W ostatnich godzinach przed popełnieniem niegodziwego czynu O’Mara próbował się zdrzemnąć, ale nic mu z tego nie wyszło. W końcu siadł i napisał raport dla Craythorne’a. Od razu, niejako z wyprzedzeniem, dodał też wnioski. Starał się przedstawić wszystko w logiczny i przejrzysty sposób, aby ułatwić majorowi lekturę. Poza tym mógł to być jego ostatni raport przygotowany w Szpitalu Kosmicznym Sektora Dwunastego.
Niemniej gdy położył go następnego dnia na biurku majora, Craythorne tylko zerknął na pierwszą stronę i odsunął wydruk na bok. O’Mara po raz pierwszy ujrzał swojego przełożonego w stanie wzburzenia.
— Dziękuję, poruczniku, ale nie mam czasu na lekturę. Musimy zająć się czymś ważniejszym. Ktoś dokonał wczoraj szeregu zniszczeń w stołówce. Część umeblowania została wyrwana z mocowań i połamana na kawałki. Zrobiono to za pomocą maszyny do sprzątania, i nie był to przypadek. Wszystko wskazuje na akt rozmyślnego wandalizmu. Ktoś wykorzystał czas, gdy osoba odpowiedzialna za ten odcinek została skierowana do innych prac. Zniszczenia będą łatwe do naprawy, chcę jednak, aby udał się pan tam zaraz i ustalił, kto to zrobił i dlaczego.
— Wiem, kto to zrobił i dlaczego — odparł O’Mara. — Zawarłem to w raporcie, sir.
Craythorne zamrugał powoli. Potem, nie odrywając spojrzenia od twarzy porucznika, sięgnął po raport i położył go przed sobą.
— W tej sytuacji znajdę czas, aby go przeczytać — powiedział.
Tekst liczył pięć stron. Major odezwał się dopiero wtedy, gdy skończył czytać ostatnią. Wsparł łokcie na blacie biurka i na krótką chwilę schował twarz w dłoniach. W końcu spojrzał ponownie na porucznika.
— Gdy wspomniał pan o nabijaniu guzów, sądziłem, że to tylko żart — powiedział.
— Nikogo nie uderzyłem, sir — zaprotestował O’Mara. — Zmusiłem ich tylko, aby zbliżyli się i zaczęli rozmawiać. Zniszczenia w stołówce zostały starannie zaplanowane. Od teraz nie będzie tam dość miejsca, aby każda grupa gatunkowa mogła znaleźć własny kąt. Będą musieli jadać razem, korzystając ze stołów i siedzisk zaprojektowanych dla innych ras. Z początku pewnie będzie wiele narzekania na nawyki żywieniowe obcych, z czasem jednak dogadają się, a wtedy zrozumienie weźmie górę. Gdy zniknie izolacja w obrębie grup, zniknie też wrogość pomiędzy grupami. Starszy wykładowca Mannen tak zmieni swój sposób prowadzenia wykładów, aby dodatkowo zachęcać ich do dyskusji w wolnym czasie. Będzie to poniekąd warunek uzyskania najlepszych ocen podczas egzaminów.
Ponadto Mannen znalazł fundusze na instalację ekranów ciszy w niektórych kwaterach mieszkalnych, chociaż jeśli mój pomysł wypali i stażyści przestaną wściekać się na cudze chrapanie, ekrany mogą okazać się już zbędne. Na razie jednak musimy dać sobie czas, aby całość zaczęła działać.
— I dlatego chce pan, aby opóźniać maksymalnie naprawę zniszczeń w stołówce — powiedział Craythorne, stukając palcem w raport.
— Tak, sir. Potrzebuję jednak pańskiej pomocy. Zajmuję zbyt niskie stanowisko, aby dyktować cokolwiek utrzymaniu. Pan może im powiedzieć, aby się nie spieszyli. Jeśli chodzi o stażystów, nasz dział mógłby się włączyć. Mam na myśli wprowadzenie szczególnej zachęty, czegoś na kształt rywalizacji zawodowej. Taśmy edukacyjne staną się niebawem dostępne dla personelu. Na początku tylko dla starszych stażem, ale studenci też będą ich ciekawi. Być może moglibyśmy, we współpracy z doktorem Mannenem, wprowadzić zasadę, że jeśli ktoś nie wykaże się daleko idącą skłonnością i zdolnością do rozumienia postaw i zachowań przedstawicieli innych gatunków, nie zostanie dopuszczony do hipnozapisów.
