Jeśli chcecie, możecie nazwać mnie naiwną. Przyszło mi do głowy, że skoro jesteśmy małżeństwem, to jedno z nas uda, że uwodzi to drugie, a potem zaciągnie je pod prysznic — dużo ładnego, białego szumu, żeby utrudnić śledzenie dźwięku, strugi wody utrudniające czytanie z ust i pretekst, żeby stanąć naprawdę blisko siebie — i będzie to całkiem zręczny sposób na ominięcie monitoringu.
Nie uwzględniłam jednak tego, że kiedy stanę tak blisko Sama, skóra zacznie mnie łaskotać, a miejsca intymne zrobią się ciepłe i spragnione. A już w ogóle nie przewidziałam tego, że Sam, choć potwornie skonfliktowany wewnętrznie, popęd płciowy jednak wykazuje. W końcu też jest człowiekiem, a wszyscy mamy pewne potrzeby, o które od dawna nie zadbaliśmy.
Robi, o co proszę, choć mniej więcej w połowie drogi na górę uświadamiam sobie, że jeśli to zrobimy, nie opanuję się. Omal nie mówię mu, żeby przestał, ale z jakiegoś powodu usta nie chcą mi się otworzyć. Sam stawia mnie na dywaniku w łazience i staje bardzo blisko.
— Co teraz? — pyta z napięciem w głosie.
— Teraz, eee… trzeba się rozebrać. — Zauważam, że moje dłonie już majstrują przy jego pasku. Kiedy czuję, że zaczyna rozpinać mi bluzkę, dygocę, i to nie ze strachu. — Prysznic.
— To nie jest dobry…
— Cicho.
— Zajdziesz w tę… w ciążę.
— Nie zajdę. — Tym się będziemy martwić później. Przesuwam mu ręką po plecach, wyczuwając rosnące wzdłuż kręgosłupa rzadkie włoski i podchodzę jeszcze bliżej. — Tego już się nie boję.
— Ale… — Rozpina mi suwak spódnicy. Ręce na udach. — Jasne.
Całuję go, chcąc, żeby przestał. Jesteśmy w samej bieliźnie.
— Prysznic. Już. — Zęby mi dzwonią od rosnącej fali pożądania, grożącej zniszczeniem całej mojej samokontroli.
Stoimy w kabinie, jeszcze w bieliźnie, ustawiam maksymalny strumień i temperaturę fuzji atomowej. Jego język — czosnek, miód i nutka czegoś jeszcze — jego. Objęci, stoimy pod wodospadem, czuję napięcie w jego plecach. Oczywiście ma erekcję. Czemu ja mam coś jeszcze na sobie? Chwilę później już nie mam. A jeszcze chwilę później już jestem przyparta do ściany, z uniesionymi kolanami, tracąc dech od tego, jaki jest wielki we mnie.
— Chciałaś pogadać…
Jest tam cały wszechświat. Obejmuję go i żarłocznie wpijam mu się w usta. Chcę pogadać, ale teraz mam inne priorytety.
— To uroczyste otwarcie.
— Tak?
— Jesteśmy na RADUG-u. Tak!
— Tak…
— Jest tylko jedna bramka na zewnątrz. Sześć giga do najbliższego układu. Jeśli przerwiemy połączenie, wrogowie nie będą mogli wypłacić premii za punkty. Dyktatura traci marchewkę, nie ma nagrody za posłuszeństwo. No, chodź…
— Chcemy o… obalić…?
Faluje jak wzburzone morze. Zatracam się w nim, porzucona na morzu. Z początku, kiedy zostałam Reeve, idea ciąży mnie przerażała. Potem Hanta coś pokręciła, i to przestało być ważne. A teraz po prostu się już tym nie przejmuję: jest do przeżycia, a jeśli to cena za Sama, jestem gotowa ją zapłacić. Chcę się skupić, zacząć planować, ale już kompletnie nas poniosło. Sam posuwa mnie bez żadnej subtelności, a wie, o co chodzi, czyli też zagubił się na oceanie. Jeśli będziemy w stanie się na nim odnaleźć i trzymać się siebie przez całą noc, to kto wie?
— Sam, chcę żebyś… żebyś…
— O, tak, tak! — Chwilę później, trochę cichsze „o”. I uczucie rozlewającego się ciepła, które każe mi ocierać się o niego, aż wszystko odpłynie i sama na parę nieskończonych sekund stanę się oceanem.
