O’Mara zastanowił się, jak zachowałby się w tej sytuacji Craythorne. Pamiętał też wszystkie rady otrzymane od Thornnastora, Skemptona, Prilicli i młodego Conwaya, który zaczynał właśnie siwieć. Wszyscy oni mieli wiele do powiedzenia na temat tego, jak administrator powinien podejść do wysoko postawionego kandydata. W końcu zaczerpnął powietrza i zmusił rzadko używane mięśnie twarzy do ułożenia się w przyjemny wyraz, chociaż gość zapewne i tak nie umiał tego odczytać.
— Nazywam się O’Mara i jestem naczelnym psychologiem i administratorem Szpitala — powiedział i skinął głową na prawo i na lewo. — A to są moi asystenci. Ojczulek, czyli były kapitan chirurg Lioren z Tarli, oraz Cha Thrat, niegdyś sommaradvański chirurg wojownik.
Mój główny asystent, porucznik Braithwaite, pełni dyżur w zewnętrznym biurze, jednak pozostaje z nami cały czas w kontakcie. Ma możliwość komentowania naszej rozmowy oraz zadawania pytań. Obecne spotkanie ma mieć nieformalny przebieg, zatem ma pan pełną swobodę wypowiedzi i może przerywać nam w razie potrzeby. Na razie to wszystko, co winien pan o nas wiedzieć — dodał z uśmiechem. — My jednak chcemy dowiedzieć się jak najwięcej o panu. Proszę mówić.
Doktor Cerdal ułożył się przednią połową ciała na melfiańskiej kołysce, tak że jego głowa znalazła się dokładnie na poziomie oczu rozmówców. Przez chwilę spoglądał jedynie na O’Marę, zanim wygulgotał kilka pierwszych dźwięków. Autotranslatory przełożyły je na zrozumiałą dla każdego mowę.
— Najpierw chciałbym coś zauważyć i o coś spytać — powiedział. — Wywiad ma sprawdzić moją przydatność na najwyższe stanowisko w tej placówce. Oczekiwałem, że zostanie przeprowadzony przez osobę obecnie zajmującą to stanowisko. Dlaczego zatem towarzyszą mu w tym jego podwładni? Administrator Szpitala winien dysponować pełnią władzy i odpowiedzialności. Czy jego władza i tym samym odpowiedzialność zostały w jakiś sposób ograniczone? Czyżby Szpitalem kierował obecnie zespół? A może obecny zarządzający potrzebuje jakiegoś moralnego wsparcia?
Cha Thrat wydała odgłos, którego autotranslator nie przetłumaczył. Lioren wbił w Cerdala spojrzenie obu par oczu, a O’Mara zacisnął mocno usta, aby powstrzymać się od wybuchu. Pomyślał ze złością, że być może Cemmeccanie są znacznie bardziej podobni do Kelgian, niż dotąd sądził. Ten tutaj nie pojmował, albo udawał, że nie pojmuje, na czym polega dyplomacja, takt czy chociaż prosty szacunek wobec urzędu. Ojczulek musiał dojść do podobnych wniosków i to on odezwał się pierwszy.
— Z materiałów zebranych w naszej bibliotece wynika, że nie należy pan do szczególnie uprzejmej rasy — powiedział. — Czy zgadza się pan z tym sądem?
— Rozumiem, na czym polega uprzejme zachowanie, i sam uciekam się do niego w wymagających tego sytuacjach. Niemniej, choć ułatwia ono odnalezienie się w różnych kontaktach społecznych, może czasem prowadzić do konfliktów. Nie wątpię, że moja praca będzie skłaniać mnie czasem do stonowanego zachowania, chociażby w terapii, obecnie jednak bardziej wskazana wydaje mi się szczera bezpośredniość. Na dłuższą metę posłuży zapewne lepiej niż udawanie uległości czy uniżoności. Ufam, że moje obecne starania nie okażą się tylko stratą czasu.
Z głośnika dobiegło chrząknięcie Braithwaite’a.
— Czy w ramach dodatkowego przygotowania do tej rozmowy zapoznał się pan z dostępnymi materiałami dotyczącymi charakteru obecnego administratora? — spytał porucznik. — Czy przestudiował je pan, aby właściwym zachowaniem zwiększyć swoje szanse?
— Oczywiście — odparł bez wahania Cerdal.
O’Mara już się uspokoił, postanowił jednak nie odzywać się, skoro pozostali zadawali właściwe pytania. Jak dotąd Cerdal radził sobie nie najgorzej.
