— Chodzi o to, że zapis nie obejmuje jedynie wiedzy medycznej. To cała zawartość pamięci dawcy i suma jego doświadczeń, także życiowych. Poniekąd odrębna osobowość.
Wiemy zaś, że wybitni fachowcy w dowolnej dziedzinie potrafią być egotyczni, agresywni i ogólnie paskudni dla otoczenia albo zdziwaczali. Często pomaga im to w osiągnięciu wielkości. Tak czy siak, geniusze rzadko są miłymi istotami i zapisy w pełni to oddają. Biorca nie tylko doświadcza schizofrenicznego wręcz rozdwojenia jaźni, ale musi się jeszcze uporać ze wszystkimi przykrymi cechami tej drugiej osoby. Jeśli jego własna osobowość nie jest w wystarczającym stopniu zintegrowana, zapis dawcy może zawalczyć o przejęcie nad nim kontroli. Zwłaszcza jeśli pozostanie w głowie dłużej niż kilka dni.
Davantry spojrzał uważnie na Craythorne’a i O’Marę i uniósł obie dłonie, aby pozwolić opaść im na kolana.
— Wraz z zapisem biorca otrzyma też inne składowe osobowości dawcy. Różne typowe dla niego humory i kaprysy, złe nawyki i nałogi, silniejsze i słabsze fobie. Na dłuższą metę dadzą też znać o sobie wymogi i nawyki żywieniowe, naturalne cykle snu i czuwania, sny i koszmary senne, wśród których szczególnie trudne do zniesienia mogą być obce fantazje seksualne. Wprawdzie żaden z dotychczasowych ochotników nie doznał trwałego uszczerbku na zdrowiu psychicznym, wszystko to musi być jednak wiadome każdemu, kto podjąłby się dalszych eksperymentów.
Zapadła dłuższa chwila ciszy. O’Mara spojrzał na majora, który odwzajemnił jego spojrzenie, po czym skierował wzrok na przewodniczącego. Pozostawał ciągle tak samo spokojny i skoncentrowany, niemniej gdy się odezwał, twarz nieco mu pobladła.
— Ponieważ to mój dział będzie odpowiedzialny za przeprowadzanie tych transferów, musimy wiedzieć jak najwięcej o ich skutkach. Zarówno pożądanych, jak i ubocznych.
Wypływa stąd logiczny wniosek, że powinienem zostać pierwszym ochotnikiem.
Davantry pokręcił energicznie głową.
— Co najwyżej drugim, i to jeśli będzie pan bardzo nalegał, majorze. Najlepiej zaś dwudziestym drugim. Przede wszystkim muszę zademonstrować panu, jak to się robi, nauczyć pana obsługi urządzenia. Pan powinien pozostać w tym czasie w pełni sił i możliwości umysłowych, na wypadek gdyby cokolwiek poszło nie tak. Wprawdzie sprawuję bardzo eksponowane stanowisko, lecz jestem tylko technikiem medycznym, nie psychologiem. Pożądany będzie zatem ochotnik spoza waszego działu — dodał. — Albo jakiś pana podwładny.
— Jakie były krótko— i długoterminowe skutki transferu w przypadku uczestników wcześniejszych eksperymentów? — spytał O’Mara.
— Krótkoterminowe sprowadzały się do zaburzeń koordynacji, zawrotów głowy i ogólnego zagubienia — odparł Davantry. — Pierwsze dwa słabły albo znikały całkowicie w ciągu kilku minut. Trzeci ustępował albo i nasilał się w ciągu kolejnych godzin czy dni, zależnie od stanu psychiki ochotnika oraz jego siły woli. Dlatego chcę obecności doświadczonego terapeuty. W razie pojawienia się paniki albo innych oznak utraty równowagi emocjonalnej, zapis winien zostać natychmiast usunięty.
O’Mara otwierał już usta, ale Craythorne nie dał mu dojść do słowa.
— Niech się pan zastanowi, O’Mara — powiedział. — Nie musi pan tego robić.
— Wiem, sir. Ale i tak zrobię.
Potem O’Mara sam się zastanawiał, dlaczego zgodził się tak szybko i całkiem bez namysłu. Może dlatego, że zawsze podejmował amatorskie wysiłki, aby zrozumieć innych, a teraz trafiała mu się okazja, aby poznać umysł obcej istoty od środka. Albo przyczyniła się do tego jego nowa pozycja zawodowa, która dawała spore przywileje, ale zwiększała też ciążącą na nim odpowiedzialność. Albo też uczynił to po prostu z czystej głupoty.
