Wkrótce wszystko było gotowe. Sierżant ujął go mocno za przedramiona i obrócił twarzą do wysokiego na całą ścianę lustra.
O’Mara ujrzał przed sobą postawnego mężczyznę w zielonym, paradnym mundurze z symbolami Korpusu Kontroli lśniącymi na wyłogach kołnierza oraz gwiazdami porucznika i odznakami służby kosmicznej na pagonach. Pod jednym z nich tkwił zgrabnie złożony beret.
Wbrew oczekiwaniom nie poczuł się wcale zdegustowany. Nie potrafił wprawdzie powiedzieć, co dokładnie czuł, ale było to raczej pozytywne wrażenie.
Być może chodziło o to, że po raz pierwszy w swoim pełnym problemów i frustracji życiu samotnika nagle zaczął gdzieś przynależeć, chociaż w głębi ducha nie zmienił się ani na jotę. Wrócił myślami do sierżanta, który wznowił potok mowy.
— Pasuje jak ulał, sir — stwierdził, patrząc na O’Marę wielkimi, owadzimi oczami. — Nie trzeba nic poprawiać. Jest pan niezwykle rosły i mocno zbudowany jak na Ziemianina. Jeśli pojawi się pan tak ubrany w stołówce, na pewno ziemskie istoty rodzaju żeńskiego będą pod wrażeniem. Jednak czy mogę coś doradzić, sir?
Pomysł uwodzenia kobiet na mundur wydał się O’Marze tak zabawny, że o mało nie parsknął śmiechem. Opanował się jednak i przypomniał sobie sugestię Craythorne’a.
— Tak, słucham.
— To paradny mundur, który rzadko wkłada się w próżni, w związku z panującymi tu warunkami oraz wymogami naszej pracy. Na dodatek oficerów jest tu znacznie mniej niż innych szarż, zatem każdy podwładny musiałby salutować temu samemu oficerowi co najmniej kilka razy dziennie. Oficerowie zaś byliby zmuszeni salutować kilkaset razy na dobę. To w oczywisty sposób irytująca i męcząca perspektywa. Z tego też powodu przyjęło się, że w naszych warunkach wystarczy całkowicie zwykłe, słowne pozdrowienie z użyciem wyrażenia „sir” albo jego odpowiednika w obcej mowie. Zamiast galowych mundurów nosi się na co dzień stroje robocze z odpowiednimi naszywkami informującymi o stopniu i przydziale. Inaczej jest tylko podczas inspekcji albo oficjalnych wizyt wyższych oficerów Korpusu czy przedstawicieli rządu Federacji. Wtedy obowiązuje pełen regulamin. Mam nadzieję, że nie rozczaruję pana, ale gdyby poszedł pan w tym mundurze do stołówki, każdy niższy stopniem czułby się zobowiązany do oddania panu należnego salutu, przez co musiałby pan jeść jedną ręką. Jeśli jednak tego właśnie pan pragnie…
— Nie! — przerwał mu O’Mara i po raz pierwszy od wielu lat roześmiał się głośno. — W żadnym razie nie czuję się rozczarowany. Wręcz przeciwnie, ulżyło mi. Dziękuję za tę radę, sierżancie. Jeśli to już wszystko, chciałbym jak najszybciej przebrać się w strój roboczy. Czas mnie pogania.
— Zanim pan to zrobi, chciałbym pogratulować panu awansu, sir.
Krabowaty uniósł jedną z kościstych kończyn i wykonawszy nią zgrabny wymach w bok, zdecydowanym gestem zatrzymał chwytne szczypce na wysokości głowy. O’Mara odpowiedział mu, po raz pierwszy w życiu wykonując wojskowy salut.
Więcej nie musiał tego powtarzać, w zatłoczonej stołówce nikt bowiem nie zwrócił najmniejszej uwagi na jego nowy strój z boleśnie czystymi naszywkami porucznika i znakiem działu. O’Mara przyjął to z zadowoleniem. Dopiero podczas deseru jakaś stażystka spytała go uprzejmie, czy może zająć wolne miejsce obok, była to jednak sześcionoga Tralthanka o masie ciała przewyższającej czterokrotnie ludzką. Nie przypuszczał, aby mundur mógł zrobić na niej jakiekolwiek wrażenie.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Audytorium sali operacyjnej pełne było najróżniejszych istot i chociaż wszystkie należały do ciepłokrwistych tlenodysznych, atmosfera zagęściła się już na tyle, że można by ją kroić tępym skalpelem. Koścista postać melfiańskiego chirurga nie zdradzała targających nim emocji. Podobnie trudno było wyczytać cokolwiek z zachowania masywnego Tralthańczyka, który miał być jego asystentem, jednak falowanie sierści kelgiańskiego anestezjologa mówiło samo za siebie. Jedyną naprawdę spokojną osobą był leżący na stole operacyjnym i znieczulony już ziemski pacjent.
