— A, chodzi o eksperyment? — Prowadzę ją z powrotem w Zielony Labirynt, prosząc netlink o kolejnego świetlika. — Chciałem odmówić. To jakiś absurd. Miałbym na ochotnika mieszkać w Panoptikonie przez dziesięć czy pięćdziesiąt mega?
— Tylko pomyśl — mówi. — Zamknięte społeczeństwo mieszkające w odłączonej od sieci rozmaitości bramek T. Jak się zacznie, nikt nie wchodzi i nikt nie wychodzi, dopóki się nie skończy. A poza tym, skoro to eksperyment, obowiązują różne procedury. Dane będą zanonimizowane i przetasowane, a dokumenty ochotników będzie chronił Dział Etyki Doświadczeń Scholastium. Więc…
Przychodzi olśnienie.
— Jeśli ktoś faktycznie mnie ściga, nie będzie w stanie mnie dopaść, chyba że znajdzie się tam od początku! A poza tym, siedząc w środku, będę niewidoczny.
— Wiedziałam, że sam do tego dojdziesz. — Ściska mi dłoń. — No chodź, znajdziemy te twoje znajome. Nie wiesz, czy je też ktoś namawiał?
Znajdujemy Linn i Vhorę w leśnym zagajniku, rozkoszujące się nieskończonym letnim popołudniem. Okazuje się, że obie pytano, czy chcą wziąć udział w eksperymencie Yourdona. Linn ma ortohumanoidalne żeńskie ciało i prawie kończy rehabilitację; ostatnio zainteresowała się historią mody — ubrań, kosmetyków, tatuaży, skaryfikacji i tak dalej — i idea tego doświadczenia przemawia do niej. Vhora, dla odmiany, ma mechaciało w kształcie centaura, śliczniusie na japoński komiksowy sposób: ogromne czarne oczy, rzęsy do kompletu, idealne piersi i srokata skóra pokryta kevlarowymi łatami.
— Miałam sesję z doktorem Mavridesem — nieśmiało przyznaje Linn. Ma długie kasztanowe włosy, bladą, piegowatą skórę, zielone oczy, zadarty nosek i elfie uszy, a stylizowana na historyczną suknia zakrywa ją od szyi do podłogi. Jest zielona, pasuje do jej oczu. Vhora dla odmiany jest naga. Linn tuli się do jej boku, jednym ramieniem leniwie obejmując grzbiet i machinalnie gładząc nasadę żłobkowanego rogu wyrastającego z czoła Vhory. — Dla mnie brzmi to całkiem interesująco.
— Nie moja bajka. — Vhora jest jakby rozbawiona, choć trudno to ocenić. — Historia. I do tego czasy premorficzne. Przykro mi, ale w orto już nie wchodzę. Dwa życia mi wystarczą.
— Oj, Vhora. — Linn wzdycha z rozdrażnieniem. Jednym palcem robi coś z nasadą rogu i mech sztywnieje na moment.
— Czemu nie…?
— A o jaki dokładnie okres historyczny chodzi? — pytam ostrożnie. Szczerze mówiąc, umyślnie zignorowałem szczegółowe informacje przesłane przez Piccolo-47, dopóki Kay nie uświadomiła mi zalet zniknięcia na parę lat w zamkniętym ustroju, gdyż nie interesowało mnie mieszkanie w jaskini i polowanie z dzidą na mamuty, czy co tam Yourdon i jego współbadacze sobie wymyślili. Nie lubię, jak mi się ściemnia, a ton Piccolo-47 był co najmniej protekcjonalny. Bo wiecie, Piccolo-47 jest takim zadowolonym z siebie, skupionym na sobie specem od psychologii, który każdą sugestię, że zachowuje się lekceważąco, traktuje jak projekcję pacjenta, i nie ma zamiaru korygować błędów we własnym zachowaniu. Z mojego doświadczenia wynika, że z takimi osobnikami najlepiej radzić sobie, po prostu uprzejmie zgadzając się na wszystko co mówią, a potem to ignorując. I dlatego nie mam dokładniejszych informacji o tym przedsięwzięciu.
— No cóż, wszystkiego nam nie mówią — dodaje przepraszającym tonem Linn. — Ale trochę pogrzebałam. Profesor Yourdon, historyk, interesuje się działką, o której mam trochę pojęcia — pierwszym postindustrialnym ciemnym wiekiem, czyli od połowy XX do połowy XXI wieku, jeśli kojarzycie chronologię starej Zjemi. Współpracuje z pułkownikiem doktorem Boatengiem, który jest specjalistą od polimorficznych społeczeństw — systemów kastowych, segregacji płci, stratyfikacji według urodzenia, astrologii czy innych cech poza indywidualną kontrolą. Niedawno wypuścił parę publikacji, w których mówi, że ludzie w większości społeczeństw sprzed Monarchii Interwałowych nie mogli działać w pełni autonomicznie, gdyż mieli narzucone przymusowo społeczne ograniczenia. Poza tym, podejrzewam, że Scholastium finansuje te badania, bo mają implikacje dyplomatyczne.
