zanim Hanta mnie wyleczyła. I byłam na górze — wiem, że stąd nie ma wyjścia. Wszyscy tu tkwimy. Opór jest bezcelowy. Naprawdę muszę stąd uciec, zaalarmować biskupa i policję, żeby go aresztowała. Ale to jakbym zdradziła samą siebie, prawda?

— To ty zabiłeś Micka? — szepczę. — Jak się dostałeś do tego ciała?

— Jeśli powiem ci, że tak, poczujesz się lepiej? — pyta, zaskakująco delikatnie. — A może gorzej?

— Ja… — Znów łykam powietrze. — Ja… chcę wiedzieć.

Fałszywy Fiore, Robin, mruga powoli, zamykając otłuszczone oczka. Tężeję, on jednak otwiera je, zanim wezmę się w garść, żeby coś zrobić.

— Zaraz po tym, jak zabiłaś Fiorego — mówi. — Wszedłem do asemblera i zbackupowałem się, zaprogramowałem połączenie ciał i systemów nerwowych, żebym wyszedł w skórze Fiorego, a nie… — Wskazuje mnie brodą. — Ustawiłem dwie godziny zwłoki, żeby dać ci czas na zrobienie porządku, ale w międzyczasie miałaś zanik. Budzę się w bramce, widzę, że jest częściowo posprzątane, ale ciebie nie ma, więc musiałem to wszystko skończyć. Fiore jest zbackupowany na bramce, a ja mam taką samą biometrykę jak on, więc udaje mi się zrobić zrzut jego implantu i kiedy któraś jego kopia pojawia się, żeby cię sprawdzić, mówię jej, że zaginęłaś. Słabo ogarnia tę garstkę swoich kopii. W niedzielę rano poszedłem odwiedzić Cass w szpitalu. Okazało się, że nie byłem pierwszym gościem. Nie słyszałem, żeby rozeszły się jakieś plotki, choć sytuacja była nieciekawa. Hanta chyba to później zatuszowała, ale jeśli cię to interesuje… przyłapałem Micka. Mieszkał w piwnicy w pustym domu i kradł ludziom z kuchni jedzenie, kiedy byli w pracy — zauważyłaś, że my tu jesteśmy strasznie ufni? Nikt nie zamyka kuchennych drzwi. Zakneblował ją, a widziałaś te rusztowania, na których Hanta zawiesiła nogi Cass. Nic nie mogła zrobić. To znaczy, próbowała uciec, tylko nie bardzo mogła. Reeve, on ją znowu gwałcił, a wiesz, co myślę o trzecich razach.

Kiwam głową, z trudem łapiąc powietrze. Okropne jest to, że w wyobraźni wszystko widzę: ja w ciele Fiorego podkradam się do zajętego rżnięciem Micka, Cass miota się bezradnie — Mick pewnie związał jej ręce dla świętego spokoju — ja w ciele Fiorego walę go w podstawę czaszki. Fiore nie robi tego zbyt delikatnie, bo już nie panuje nad wściekłością, ma gdzieś niebezpieczeństwo podoponowego krwotoku. Nie obchodzi go, czy Mick odzyska przytomność. A nawet uważa, że to byłby kiepski pomysł, przynajmniej dla Cass, zresztą w sumie, jak się zastanowić, można by Micka wykorzystać, żeby przemówić do rozsądku ewentualnym socjopatom, którzy chcieliby go naśladować…

Cała ja. Ja, taka jak niedawno, nie jak kiedyś (cichy, spokojny, oddany rodzinie historyk), ani jak teraz (trochę kapryśna, promieniejąca radością odkrycia, jak to jest poddać się po trwającej całe życie walce). Ta „środkowa” ja, ponura maszyna do zabijania. Wtedy jednak nasze oczy się spotykają i widzę w nich potworny smutek, poczucie winy, lustrzane odbicie tego, co czuję sama — mam bowiem świadomość, że absolutnie będę musiała go podkablować biskupowi, gdyż nie możemy sobie pozwolić na to, aby po mieście latał sobowtór-morderca jednego z naszych najbardziej szanowanych obywateli…

Łapię pierwszą rzecz, na jaką trafiam palcami: ciężką teczkę z wydrukami, fragment zrzutu kodu Osobliwej Żółcieni z piętra wyżej. Robię dwa szybkie kroki do przodu i walę go tym po głowie, najmocniej jak potrafię. Fiore osuwa się na podłogę, ja jednak nie zostaję, żeby dokończyć dzieła — odwracam się i biegnę do schodów. Jeśli dotrę na górę i zdążę zamknąć drzwi, utknie tu na wystarczająco długo, żebym mogła zawołać…

— Wybierasz się gdzieś? — cedzi Janis, celując we mnie ze szczytu schodów ogłuszaczem. Widzę, jak palec bieleje jej na spuście za kabłąkiem.

