Zaskrzypiały krzesła i wszelki inny sprzęt, służący do siedzenia, gdy obecni spojrzeli jednocześnie na Thornnastora, szefa Patologii i najstarszego patologa w szpitalnej hierarchii.
On akurat nie siedział. Przedstawiciele jego gatunku wszystko robili na stojąco. Nawet śpiąc, niezmiennie wspierali się na sześciu słoniowych nogach. Diagnostyk spojrzał czworgiem szypułkowatych oczu na zebranych.
Uderzył nerwowo dwoma stopami o podłogę.
— Nie patrzcie tak na mnie — powiedział, gdy sprzęty w pokoju przestały już drżeć i podzwaniać. — Z całym szacunkiem, pułkowniku, jestem patologiem, nie urzędnikiem. Nie znam się na zaopatrzeniu i jeśli ktoś bierze moją kandydaturę pod rozwagę, z góry informuję, że odmawiam.
Skempton całkiem zignorował ten incydent.
— Chodzi o to, aby Szpitalem zarządzał ktoś o doświadczeniu medycznym, zdolny w jak największym stopniu zrozumieć szczególne potrzeby tej placówki. Ktoś taki będzie zapewne lepszy niż urzędnik, nawet taki z długoletnią praktyką w dziale zaopatrzenia. Nowe zasady będą bardziej odpowiadać Radzie Medycznej oraz, co zapewne ważniejsze, wychodzą naprzeciw oczekiwaniom personelu medycznego…
Diagnostyk Semlic odezwał się cichym głosem wewnątrz swojej lodowatej kuli.
Brzmiało to jak podzwanianie zderzających się w powietrzu płatków śniegu.
— Dobrze, ale kto to jest, u diabła? — rozległo się z jego autotranslatora.
— Pierwszym mianowanym według nowych zasad administratorem Szpitala będzie nasz naczelny psycholog — powiedział Skempton, patrząc na O’Marę. Bardziej ze współczuciem niż czymkolwiek innym.
Zaskoczenie odebrało O’Marze na chwilę głos. Było to tak rzadkie, że sam nie pamiętał, kiedy poprzednio mu się zdarzyło. Niemniej i tak niczego po sobie nie pokazał.
— Nie mam odpowiednich kwalifikacji — powiedział zdecydowanie.
Zanim pułkownik zdążył odpowiedzieć, Melfianin Ergandhir, także Diagnostyk, uniósł jedną ze szczupłych egzoszkieletowych kończyn i głośno zaszczękał szczypcami, domagając się uwagi.
— Zgadzam się — powiedział. — Major O’Mara nie posiada stosownych kwalifikacji. Gdy w swoim czasie trafiłem do Szpitala, ze zdumieniem odkryłem, że chociaż w ogóle nie ma on medycznego wykształcenia, w praktyce rządzi tu wszystkim, a jego władza, z całym szacunkiem dla pana, pułkowniku, przerasta pod wieloma względami pańską. Tymczasem, jak sam pan stwierdził przed chwilą, od teraz Szpital prowadzić ma zawsze przedstawiciel personelu medycznego. W pewien sposób zaprzecza pan sam sobie. Czy uważa pan, że O’Mara spełnia te kryteria? Odnoszę wrażenie, że zmienia pan poniekąd reguły gry…
O’Mara uświadomił sobie z zażenowaniem i irytacją, że od bardzo dawna nikt nie wypominał mu wprost braku medycznego wykształcenia. Zwłaszcza publicznie, i to wobec tak szanownego gremium. Zastanowił się nad reprymendą, która zmarszczyłaby Melfianinowi pancerz na grzbiecie, ale tamten jeszcze nie skończył.
— Z drugiej strony, ma dłuższy staż pracy w Szpitalu niż ktokolwiek inny. Trafił tu jeszcze w trakcie jego budowy. Od tamtej pory szefuje działowi psychologii obcych i robi wszystko, co konieczne, aby mieszkańcy naszego medycznego wariatkowa mogli żyć razem i pracować jako zespół. Nikt nie może się z nim równać, jeśli chodzi o doświadczenie w tej pracy. Niemniej chodzi mi o zasady, pułkowniku. Jak to jest, że w jednej chwili coś się postanawia, a zaraz potem łamie się własne postanowienie. I tyle, ponieważ osobiście uważam wybór za jak najbardziej właściwy.
Wokół stołu rozległy się najróżniejsze, nieprzetłumaczalne w większości odgłosy aprobaty.
