Lądujemy w kuchni.
— Chcesz znowu zacząć gotować? — pyta ostrożnie Sam. W retrospekcji: pewnie nie pała zbyt dużym zapałem, żeby znów próbować moich kulinarnych eksperymentów.
— Może lepiej zamówmy pizzę, co? I butelkę wina.
— Dlaczego? — Wytrzeszcza oczy.
— Czy ty musisz każdą moją propozycję na wieczór zamieniać w ekspresową sesję terapeutyczną?
Wzrusza ramionami.
— Tak tylko pytam. — Zaczyna się odwracać.
Chwytam go za ramię.
— Nie idź.
Gwałtownie, z zaskoczeniem, obraca się z powrotem.
— Że co?
— „Na schodach stał wczoraj człowiek, grubas, co go nie było wcale, i dzisiaj też go nie ma, ale na zawsze zostanie w głowie”. Sam, ostatnio nie byłam sobą, ale dzisiaj czuję się o wiele lepiej. — Łypię nań marsowo, modląc się, by dotarło.
— A, to znaczy…
— Ciii! — Ostrzegawczo unoszę palec. — Ściany mają uszy.
Oczy mu się rozszerzają, zaczyna się ode mnie odsuwać.
Łapię go mocno za rękę, podchodzę bliżej i obejmuję go. Próbuje się cofnąć, ale wciskam mu twarz w ramię.
— Musimy porozmawiać — szepczę.
— O czym? — odszeptuje. Lecz przynajmniej przestaje się szarpać.
— O tym, co się tu dzieje. — Liżę go po uchu, a on podskakuje, jakbym wetknęła mu tam kabel pod napięciem.
— Nie rób tego! — syczy.
— Czemu? — pytam, rozbawiona. — Boisz się, że ci się spodoba?
— Ale my… oni…
— Zamówię jedzenie. Dopóki nie zjemy, na razie pomalutku, dobra? Potem pójdziemy na górę. Chcę ci pokazać parę sztuczek. — Jak ominąć podsłuchy. I dodaję szeptem: — Teraz się uśmiechnij.
— A to nie będzie rzucać się w oczy? — Opuścił ręce i trzyma mnie luźno w talii.
Dygocę, tak tego chciałam przez ostatni tydzień… Nie, nie wracajmy do tego.
— Nie będzie. Normalne zachowanie kontrolują prostymi monitorami. Te zaawansowane włączają dopiero, gdy zachowujemy się dziwnie. Więc nie zachowuj się dziwnie.
— A.
Unoszę wzrok, on przez moment patrzy ze zdumieniem w dół. Całuję go. Smakuje potem i delikatnie pachnie stęchlizną, z kurzu i papierów. Po chwili entuzjastycznie reaguje.
— To jest normalne? — pyta.
— Zaraz, zaraz! Najpierw kolacja! — Śmieję się i odsuwam.
Dzwonię po pizzę i parę szklanych pojemników z winem, a gdy Sam idzie do salonu, próbuję złapać oddech. To dzieje się tak szybko, nagle muszę radzić sobie z całą masą sprzecznych emocji, podczas gdy chciałam tylko zwerbować do naszej kampanii kolejnego niezadowolonego uczestnika eksperymentu. Problem w tym, że Sam i ja mamy zbyt długą historię i nic między nami nie może być proste — mimo że w istocie za wiele razem nie robiliśmy. Nie mieliśmy czasu — Sam ma te swoje problemy z dużym ciałem, a potem ona/ja prawie wszystko spieprzyła, kiedy była pod wpływem podstępnej doktor Hanty… Taaa, po fakcie wszystko jest takie jasne i proste, prawda? Jak się dobrze zastanowić, to niezadowolenie i bierność Sama były dla nas obojga bolesnym cierniem. Trochę podejrzewam, że dopiero moja rzekoma kolaboracja była bodźcem, po którym obudził się i zechciał coś zrobić.
Czuję się winna, wspominając, co wtedy myślałam. Mogę się poddać… No tak, a oni zrobią mi z życia piekło, prawda? Naprawdę chciałam oddać całkowitą kontrolę nad życiem w łapy takich osobników jak Fiore, Yourdon i Hanta? Nie wydaje mi się, żebym wprost zamierzała to zrobić, ale skutek byłby właśnie taki. Tkwi to teraz w mojej przeszłości, jak chwilowe tchórzostwo, tchórzostwo z własnej woli, i czuję się z tym dziwnie nieswojo. Ponieważ taka skłonność nie może być zbyt odległa od mojego normalnego charakteru — Hanta mnie nie przebudowała, podregulowała tylko parę wag w mojej mapie umysłu. Nie owijając w bawełnę: „żeby zło zatriumfowało, wystarczy, żeby dobrzy nic nie robili”. A Sam miał okazję widzieć mnie z tej strony. Błe.
