Nie wiem, co z tym zrobić. Wszelkie sugestie mile widziane, doktorze.
— Rozumiem, że nie dostrzega pan niczego przypominającego ognisko zapalne — powiedział po chwili asystent. — Może jednak ta część organu, którą widzimy, jest właśnie zmienionym chorobowo wyrostkiem, a nie odcinkiem jelita? Położenie by się zgadzało.
Znowu zapadła cisza. Futro Kelgianina falowało coraz bardziej niecierpliwie.
— Stan pacjenta nadal jest stabilny, doktorze — powiedział gąsienicowaty. — Jednak jeśli nie zrobicie czegoś, umrze tu ze starości.
Melfianin, który znał już trochę Kelgian, zignorował uwagę.
— Zamierzam przedłużyć cięcie w obu kierunkach, abyśmy mogli wejrzeć głębiej do jamy brzusznej. Zamierzam unieść wnętrzności i odszukać miejsce połączenia wyrostka z jelitem ślepym. Potem uwolnię go, jeśli przylgnął gdzieś albo utkwił w pętlach jelitowych, przemieszczę w rejon rany operacyjnej, podwiążę i usunę. Ruszajmy. Proszę czuwać ze ssawą, doktorze.
Cięcie zostało powiększone i pętle jelit uniesiono bliżej krawędzi rany.
— Nadal niczego nie widać — powiedział Melfianin. — Doktorze, pan ma bardziej wrażliwe kończyny. Proszę zbadać palpacyjnie, czy znajdzie pan coś pod spodem.
— Nic, sir — odparł po chwili Tralthańczyk.
Krabowaty zawahał się przez chwilę.
— Raz jeszcze przedłużę cięcie. Oszczędzimy na czasie, jeśli nie będzie pan puszczał jelit. Tylko ostrożnie, są bardzo śliskie. Nie tak… Puść!
Asystent odłożył instrument, którym wyłowił jelita z rany operacyjnej, nadal trzymał je jednak lekko uniesione nad jamą brzuszną. Jednak nie dość mocno. W pewnej chwili jelito wysunęło się. Tralthańczyk odruchowo próbował je złapać, ostatecznie jednak uniósł pętlę wyżej, wprost pod opuszczany właśnie skalpel chirurga. Ostrze zrobiło czterocalowe cięcie. Z otwartego jelita zaczęła się sączyć półpłynna zawartość.
— Nie dość, że nie znaleźliśmy wyrostka, to wzbogaciliśmy jeszcze pacjenta o perforację jelita — rzucił ze złością Melfianin. — Niedobrze. Zamiast prostej operacji mamy postępujący kataklizm.
Rzucił jakieś słowo, którego politycznie zaprogramowany autotranslator nie przyjął, i spojrzał prosto w obiektyw rejestrującej operację kamery.
— Wystarczy — powiedział. — Wycofajmy się, zanim zabijemy pacjenta. Proszę zespół tego samego gatunku o przejęcie operacji!
Nie minęło kilka sekund, a drzwi sali otworzyły się z sykiem, wpuszczając troje Ziemian w fartuchach, maskach i czepkach. Między nimi płynęła taca z ergonomicznymi narzędziami. Melfianin, Tralthańczyk i Kelgianin odsunęli się od stołu, ustępując miejsca kolegom. Ci natychmiast wzięli się do pracy.
Pierwsza ekipa kierowała się właśnie do drzwi, gdy ekran w gabinecie Craythorne’a pociemniał. Przewodniczący Davantry wyłączył nagranie i obrócił się w kierunku zebranych.
Davantry był niepozornym, starszym już Ziemianinem o bardzo łagodnym obejściu i poważnym wyrazie twarzy. Zachowywał się niezwykle naturalnie i wyjątkowo przy tym uprzejmie. Podobnie jak szef O’Mary, potrafił przekazać dowolny rozkaz w taki sposób, jakby prosił o przysługę. Nie wyglądał na boga medycyny, niemniej Craythorne zasugerował wcześniej, aby tak właśnie go traktować. Jako przewodniczący Centralnej Rady Medycznej Federacji był naprawdę kimś. Major nie śmiał nawet spytać go o przeznaczenie urządzeń znajdujących się w wyściełanym kontenerze, który pojawił się na podłodze pośrodku gabinetu.
O’Mara miał wrażenie, że tenże bóg złoży im niebawem jakąś propozycję nie do odrzucenia.
Przewodniczący westchnął i powiedział:
— Widzieliście tylko jeden z zapisów wielu podobnych eksperymentów. Szczęśliwie żaden z pacjentów nie zszedł, choć niekiedy było blisko. Wszystkie próby jasno dowiodły, że praktykowanie medycyny, zwłaszcza chirurgii, w wydaniu międzygatunkowym jest niebezpieczne. Związane z tym problemy wydają się niemal nie do pokonania.
