Uśmiechnął się do O’Mary z lekkim niepokojem.
— Rzecz w tym, że oni akurat przychodzą głównie ponarzekać. Na to, co inni gadają za ich plecami, na rzeczywiste lub urojone próby podebrania im najlepszego personelu czy najwyżej ocenianych stażystów. Czy też na niesprawiedliwy grafik, który nie pozwala im wyrobić się z pracą. I tak dalej. W sumie nie można zrobić dla nich nic więcej poza wysłuchaniem ich ze współczuciem. Niekiedy warto dorzucić obietnicę zainteresowania się bliżej problemem, gdy tylko obowiązki na to pozwolą, czy jakieś słowo zachęty, niemniej zwykle nie oczekują nawet tego. A jeśli jest coś rzeczywiście do zrobienia, bez trudu będzie mógł pan zlecić to swoim podwładnym, o ile już się tym nie zajęli.
— I to właśnie nasz szanowny administrator robił przez ostatnie dwanaście lat? — spytał z udawanym oburzeniem O’Mara, gdy Skempton przerwał dla nabrania oddechu.
— Aż wstyd się przyznać, prawda? — powiedział pułkownik i wreszcie się zaśmiał.
Twarz wygładziła mu się przy tym i przez chwilę wyglądał młodziej niż w chwili obejmowania stanowiska. — Oczywiście są i trudne chwile, kiedy naprawdę trzeba zarobić na żołd i samo gadanie i wstrzymywanie się od działania nie wystarczą. Chcę jednak podkreślić, że zasadnicza część tej pracy sprowadza się do słuchania. Każdego, z czymkolwiek by przyszedł i jakkolwiek by wyglądał. No i do uprzejmego potakiwania, gdy ten ktoś będzie sam na bieżąco rozwiązywał własne problemy, aż w końcu pójdzie sobie szczęśliwy. Do następnego razu, oczywiście.
Nagle O’Mara też się roześmiał. Nie pamiętał, kiedy zdarzyło mu się to po raz ostatni.
— To niemal tak samo jak u mnie.
— Może i dlatego to panu zaproponowano tę posadę.
Nieco zły na siebie O’Mara przybrał ponownie zwykły, lekko niechętny wyraz twarzy.
— Znowu komplement? Nie ma co marnować czasu na podobne rzeczy, skoro i tak niebawem pan wyjeżdża i nic panu z tego nie przyjdzie. Czy jest jeszcze coś, co powinienem wiedzieć? Może ma pan jakieś pomocne rady?
Skempton zaraz przestał się uśmiechać i jego ton nabrał rzeczowości.
— Rady nie, tylko informacje — powiedział. — Za trzy dni zjawi się tu pierwszy kandydat, doktor Cerdal. To Cemmeccanin, fizjologiczna klasyfikacja DBKR. W Szpitalu nie było jeszcze nikogo z jego rasy. Wcześniej poproszono go o przekazanie zapisu do banku taśm edukacyjnych, zapewne więc jest dobry. Tak samo uważają chyba medyczne i psychologiczne sławy Federacji, skoro znalazł się na ich liście. Jak dotąd jest właściwie jedynym, który spełnia wszystkie zasadnicze warunki. Co pan o tym pomyśli i co pan zrobi, to oczywiście już pańska sprawa.
O’Mara przytaknął. Pułkownik obrócił się i przełączył coś na konsoli łączności.
— Cokolwiek pan jednak postanowi, musi pan wiedzieć, że stanowisko administratora Szpitala Kosmicznego Sektora Dwunastego jest najatrakcyjniejszą posadą na polu wielogatunkowej medycyny. Starają się o nią osoby znane i wpływowe, gotowe wywierać na Federację różne naciski, nawet polityczne. Dlatego też komisja zastosowała bardzo surowy odsiew. Chodzi o to, aby mógł pan podjąć decyzję wyłącznie na podstawie oceny cech charakteru i umiejętności kandydatów przy minimalnej, na ile to możliwe, presji z zewnątrz.
Wszystkie dane na temat przebiegu kariery zawodowej i kwalifikacji Cerdala zostaną panu niebawem dostarczone. Utrzymanie przyszykowało już dla niego kwaterę. Nic komfortowego, chociaż u siebie jest kimś bardzo ważnym. Resztę zostawię panu.