Szafka popiskuje, wyciągam z niej tacę z pizzą i winem. Po drodze do salonu zrzucam z nóg buty.
— Sam?
Odwraca się. Znów umościł się na sofie, nastawił telewizor na jakiś sport.
— Zrób głośniej.
Unosi brwi, ale robi, co mówię, a ja siadam obok.
— Proszę. Z czosnkiem, tofu i cytrynowym filetem z kurczaka. — Otwieram karton, urywam kawałek i podtykam mu pod nos. — Jesz?
— Co to ma być?
— Chcę cię nakarmić. — Nachylam się ku niemu i trzymam mu pizzę przed nosem, tuż poza zasięgiem. — No już. Przecież masz ochotę, prawda?
— Haaaps! — Pochyla się i odgryza kęs.
Próbuję cofnąć rękę, ale za wolno i udaje mu się. Śmieję się, przysuwam bliżej i stwierdzam, że obejmuje mnie ramieniem.
— Jesteś. Niemożliwa — mówi, żując.
— Wkurzająca — podpowiadam. — Manipulantka.
— Wszystko z powyższych?
— Tak, po kolei. — Karmię go kolejnym kęsem, potem zmieniam zdanie i nie pozwalam mu zjeść całego kawałka — resztę zjadam sama.
— Za każdym razem, kiedy już cię zrozumiem, zmieniasz reguły — narzeka. — Daj jeszcze…
— Nie moja wina. Nie ja ustalam te reguły.
— A kto?
Wskazuję sufit palcem i kiwam nim.
— Pamiętasz naszą pogawędkę w bibliotece?
W zeszły wtorek, kiedy ujawniłam się Janis, ona zadzwoniła do Sama i poprosiła, żeby przyszedł. Był bardzo zaskoczony, widząc mnie-jako-Fiorego, i prawie tak samo, kiedy pokazałyśmy mu piwnicę i asembler.
— Pamiętasz moją twarz?
Kiwa głową z powątpiewaniem.
— Wszystko z Janis przepracowałyśmy. Już nie mamy tej drobnej różnicy zdań. Czuję się teraz znacznie lepiej i jestem mniej chętna do oddawania pola.
Ręka mu tężeje. Ciepła, uspokajająca, obecna.
— Ale czemu?
Biorę głęboki wdech i podaję mu kolejny kawałek pizzy. Muszę się streszczać, bo w tym tempie zaraz wszystko zje.
— Bo nikt nie chce tak żyć.
— Ale ja… — urywa.
— Ty chcesz? — Szturcham go.
Gapi się na mnie.
— Kiedy patrzyłem na ciebie przez ostatni tydzień… — Kręci głową. — Chciałbym umieć się tak dostosować. — Znów kręci głową, podkreślając ironię w głosie. — Bo jaka jest alternatywa?
— Nie wolno nam rozmawiać o przeszłości. — Milknę na chwilę i przeżuwam. — A wrócić nie możemy. — Rzucam mu ostrzegawcze spojrzenie. — Ale możemy się tu urządzić trochę wygodniej, jeśli poprzestawiamy sobie priorytety. — Zrozumie to czy nie?
Sam wzdycha.
— Gdyby się tylko dało. — Spuszcza wzrok.
— Ja mam dla ciebie nowy priorytet — mówię, a serce mi przyśpiesza.
— Poważnie?
— Tak. — Odkładam karton z pizzą i rozpłaszczam się na jego piersi. — Możemy zacząć już teraz: bierzesz mnie na ręce i niesiesz na górę do łazienki.
— Do łazienki?
— No. — Znowu go całuję i nagle nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. — Pójdziemy razem pod prysznic, umyjemy się nawzajem i porozmawiamy. Nie możemy iść do łóżka tacy śmierdzący pracą, prawda?
— Prysz… — Te monosylaby nie dodają mu uroku. Zamykam mu usta pocałunkiem, dygocąc z przerażenia.
— Już.
Jednakże nic nie idzie zgodnie z planem. A plan miał być prosty. Wciągnąć Sama do spisku. Żeby to zrobić, żeby porządnie z nim porozmawiać, to problem, zważywszy ciągłą groźbę podsłuchu. Ale jeśli zamaskujesz swoje podejrzane czynności jako coś, czego wszyscy się od ciebie spodziewają, w momencie, gdy słuchają tylko głupie automaty, szansa wykrycia jest nieduża. Głupie automaty nie umieją za wiele poza monitorowaniem słów kluczowych, a klika eksperymentatorów jest tak mało liczna, że nie dają rady przez cały czas obserwować wszystkiego, co mówimy.