— Doktorze — spytała Cha Thrat, odzywając się po raz pierwszy. — Ponieważ przez dłuższy czas może pan pozostawać jedynym Cemmeccaninem w Szpitalu, pańska praca będzie związana raczej z istotami innych gatunków. Jakie ma pan doświadczenie w tej dziedzinie?
— Zanim odpowiem, chciałbym wyjaśnić, że należałem do personelu największego szpitala na naszym świecie. Zasadniczo nie był on wielogatunkowy, niemniej sporadycznie przyjmowaliśmy także przedstawicieli najczęściej spotykanych ras, podróżników przysyłanych z pobliskiego portu kosmicznego. Nie mieliśmy warunków do leczenia chlorodysznych ani metanodysznych form życia, o bardziej specyficznych istotach nie wspominając. Osobiście prowadziłem pięć przypadków, z czego dwa wymagały interwencji chirurgicznej z pomocą zapisów edukacyjnych, trzy psychoterapii.
— Najbardziej interesują nas te trzy ostatnie — powiedziała Cha Thrat, nie szukając nawet potwierdzenia swoich słów u O’Mary. — Czy może nam pan przedstawić szczegóły kliniczne? W zarysie.
O’Mara pomyślał, że Cha Thrat świetnie odnajduje się w tej sytuacji. Jako lekarz wojownik zajmowała zapewne na Sommaradvie o wiele wyższą pozycję w hierarchii medycznej niż obecny tu kandydat na swoim świecie. Teraz to procentowało. O’Mara nadal nie uznawał za właściwe, aby się wtrącać.
— Pierwszy był Melfianin, który ucierpiał podczas wypadku w próżni — odparł Cerdal, nadal patrząc na O’Marę. — Doznał złamania kończyn podczas wciskania się do zbyt małej kapsuły ratunkowej. Moi koledzy zoperowali go z powodzeniem, jednak gdy tylko odzyskał częściowo zdolność ruchu, nieustannie próbował uciekać ze swojego pokoju na oddziale. Był jeszcze na tyle rozkojarzony, że nie potrafił przekazać nam, w czym problem. Uznałem, że problem może wiązać się z kubaturą izolatki. Jak na melfiańskie standardy była dość ciasna, z niskim stropem, i mogła kojarzyć się pacjentowi z ciasnotą kapsuły ratunkowej. Przeniosłem go wraz ze sprzętem i ramą legowiska do szpitalnego parku, na otwarty teren, z dala od drzew. W ciągu kilku tygodni doszedł w pełni do siebie. Złamania zrosły się, a klaustrofobia ustąpiła. Szczęśliwie zewnętrzny szkielet Melfian jest wodoodporny — dodał. — Często u nas pada.
Jeśli była to próba wtrącenia żartu — O’Mara odnotował z uznaniem — została zignorowana przez wszystkich.
— A dalej? — spytał Lioren.
— Potem pojawił się Orligianin cierpiący na skumulowany stres wynikły z wykonywanej aktualnie pracy. Było to zadanie niewymagające długiego czasu, ale bardzo odpowiedzialne. Pacjent odpowiadał za podłączenie naszej sieci planetarnej do systemu lokalnej placówki Korpusu Kontroli. Wywiad pozwolił ustalić, że pacjent był samotny i w pełni oddany pracy, która wiązała się z częstymi podróżami w obrębie całej Federacji. Ten tryb życia był mu właściwy od chwili wejścia w dorosłość. Uznałem, że przyczyną problemów jest wyczerpanie emocjonalne połączone z tęsknotą za domem. Dalsze wywiady ujawniły, że towarzyszy jej także pragnienie powrotu do czasu młodości, przez co zalecony przeze mnie dłuższy wypoczynek na ojczystej planecie nie doprowadził do pełnego wyleczenia, pozwolił niemniej na ponowne podjęcie obowiązków zawodowych.
W trzecim przypadku chodziło o młodego Kelgianina, który doznał poważnych obrażeń i tym samym uszkodzenia powłoki włosowej. Nie chodziło o rozległy obszar, niemniej nerwy oraz mięśnie odpowiedzialne w tym miejscu za mobilność skóry uległy zniszczeniu w stopniu wykluczającym regenerację. W typowy dla Kelgian sposób pacjent uznał, że został trwale i poważnie oszpecony. Wiedział, że znacznie to utrudni jego szanse na znalezienie stałej partnerki i ograniczy możliwość wchodzenia nawet w krótkie związki. Na tym tle rozwinęły się w nim zapędy autodestrukcyjne, które w razie powodzenia mogłyby oszpecić go jeszcze bardziej. Leczenie zostało podjęte blisko rok temu. Wrócił w tym czasie do pracy, pozostaje jednak na Cemmecce i nie szuka jak dotąd towarzystwa innych Kelgian.