Czuję, jak Kay wzdryga się lekko pod moją lewą ręką, obejmującą jej górną parę ramion. Przytula się do mnie mocniej, ja z kolei napieram na pień drzewa za plecami.
— Jak u ghuli lodowych — mruczy.
— Ghuli lodowych? — pyta Vhora.
— Nie są technicz… albo nie, raczej chodzi o to, że ciągle rozwijają technikę. Nie osiągnęli jeszcze Akceleracji. Żadnych maszyn emocjonalnych, żadnych wirtualnych ani samopowielających się narzędzi. Zero Bogompodobnych, zero bramek, zero umiejętności restrukturyzowania ciał bez zjadania trujących roślinnych ekstraktów albo kaleczenia się metalowymi nożami. — Wzdryga się lekko. — Są więźniami własnych ciał, starzeją się i rozpadają, a jeśli któryś straci kończynę, nie umieją jej odbudować. — Jest z czegoś bardzo niezadowolona i przez chwilę zastanawiam się, ile znaczyły dla niej ghule lodowe, z którymi żyła, skoro musiała przyjść tutaj, żeby zapomnieć.
— Brzmi słabo — mówi Linn. — W każdym razie, tym interesuje się pułkownik doktor Boateng. Ustrojami, w których ludzie nie mają kontroli nad tym, kim są.
— No to jak ma działać ten eksperyment? — pytam.
— Cóż, wszystkich szczegółów nie znam. — Linn gra na zwłokę. — Ale jeśli się zgłosisz, przepuszczają cię przez różne testy. Swoją drogą, nie przepuszczą cię, jeśli masz bliskich krewnych albo przyjaciół. Tylko dla samotników.
Uścisk Kay tężeje wokół mnie na moment.
— No, w każdym razie, robią ci backup i twoja kopia budzi się w środku. Przygotowali do tego eksperymentu kompletny ustrój. W materiałach piszą, że to ponad sto milionów metrów sześciennych kubatury mieszkalnej i kompletna wewnętrzna sieć krótkodystansowych bramek. To nie jest całkiem dzikie, jak surowy planetarny biom, czy coś. Ale parę kruczków jest. Nie ma dostępnych asemblerów, więc nie możesz sobie zażyczyć dowolnej struktury. Żeby dostać jedzenie, ubranie, narzędzia, wszystko jedno — musisz korzystać ze specjalnych, ograniczonych fabrykatorów, które robią tylko to, do czego masz prawo w ramach eksperymentu. Mają system pieniężny i zapewniają pracę, czyli musisz pracować i płacić za to, co skonsumujesz; to ma emulować przedakceleracyjną gospodarkę niedoboru. Ale nie jakiegoś strasznego, bo nie chcą, żeby ludzie głodowali. Drugi kruczek, hm… przydzielają ci nowe, ortohumanoidalne ciało i historię, w ramach której masz grać. Podczas eksperymentu musisz trzymać się tej przydzielonej roli. Żadnego netlinku, żadnych backupów, żadnej edycji. Jeśli się zranisz, musisz czekać, aż ciało się samo nareperuje. Rozumiecie, przed Akceleracją nie było bramek A, prawda? A żyły wtedy miliardy ludzi, więc to nie może być aż tak straszne, po prostu trzeba trochę uważać, żeby się nie uszkodzić.
— Ale o co chodzi w tym eksperymencie? — powtarzam.
Czegoś mi brakuje, tylko jakoś nie potrafię uchwycić, czego…
— No rozumiecie, to ma być symulacja społeczeństwa z ciemnego wieku — wyjaśnia Linn. — Po prostu tam żyjemy, przestrzegamy reguł, a oni obserwują. Potem to się kończy i wychodzimy. Co jeszcze wam trzeba?
— A jakie są te reguły? — Linn uśmiecha się z rozmarzeniem, tuląc się do Vhory, pieszcząc róg centaurki, który jarzy się łagodnym różem i pulsuje w rytm ruchów jej ręki. — Chcą tylko odtworzyć mikrokosmos polimorficznego społeczeństwa naszych przodków. Ciemne wieki to znaczna część naszej historii — wtedy doszło do Akceleracji — ale tak mało o nich wiemy. Może liczą, że zrozumienie funkcjonowania tamtego społeczeństwa wyjaśni, jak dotarliśmy tu, gdzie jesteśmy? Albo coś podobnego. Coś z genezą dyktatur poznawczych i wczesnych kolonii.