Nic nie idzie zgodnie z planem, ale mimo to zdumiewająco dobrze. Po pierwszej nieprzytomnej fali pożądania osuwamy się na podłogę prysznica, potem dokładnie się namydlamy. Sam już nie robi uników przed moimi dłońmi, jest natomiast zamyślony. Całuję go i reaguje. Po jakimś czasie czuję, że chyba zaraz zejdzie ze mnie skóra: spoza kłębów pary ledwo widać łazienkę.
— Wytrzyjmy się i chodźmy do łóżka — mówię, czując kolejne ukłucie obaw.
— Dobrze. — Zakręca prysznic i otwiera drzwi kabiny. Na zewnątrz jest zimno. Drżę, a on niespodziewanie obejmuje mnie ramionami.
— Dobrze ci? — pytam z wahaniem. — To znaczy, dobrze się z tym czujesz?
Zastanawia się chwilę.
— Dobrze mi z tobą.
— Ale…
Całuje mnie w potylicę.
— Bo to ty. Tak łatwiej.
Nic już nas nie dzieli: dokładnie wiemy, jak jesteśmy popieprzeni. Przeszliśmy tyle katastrofalnych nieporozumień, że nic już nie zostało. Sam boi się być w ludzkim ciele, męskim, dużym? Tak. Ja mam problem z perspektywą ciąży, a w Ustroju YFH nie ma antykoncepcji? Jasne. To wszystko mamy za sobą. Odtąd będzie już prosto.
Wycieramy się zatem nawzajem, biorę go za rękę i razem idziemy do sypialni, a tam kochamy się znów, powoli i czule.
Następnego dnia rankiem człapię na dół, spóźniona, rozczochrana, zadowolona, i znajduję list czekający na mnie pod drzwiami. Jest jak wiadro zimnej wody. Podnoszę go, niosę tę kartkę do kuchni i czytam, podczas gdy ekspres obok gulgoce i posapuje.
Do: pani Reeve Brown
Od: Komitet Zarządzający Ustrojem
Szanowna Pani Brown, minęły właśnie cztery miesiące, odkąd przybyła Pani do Ustroju YFH. W tym czasie w naszej małej społeczności dokonały się liczne zmiany. Niedługo rozpoczniemy Fazę Drugą eksperymentu, w którym zgodziła się Pani uczestniczyć.
Dlatego właśnie chcemy zaprosić Panią na nasze pierwsze Zgromadzenie Mieszkańców, które odbędzie się w Ratuszu w niedzielę rano, w porze dotychczasowego niedzielnego nabożeństwa. Podczas Zgromadzenia wyjaśnimy, jakie zmiany wprowadzi nadchodząca Faza Druga, a potem nastąpi ceremonia dziękczynna w katedrze, celebrowana przez Jego Ekscelencję Biskupa doktora H. Yourdona.
Z poważaniem…
Nowe spojrzenie na wszystko, prawda? Kręcę głową, potem zanoszę na górę dwa kubki z kawą. Po drodze zgarniam identyczny list adresowany do Sama.
— I co myślisz? — pyta, przeczytawszy go.
— Chyba dokładnie to, co mówią. — Wzruszam ramionami. — Wszystko będzie większe, nowe twarze, nowe dekoracje, ta jakaś „katedra”, którą wtedy otworzą! Nie da się prowadzić miasta tak jak wsiowej parafii z setką ludzi, prawda? Więc będą potrzebować nowego mechanizmu punktacji międzygrupowej, żeby ludzie się jakoś zachowywali. Który będzie brał pod uwagę miejską anonimowość, to, że pewne osoby znamy tylko z widzenia.
Drga mu policzek.
— Chyba nie bardzo mi się to podoba.
— Eee, nie będzie aż tak źle — zapewniam go, przewracając oczyma.
— Nie będzie?
Kręcę głową.
— Nie będzie. — Przychodzi mi coś do głowy. — Posłuchaj, będziesz mógł wyjść z pracy na obiad?
— Znaczy…?
— Tak. Wpadnij do biblioteki koło pierwszej i pójdziemy razem coś zjeść. — Uśmiecham się do niego. — Pasuje ci to?
— Chcesz, żebym… — Dociera do niego. — Tak. Bez problemu.
— Świetnie. — Pochylam się i całuję go w policzek. — To do zobaczenia.