O’Mara pokiwał głową i odczekał chwilę, a gdy Craythorne się nie odezwał, sam zabrał głos.
— Niemal? Czy to oznacza, że znaleziono jakiś sposób?
— Nawet dwa, poruczniku — odparł Davantry. — Żaden z nich nie przypadł mi szczególnie do gustu. Jeden jest bardzo złożony i zapewne nie okaże się skuteczny, drugi jest prosty, niemniej wiąże się z pewnym ryzykiem natury psychologicznej. Najpierw jednak musimy zastanowić się nad kwestiami, które można nazwać kluczowymi dla istnienia i funkcjonowania tego szpitala. Ma on leczyć istoty inteligentne należące do ponad sześćdziesięciu różnych gatunków wchodzących w skład Federacji Galaktycznej. W świetle dotychczasowych doświadczeń powinniśmy obsadzić go zespołami medycznymi i pomocniczymi należącymi do wszystkich znanych ras, wyjąwszy tych kilka, które nie podejmują podróży kosmicznych. To byłoby tak, jakbyśmy zorganizowali tu sześćdziesiąt osobnych placówek. Szpital Kosmiczny jest wielki, ale nie do tego stopnia. Zresztą nawet gdyby dało się to zrobić, personel byłby znacznie liczniejszy niż pacjenci i mielibyśmy do czynienia ze zbrodniczym wprost marnowaniem zasobów ludzkich. Większość zatrudnionych nie miałaby przecież co robić. Czekaliby nie wiadomo jak długo, aż przybędzie właściwy dla nich pacjent. Zwykła nuda doprowadziłaby do powstania całego szeregu konfliktów, w tym także międzygatunkowych.
— A może nawet do wybuchu kolejnej międzygwiezdnej wojny — dodał Craythorne. — Jednak wspomniał pan o dwóch rozwiązaniach, sir?
— Możliwe, majorze — powiedział Davantry, wskazując na otwarty kontener. — Jednak może to być nie mniej przerażające. Chodzi o metodę wykorzystującą międzygatunkowy transfer pamięci.
Wyraźnie zaciekawiony Craythorne pochylił się w fotelu.
— Było o tym ostatnio sporo w literaturze medycznej — powiedział. — Bardzo ciekawe zagadnienie. To byłby idealny sposób, ale sądziłem, że metoda znajduje się dopiero w fazie eksperymentów. Czy została już dopracowana?
— Nie do końca — odparł z uśmiechem Davantry. — Mieliśmy nadzieję dokończyć te prace w Szpitalu.
— Aha — mruknął Craythorne. O’Mara powiedział to samo, tyle że wyłącznie pod nosem. Davantry znowu się uśmiechnął i podzielił uwagę na obu słuchaczy.
— Ten szpital będzie wystarczająco wyposażony, aby podjąć się leczenia każdej właściwie istoty — powiedział z powagą w głosie. — Niemniej, jak właśnie zostało udowodnione, żaden lekarz nie jest zdolny opanować nawet ułamka wiedzy potrzebnej w takiej placówce. Samo doświadczenie chirurga to jedna sprawa, jednak podstawą jest pełna znajomość fizjologii i metabolizmu pacjenta, którą można zdobyć, długo się ucząc albo…
przyjmując kompletny wszczep pamięci innego świetnego lekarza, który opanował sztukę leczenia przedstawicieli własnego gatunku. Mogą należeć do całkiem różnych ras, ważne, aby obaj byli doświadczonymi chirurgami. W ten sposób dowolny lekarz może zyskać umiejętności potrzebne do leczenia przedstawiciela każdego innego gatunku. To, co im w tym pomoże, nazywamy zapisami albo taśmami edukacyjnymi. Oryginalna nazwa wydała nam się dość nieporęczna.
Ten system pozwala na zaszczepienie cudzej pamięci w ciągu zaledwie kilku minut — powiedział przewodniczący, pokazując na kontener. — Równie łatwo jest wymazać zapis, gdy przestanie być potrzebny po zakończeniu leczenia. Sprzęt i cała procedura zostały drobiazgowo przetestowane i wiemy, że są całkowicie bezpieczne. Na pewno nie spowodują u biorcy żadnych szkód. Jest jednak inny problem.
— Dlaczego mnie to nie dziwi? — mruknął O’Mara. Wydawało mu się, że powiedział to bardzo cicho, ale Craythorne rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Davantry zaś udał, że niczego nie usłyszał, i podjął wykład.