Przepraszam, że tak rzucamy pana na głęboką wodę, ale…
— Tutaj wszędzie jest głęboko — przerwał mu O’Mara. — Zawsze było.
Pułkownik uśmiechnął się przelotnie.
— Do czasu przybycia Cerdala będę już w drodze na Nidię, gdzie zostanę wysoko postawionym księgowym. Tam jedyne zdradliwe głębie to łachy piasku i oczka wodne na polach golfowych.
— Życzę panu radości z ich wykorzystywania — mruknął O’Mara.
— Dziękuję — odparł Skempton, zerkając na zegarek. — Pana jednak nie widzę na takim polu. Co zrobi nasz grozę budzący, ale szanowany naczelny psycholog, gdy już przestaną się go bać?
O’Mara pokręcił głową.
— Chyba wszystkich to ciekawi — powiedział pułkownik. — Niektórzy snują nawet fantastyczne domysły, czasem tak barwne, że zapewne zainteresowałyby pana zawodowo.
Dokąd pan się uda i co tam będzie robił? To chyba moja ostatnia szansa, aby o to spytać.
O’Mara ponownie pokręcił głową.
— Kiedyś myślałem nawet, aby kazać pana po cichu śledzić — dodał Skempton, ponownie sprawdzając czas. — Zna mnie pan jednak lepiej niż ja sam siebie. Obaj wiemy, że nie byłbym skłonny wykorzystywać Korpusu dla zaspokojenia prywatnej ciekawości i wytropienia niezwykłych zachowań byłego kolegi, który…
— Już dwa razy spoglądał pan na zegarek — przerwał mu O’Mara. — Jeśli to już wszystko, proszę nie tracić na mnie więcej czasu.
— O, nie — stwierdził pułkownik z szerokim uśmiechem. — W tej chwili czynię zamach na pański czas. Moim zadaniem było zatrzymanie tu pana do chwili przybycia pewnych osób.
Chodzi o Thornnastora, Conwaya, Murchison, Priliclę i wszystkich Diagnostyków, którzy nie są akurat na dyżurach. Przyniosą specjalny napitek uwarzony przez głównego dietetyka Gurronsevasa, specjał znany na Orligii. Podobno bardzo niewskazany dla wszystkich tlenodysznych stałocieplnych. Nie zdoła pan przed nimi umknąć, jak zrobił pan to rano. Będą tu lada chwila, chyba nawet słyszę już kroki Thornnastora na korytarzu. Niemniej spokojnie, nie utknie pan tu na dłużej niż dwie albo trzy godziny. I nie chodzi tylko o przyjęcie. Chcą pogratulować nam nowych przydziałów i życzyć powodzenia. Zapewne zapragną też przekazać mi na pożegnanie kilka ciepłych słów. Wobec pana również będą starali się być mili, ale z góry im współczuję.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
O’Mara uznał, że jeśli doktor Cerdal przypominał kogoś, to najbardziej Kelgianina, chociaż jego ciało było krótsze i mocniej zbudowane, a zamiast nóg posiadał dziesięć szerokich, półkolistych grup mięśni, które służyły mu do przemieszczania się. Jego sierść pozostawała nieruchoma, była też czarna, nie srebrzysta. Cztery chwytne kończyny, które wyrastały tuż pod wielką, okrągłą głową, sięgały do połowy tułowia. Też były czarne i wydawały się cienkie, bo nie rosły na nich włosy. Sierść pokrywała za to całą twarz, widać było tylko duże, czarne oczy oraz usta, gdy czasem je otwierał. W środku kryły się czarne niczym węgiel zęby. Wedle zapisków dostępnych w komputerze bibliotecznym ewolucja nie przypadkiem wyposażyła go w takie właśnie barwy, O’Mara miał jednak wrażenie, że przybysz pochłania światło niczym czarna dziura.
Nowy administrator wolał spotkać się z Cerdalem w swoim starym gabinecie, który był o wiele mniejszy niż biura administracji. Zrobił to z trzech powodów. Po pierwsze, nie chciał wprowadzać kandydata do potencjalnego miejsca pracy, dopóki nie wiedział, czy coś wyjdzie z tego angażu. Uważał, że byłoby to nieuprzejme. Po drugie, tutaj przechowywał wszystkie akta. Po trzecie zaś, dla Cerdala oba miejsca były najpewniej równie niewygodne, bo utrzymanie nie sprowadziło jeszcze cemmeccańskich siedzisk.