Выбрать главу

Niezależnie od tego, co teraz myślicie, niektórzy z was na pewno napotkają problemy w tej materii. Mimo wzajemnego szacunku będą zdarzać się spięcia i nieporozumienia, a nawet sytuacje potencjalnie niebezpieczne. Ponadto należy oczekiwać też pojawienia się postaw ksenofobicznych, upośledzających kwalifikacje zawodowe albo, lub także, równowagę psychiczną. Na przykład melfiański lekarz, który żywi podświadomy lęk przed żyjącymi na jego planecie futrzanymi gryzoniami wyposażonymi w kolec jadowy, może nie być zdolny do okazania należytej troski kelgiańskiemu pacjentowi. Z kolei niektórzy z was mogą żywić analogiczne odczucia wobec Melfian, którzy są istotami egzoszkieletowymi i mają sześć nóg.

O’Mara przerwał na chwilę, ale nikt się nie odezwał. Gąsienicowaci patrzyli na niego w napięciu, a ich sierść falowała tak mocno, jakby korytarzem przeciągał prawdziwy huragan.

— Dział Psychologii Obcych będzie uaktualniał zapisy na temat profili osobowościowych wszystkich pracowników, aby jak najszybciej wykryć ewentualne problemy i zarządzić odpowiednią terapię. Gdyby zawiodła, może zażądać usunięcia takiej istoty ze Szpitala, zanim stanie się ona zarzewiem konfliktu. Będziemy przeciwstawiać się wszelkim objawom ksenofobii czy nietolerancji na tyle zdecydowanie, że niektórzy z was mogą odebrać nasze działania jako wtrącanie się w ich prywatne sprawy i dać temu głośno wyraz. Niemniej nie zrazi nas to, poza tym wyrażanie własnych, uzasadnionych opinii nie świadczy o problemach mentalnych.

Ziemianie zareagowaliby w tym momencie uprzejmym śmiechem, jednak nie Kelgianie. Oni brali każdą wypowiedź dosłownie.

— Należy oczekiwać, że przez jakiś czas dręczyć będą was koszmary senne, niekiedy gorsze od wszystkiego, co moglibyście wymyślić na jawie. W waszych snach pojawią się potwory podobne do obecnych w Szpitalu przedstawicieli innych gatunków. Wy zaś, ledwo skończy się pora snu, będziecie musieli pracować i zaprzyjaźniać się z tymi potworami.

Będziecie musieli słuchać ich, jeśli będą akurat waszymi przełożonymi. W razie konieczności powinniście poszukać wtedy pomocy psychologa, chociaż jak już zapewne się domyślacie, to ostateczność i najlepiej rozwiązywać podobne problemy samemu. Po zakwaterowaniu spotkacie się ze starszym wykładowcą, doktorem Mannenem. To Ziemianin, który zapozna was z grafikiem wykładów, ćwiczeń, posiłków i tak dalej. Ma on psa, ziemskie czworonożne, nieinteligentne stworzenie. Jest całkiem niegroźne. Będzie oczekiwał, że odniesiecie się do niego życzliwie, chociaż nie ma ono kwalifikacji medycznych…

Całkiem jak ja, pomyślał O’Mara.

— Doktor Mannen jest świetnym nauczycielem, osobą przyjazną, skłonną do okazywania pomocy i znacznie milszą w kontaktach niż ja…

— Jak dotąd to najlepsza wiadomość — rzucił jeden z Kelgian stojących za plecami Crennetha.

O’Mara zignorował tę uwagę. Wskazał ręką na wejście do kwater.

— Powodzenia w nauce. Mam nadzieję, że nie spotkamy się nigdy więcej na gruncie zawodowym.

— Dziękuję panu, O’Mara — odparł Crenneth, z ożywieniem ruszając włosem. — Też mam nadzieję, że już się nie spotkamy.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

O’Mara szybko zrozumiał specyfikę kelgiańskiego zachowania. W ich wypadku emocje były tak silnie sprzężone z odruchowymi reakcjami organizmu, że ich oddzielenie było niemożliwe. W odróżnieniu od istot, które nauczyły się polegać głównie na werbalnych komunikatach, Kelgianie nie potrafili kłamać ani ukrywać swoich prawdziwych odczuć.

Omijały ich też stresy związane z niepewnością, kto co o kim myśli. Ich życie emocjonalne było bajecznie jawne. Nawet teraz, blisko pięćdziesiąt lat po tamtym pierwszym spotkaniu, O’Mara ciepło myślał o Kelgianach. Z nimi zawsze wszystko było jasne. Chociaż nigdy nie przyznał się do tego głośno, faworyzował ich spośród wszystkich ras, których przedstawiciele pracowali w Szpitalu. Wyjątek czynił tylko dla Prilicli, cinrussańskiego empaty i tym samym jedynej istoty znającej głębsze pokłady umysłu naczelnego psychologa.

To były istoty najbardziej mu bliskie.