— Nikt nigdy nie powiedział, że administrator ma być przede wszystkim lubiany — dodał Yursedth.
Zaskoczony O’Mara pomyślał z sympatią o Diagnostyku, chociaż oczywiście i tego nie dał po sobie poznać. Byłoby to nader nietypowe zachowanie, jak na najbardziej nielubianą osobę w całym Szpitalu. W duchu uznał jednak, że nie ma co narażać pancerza Ergandhira na szwank. Skinął głową w kierunku Kelgianina i spojrzał wprost na Skemptona.
— Yursedth ma rację — powiedział. — Niemniej powtarzam, pułkowniku, że nie mam odpowiednich kwalifikacji. Brak mi jakiegokolwiek doświadczenia w sprawach medycznych, jak i w kwestii zaopatrywania tak wielkiej placówki. Z tych powodów muszę odmówić — dodał niewolnym od emocji głosem.
— Nie odmówi pan — odparł zdecydowanie pułkownik. — Oznaczałoby to bowiem konieczność natychmiastowego opuszczenia Szpitala. Poza tym mój personel jest na tyle sprawny i kompetentny, że sam zdoła zająć się wszystkim, co niezbędne, i to bez pańskiego nadzoru. Pan będzie zresztą zajęty czymś innym, co w żadnym razie nie wykracza poza pańskie kompetencje. Wręcz przeciwnie.
— To znaczy czym? — spytał O’Mara.
Skempton nie odwrócił spojrzenia, ale wyraźnie wolałby uchylić się od odpowiedzi.
Musiało chodzić o coś, co trudno mu było przekazać. Coś, co mogło nie spodobać się O’Marze.
— Ani myślę łamać nowe zasady już pierwszego dnia — odezwał się w końcu. — Jak już powiedziałem, od tej pory stanowisko administratora ma sprawować osoba cywilna. Z tego powodu zostanie pan zwolniony z szeregów Korpusu Kontroli. Nie będzie to trudne, ponieważ stopień majora otrzymał pan z czysto administracyjnych powodów, nigdy nie służył pan naprawdę w Korpusie i nie przejmował się pan obowiązującą w nim dyscypliną.
Zwłaszcza… — przerwał i uśmiechnął się słabo — gdy chodziło o wykonywanie rozkazów przełożonych. Zachowa pan stanowisko szefa działu psychologii, ponieważ od tej pory każdy administrator będzie jednocześnie naczelnym psychologiem. W ten sposób nie będzie on musiał wykonywać poleceń nikogo spośród pracowników Szpitala, co i tak nieoficjalnie było praktyką nagminną. Można powiedzieć, że decyzja Rady czyni jedynie z tej praktyki oficjalną regułę. I tylko Rada będzie mogła cokolwiek zalecać administratorowi Szpitala…
— I co to ma być? — przerwał mu O’Mara, który nie cierpiał pytać dwa razy o to samo.
Skempton uśmiechnął się wymuszenie.
— Dobra wiadomość jest taka, że to tymczasowa funkcja — odparł po chwili wahania. — Do czasu, gdy wybierze pan i wyszkoli należycie swojego następcę.
Nagły gwar głosów zablokował autotranslator, który doniósł irytującym brzęczeniem o przeciążeniu obwodów. O’Mara odczekał, aż przy stole zapanuje cisza.
— A zła wiadomość? — spytał.
Skempton wolałby chyba nic nie mówić, ale gdy się odezwał, jego głos brzmiał całkiem pewnie.
— Poświęcił pan naszemu Szpitalowi wiele lat ciężkiej pracy, majorze, czy raczej już eksmajorze O’Mara. Zgadzam się w pełni z opinią wyrażoną przez większość członków Rady, że bez pana nie mógłby on funkcjonować, zwłaszcza w pierwszych latach po otwarciu.
Niemniej wybranie i wyszkolenie następcy, który mógłby przejąć pańskie funkcje w możliwie jak najpłynniejszy sposób, może się okazać największym spośród wyzwań, przed którymi pan dotychczas stanął. A gdy dokona pan już tego w satysfakcjonujący pana sposób…
Pułkownik przerwał i na jego twarzy odbiły się współczucie, wahanie i obawa, jakby było mu z jednej strony przykro, z drugiej zaś lękał się emocjonalnej reakcji O’Mary.
— Cóż, jak wspomniałem, pracuje pan już tutaj bardzo długo. Gdy tylko wykona pan swoje zadanie, oczekiwać będzie się od pana, że odejdzie pan na zasłużoną i nad wyraz opóźnioną emeryturę.