Było już jednak za późno, żeby się wycofać. Davantry pokazał majorowi, jak dopasować lekki, siatkowy hełm i podłączenia do głowy Ziemianina. Potem zajął się kalibracją stojącego na biurku urządzenia, które wytrwale mrugało światełkami, mruczało i postukiwało. Gdy poklepał ochotnika po ramieniu, O’Mara zdumiał się delikatnością tego dotyku.
— Powodzenia, poruczniku — powiedział. — Proszę włączać, majorze.
Gabinet i obaj mężczyźni zniknęli nagle z pola widzenia O’Mary, przesłonięci błyskiem białego światła, które zbladło po chwili, ustępując zwykłemu widokowi, tyle że dziwnie rozedrganemu i rozmazanemu.
— Jak się pan czuje, poruczniku? — pytał Davantry. — Zagubiony? Zalękniony? I tak, i tak?
— Tak. Nie — rzucił O’Mara. — Nie jedno i drugie. Wyczuwam obecność wielu informacji, które nie są mi potrzebne, głównie medycznych. Widzę obrazy wielu osób.
Obcych, których bez wątpienia nie znam. Dziwnie wyglądacie, panowie. Płascy, jakby dwuwymiarowi. I nie macie sierści. Całkiem nie wiem, co myślicie.
Davantry uśmiechnął się i pokiwał głową.
— Chyba dobrze sobie pan radzi — powiedział. — Proszę wstać i obejść kilka razy krzesło, potem przejść do drzwi i z powrotem.
Gdy tylko O’Mara wstał, pokój zakołysał się niepokojąco. Aby nie stracić równowagi, porucznik musiał złapać się tego dziwnego mebla, na którym przed chwilą siedział.
Niezgrabnie zrobił kółko. Starając się nie patrzeć na nazbyt odległą podłogę, ruszył w stronę drzwi.
Prawie mu się udało, gdy nagle się zachwiał i omal nie upadł. Wyciągnął ręce przed siebie i zdołał oprzeć się o drzwi, kolana jednak poddały się czemuś. Uniósł się poobijany, wyprostował i obrócił, aby stanąć z plecami przyciśniętymi do drzwi gabinetu. Spojrzał na bardzo odległe krzesło i obu równie odległych Ziemian.
Ten o nazwisku Craythorne obserwował go uważnie. Dwie podłużne kępki włosów nad jego oczami zbliżyły się do siebie w sposób, które wedle dawnych, ale obcych teraz wspomnień znamionował zapewne napięcie. Druga istota pokiwała głową i pokazała na chwilę zęby, co wedle tych samych wspomnień powinno oznaczać uśmiech i gest dodania odwagi.
— Bardzo dobrze, poruczniku — powiedział. — Teraz proszę z powrotem.
— Głupi pomysł — rzucił gniewnie O’Mara. — Kurde, przecież mam tylko dwie nogi!
— Wiem — stwierdził łagodnie mężczyzna. — Ale i tak proszę spróbować.
O’Mara wyrzucił z siebie kilka słów, co do których nie pamiętał nawet, że kiedyś je znał, i ostrożnie, jakkolwiek sztywno, przeszedł na środek pomieszczenia. Nagle poczuł, że przechyla się na bok. Odruchowo uniósł i rozpostarł na boki dwie masywne i niezgrabne ludzkie ręce. Jakimś cudem pomogło mu to w odzyskaniu równowagi i tym sposobem doszedł z powrotem do krzesła. Opadł na nie i ponownie sięgnął do słownika zwrotów zapomnianych.
Starszy Ziemianin przełączył coś z boku hełmu. Pole widzenia nie zmieniło się, ale nagle stało się całkiem znajome.
— Starczy na razie, poruczniku — powiedział Davantry. — Zapis został wymazany. Przed kolejnymi doświadczeniami na pewno będzie pan chciał przedyskutować sprawę z majorem.
Przy każdym następnym razie należy stopniowo wydłużać czas noszenia zapisu, aż przestanie pan odczuwać dyskomfort i będzie miał jasność, kto tu rządzi.
— Dobry początek — dodał, spoglądając na majora. — Od teraz sam pan się już wszystkim zajmie. Muszę wracać na statek. Stanowisko przewodniczącego to niekończące się pasmo obowiązków. Proszę kontaktować się ze mną tylko w razie pojawienia się poważnych problemów.
Ruszył już do drzwi, gdy major uznał, że powinien powiedzieć coś jeszcze.