Zaczynam podnosić ręce.

— Nie…

Tak.

Stękam i unoszę ręce do głowy, która boli jak cholera w miejscu, gdzie Reeve walnęła mnie teczką. Ktoś łapie mnie za rękę i kontrolnie szarpie, otwieram oczy. Janis. Wystraszona.

— Co się stało? — pytam.

— Złapałam ją, jak uciekała schodami, strasznie się gdzieś śpieszyła. — Patrzy na mnie badawczo. — A co z tobą?

W końcu dotykam głowy i krzywię się, czując ostry ból.

— Czymś mnie uderzyła, chyba teczką z papierami. Upadłem. — Głupio, głupio. Trochę mi niedobrze. Kiedy się rozglądam, boli mnie szyja. — Walnąłem się głową o cokół bramki.

— To masz szczęście, że przyszłam.

— He, he. Jeśli chodzi o ciebie, nie ma czegoś takiego, jak szczęście.

— To było w innym życiu — mówi z namysłem. — To jak, poradzisz sobie? Muszę zamykać.

— Zamykaj, i to już. — Krzywię się i podnoszę, dysząc ciężko. To ciało ma ogromną bezwładność i grubą izolację, ale nie jest stworzone do biegania. — Jeśli ktoś nas tu znajdzie…

— Poradzę sobie z nimi.

Znika na górze. Siadam, udaje mi się nie zwymiotować. Reeve omal wszystkiego nie zepsuła; to przerażające, jak niewiele brakowało. Gdybym nie doszedł, kim jest Janis, byłbym tu sam, a Reeve zabiłaby mnie, nie mrugnąwszy okiem. „Rozkaz, pani doktor”.

Muszę coś zrobić z tą Reeve, a wcale nie mam ochoty. Pewnie, Hanta — chirurg pułkownik Vyshinski, żeby użyć prawdziwego nazwiska — nieźle jej namieszała w głowie, ale utrata całego tygodnia to nie byle co, a poza tym, ona umie parę rzeczy, które mogą nam się przydać. Same dylematy. Gdyby tak dało się w prosty sposób odkręcić to pranie mózgu, które zastosowała Hanta, tylko, że… cholera. W końcu to artystka, prawda? To będzie jakiś numer z motywacją i wartościami, coś z rozładowaniem napięcia emocjonalnego, bardzo subtelnego, co nie rusza osobowości, tylko manipuluje wzmocnieniem na paru jej cechach, w sam raz tyle, żeby zrobić z Reeve punktociąga jak się patrzy.

Siedzę z rozstawionymi nogami, ciężko oddychając potężnym, falującym bandziochem i próbując dojść do ładu z faktem, że zamierzam zabić swoją lepszą połówkę. Ciężka sprawa, obojętne ile razy się to wcześniej robiło.

Na górze coś stuka. Wstaję, sapiąc, i człapię zobaczyć, co się tam dzieje. Nienawidzę tego ciała, choć dzięki niemu mogłem wejść w parę miejsc, gdzie nikt inny nie ma wstępu — goście trochę opuścili się w zabezpieczeniach, zapomnieli o przysłowiu speców od ochrony: „coś tajnego, coś znanego, coś co masz, twoja twarz”. Niby „twoja twarz” wystarczy, kiedy się kontroluje wszystkie asemblery w ustroju, ale i tak… Zatrzymuję się na dole schodów.

— Kto to? — pytam cicho.

— Ja — odpowiada Janis. — Musisz mi z nią pomóc.

— Uch.

Gramolę się po schodach. Janis czeka na górze z Reeve. Skleiła jej kostki i nadgarstki taśmą biblioteczną. Reeve zaczyna się ruszać. Odzyskuje przytomność.