Westchnął i otworzył oczy. Powoli wrócił do teraźniejszości. Miał się spotkać z pułkownikiem Skemptonem i w ogóle powinien jak najszybciej wyjść, aby Braithwaite mógł naprawdę samodzielnie się uporać z podrzuconym mu niczym gorący ziemniak zadaniem.

Biura administratora były o wiele rozleglejsze i bardziej komfortowo wyposażone niż domena O’Mary. Stopy ginęły tu w puszystych dywanach i wszędzie stały naprawdę wygodne meble dostosowane do potrzeb obcych. Blat wielkiego biurka był niemal pusty, jeśli nie liczyć modułu komunikacyjnego i kilku ekranów. Za biurkiem zaś, zamiast jednego krzesła, stały aż dwa fotele. Oba chyba aż do obrzydliwości wygodne. Skempton wskazał na siedzisko obok siebie.

— Nie musiał pan tak sprzątać biurka na moją cześć — powiedział O’Mara, zajmując miejsce. Obaj wiedzieli, że pułkownik ma obsesję na punkcie porządku i biurko zawsze tak wyglądało. Teraz obrócił się wraz z fotelem w jego stronę i przez chwilę patrzył na O’Marę w milczeniu.

— Jak pan widzi, nadal noszę mundur, tyle że bez dystynkcji — powiedział O’Mara tonem usprawiedliwienia. — Nie dlatego, abym tęsknił za stopniem czy przynależnością do Korpusu Kontroli, czy z innych sentymentalnych albo psychologicznych powodów. Po prostu zbyt wiele istot w Szpitalu nie potrafi odróżnić jednego Ziemianina od drugiego, kojarzą mnie jednak jako siwowłosą osobę w zielonym uniformie, która nie życzy nikomu dobrego dnia.

Nie zmieniłem ubioru, aby nie utrudniać identyfikacji. Nie musi mi więc pan współczuć. Nie musi też pan zważać na moje urażone odczucia. Nie ma takowych, urażonych czy jakichkolwiek innych. Jako cywil nie muszę już nawet zwracać się do pana „sir”…

— Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek się pan tak do mnie zwracał — przerwał mu Skempton z uśmiechem. — Niemniej pana będą tak teraz tytułować wszyscy, zarówno cywile, jak i personel wojskowy. Niezależnie od tego, czy naprawdę darzyć pana będą szacunkiem. Dobrze radzi pan sobie z megalomanią, O’Mara?

— …jeśli więc chciałby mi pan cokolwiek przekazać, doradzić albo przed czymś ostrzec, zajmijmy się tym od razu — ciągnął O’Mara, nie zwracając uwagi na pytanie. — Chętnie usłyszę wszystko, co nie jest tajne, choć zapewne nie skorzystam z żadnej porady.

Potem prosiłbym o przedstawienie mi personelu wraz ze wskazówkami, na kogo tu działają pochwały, a na kogo lepiej ruganie. O ile jest ktoś taki. Co zaś do megalomanii, będzie to zbyt krótki przydział, aby naprawdę zdołała się rozwinąć.

Skempton pokiwał głową ze współczuciem.

— Wybór i wyszkolenie dobrego następcy może trochę potrwać — powiedział poważnie.

— W tej sytuacji pozostanie pan na tym tymczasowym stanowisku tak długo, jak sam uzna za stosowne. Albo jak długo będzie pan chciał.

— To komplement czy kuszenie? — spytał O’Mara.

— Jedno i drugie — odparł pułkownik. — A poważnie, najważniejsze w tej pracy to pozostawać wobec każdego uprzejmym i zdecydowanym. W tym gabinecie nie będzie pan miał do czynienia z cudzymi problemami emocjonalnymi. Ktokolwiek się tutaj zjawi, będzie pewien, że jest inteligentniejszy, zdrowszy na umyśle i bardziej kompetentny niż pan. I że lepiej sprawowałby pański urząd. Czasem może rzeczywiście, niemniej nie myślą o tym na serio, w pełni oddani karierze medycznej. Będą przedstawiać panu nader uzasadnione żądania dotyczące sprowadzenia nowego sprzętu, leków czy dodatkowego personelu. Każdy udowodni też panu czarno na białym, że jego potrzeby są o wiele pilniejsze niż zamówienia kolegów. Panu przyjdzie ich wysłuchiwać. Oczywiście będzie pan miał swoje zdanie, ale nie da się go wypowiedzieć wprost, chyba że pod nosem. Najważniejsze będzie pozytywne załatwienie jak największej liczby wniosków. Gdy ma się dostęp do zasobów całej Federacji i Korpus Kontroli do pomocy, to już coś. Niektórzy będą konkretniejsi. Bez zbędnego gadania powiedzą panu, czego potrzebują. Pan im to da albo wytłumaczy, że muszą poczekać tydzień, dwa czy ile tam będzie trzeba. Z nimi łatwo wypracuje pan jakiś kompromis. Z innymi pozostaje uprawiać sztukę dyplomacji. I czasem naprawdę tylko tyle.