Melfianin uniósł przednią kończynę i zastukał szczypcami, prosząc o uwagę.
— Nie muszę chyba nikomu przypominać, jak ważne będzie najbliższe dwadzieścia minut dla chirurgii innych gatunków — powiedział, zerkając w obiektyw kamery. — Nie muszę też chyba dodawać, że chodzi o najprostszą z operacji przeprowadzaną niezliczoną liczbę razy w dziesiątkach tysięcy szpitali na ojczystej planecie naszego pacjenta oraz światach będących koloniami Ziemi. W trakcie diagnozowania ustalono jednak, że w związku z opóźnieniem podczas transportu do szpitala stan pacjenta pogorszył się w stopniu zagrażającym jego życiu i wymagana jest natychmiastowa interwencja chirurgiczna. Wszyscy już gotowi? To zaczynajmy.
Błysnęło ostrze zaprojektowanego specjalnie do melfiańskich szczypiec skalpela. Gdy znowu się uniosło, odbicie światła poróżowiało nieco, a w dolnej prawej części brzucha pacjenta pojawiła się podłużna rana.
— Normalnie starczyłoby krótsze cięcie — powiedział Melfianin — nie zamierzam jednak epatować nikogo precyzją naszej pracy. To całkiem nieznany dla nas obszar i chcę mieć dobry widok na organy wewnętrzne. A, widzę grubą warstwę tkanki tłuszczowej narosłej nad mięśniami. Musimy wejść głębiej. Proszę kontrolować krwawienie, doktorze. Szybciej, doktorze. Proszę oczyścić pole operacyjne. Nie widzę, co robię.
Rozległo się delikatne powarkiwanie ssawy prowadzonej przez dwie macki tralthańskiego asystenta. Gdy ją wycofał, na dnie rany widoczna była powłoka pętli okrężnicy.
— Dziękuję — powiedział chirurg, odkładając skalpel. — Teraz podwiążemy wyrostek i… ale gdzie on jest?
— Też go nie widzę, sir — stwierdził Tralthańczyk. — Być może znajduje się po drugiej stronie okrężnicy albo…
— Studiowaliśmy dokładnie anatomię tej istoty przez blisko tydzień — przerwał mu Melfianin. — W zasadzie powinniśmy ją więc znać, ale cóż… Biblioteka, proszę o rzut obszaru jamy brzusznej ziemskiej istoty typu DBDG, płeć męska. Proszę zaznaczyć położenie wyrostka robaczkowego.
Kilka sekund później żądany obraz pojawił się na wielkim, ściennym ekranie. Dolna część okrężnicy z jelitem ślepym i wyrostkiem robaczkowym została otoczona czerwonym kręgiem.
— Czyli tutaj — powiedział Melfianin, wskazując wolną kończyną. — I tutaj dokładnie się dostaliśmy. Ale wyrostka nie ma.
— Sir — odezwał się asystent. — Literatura przedmiotu podaje, że na Ziemi ta operacja uchodzi wprawdzie za bardzo prostą i zwykle trwa tylko kilka minut, czasem jednak może zmienić się w prawdziwe wyzwanie dla chirurga. Wiąże się to, na ile jestem w stanie zacytować z pamięci, z faktem, że zdrowy organ, który jest grubości palca i mierzy od dwóch do ośmiu cali długości, może znacznie się zmienić w trakcie procesu chorobowego, wielokrotnie zwiększając swą objętość. Potrafi migrować wówczas w obrębie jamy brzusznej, przez co objawy sugerują niekiedy schorzenie różnych innych organów. Z tego, co pamiętam, jest to czynnik znacznie utrudniający postawienie właściwej diagnozy. Czy to możliwe, że źle rozpoznaliśmy schorzenie?
— Też czytałem to opracowanie, doktorze — powiedział Melfianin, nie odrywając oczu od pola operacyjnego. — Ci Ziemianie są jednak kiepsko pomyślani. Aż dziwne, że zdołali przetrwać i rozwinąć inteligencję. Nie, zakładam, że diagnoza jest prawidłowa. Problem nie wiąże się z tym, jak wielki jest ten wyrostek ani jak mógł się zmienić albo gdzie przemieścić, ale z faktem, że nie mogę odszukać miejsca, w którym powinien wyrastać z jelita ślepego.