Zacząć możemy od rozpowszechnienia opinii, że każdy, kto ma awersję do korzystania z mebli obcych i nie chce zawierać wśród nich przyjaźni czy znajomości, to po prostu mięczak.
Albo jego odpowiednik w językach obcych.
Craythorne przytaknął.
— Z raportu wynika, że proponuje pan też takie przeorganizowanie grafiku dyżurów i pór posiłków, aby w stołówce nigdy nie było dość pustych stolików. W zasadzie moglibyśmy uczynić to stałą zasadą jako część procesu aklimatyzacji. Dział utrzymania będzie wprawdzie narzekał, ale oni zawsze narzekają. Inni zaś pogodzą się z czasem z tą niewygodą i uznają ją za stały element pejzażu Szpitala.
Ponownie postukał w raport.
— Podoba mi się to, O’Mara. Pańskie zalecenia zostaną natychmiast wprowadzone w życie. Dobra robota.
O’Mara skinął głową. Dodatkowo cieszył się i z tego, że obyło się bez komentarzy.
— Dobrze pan sobie poradził, chociaż muszę przyznać, że wybrał pan nad wyraz nieortodoksyjną metodę. Aż waham się zlecić panu nowe zadanie. Niemniej jedno mnie zdumiało.
— Tak, sir?
— Otóż dotąd nie przypuszczałem, że znajdzie się ktoś gotów wyświadczyć panu przysługę.
Gdy porucznik wychodził z gabinetu, usłyszał jeszcze za sobą:
— Proszę zapomnieć ostatnie zdanie, O’Mara. Ćwiczę tylko brak ogłady.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Craythorne wahał się przez trzy dni, aż w końcu przekazał O’Marze kolejną sprawę.
Sam był zajęty realizacją projektu urzędowej dewastacji stołówki i wyjaśnianiem powstających przy tym nieporozumień i rzadko bywał ostatnio w gabinecie. Nic dziwnego zatem, że polecenie przygotował na piśmie, w postaci odręcznie skreślonej notatki, do której dołączył wyciąg z akt jednego ze stażystów. O’Mara zaczął od tego drugiego.
Dotyczy: Thornnastor, typ FGLI. Gatunek: Tralthańczyk. Wiek: 87 lat standardowych ze średnią przewidywaną długością życia 150 lat. Ukończył z wyróżnieniem Wydział Medyczny Uniwersytetu w Howth na Tralcie. 12 lat służby w roli konsultanta medycznego przy wielogatunkowych programach budowlanych w układach planetarnych Ballildon, Corso i Lentallet. Brak bliskiej rodziny czy bliskich związków pozarodzinnych. Przyjęty na zaawansowany kurs chirurgiczny jako stażysta Szpitala Kosmicznego Sektora Dwunastego. Pierwsze przyjęcie taśmy edukacyjnej przebiegło bezproblemowo. Wydano zgodę na zatrzymanie zapisu do chwili zakończenia trwających badań naukowych, kiedy to T. ma otrzymać propozycję zatrudnienia w Szpitalu na stanowisku starszego lekarza. Dotychczasowy przebieg stażu bez zarzutu. Zmiana na gorsze nastąpiła mniej więcej przed trzema tygodniami.
Starszy wykładowca chce zbadania sprawy, zanim zatrudni T. Jego obecny adres zamieszkania: poziom 111, pokój 18.
Notatka dopowiadała: „Może to tylko tęsknota za domem albo kryzys wieku średniego. Porozmawiaj z nim i sprawdź, co się dzieje. Tylko nie bij za mocno”.
O’Mara pomyślał, że major widocznie nadal ćwiczy szorstki sposób bycia.
Jeśli Thornnastor nie prowadził akurat życia towarzyskiego ani nie wypoczywał na poziomie rekreacyjnym, to wedle grafiku dyżurów powinien być u siebie. Do regulaminowej pory wypoczynku została mu jeszcze godzina. Wysiadając z windy na sto jedenastym i szukając właściwego pokoju, O’Mara zastanawiał się, czy nie chodzi przypadkiem o jednego z chrapaczy. Podchodząc do drzwi, słyszał i wyczuwał delikatne drgania podłogi.
— Nazywam się O’Mara — powiedział, starając się zachować pewność siebie wobec inteligentnego sześcionogiego słonia, który mógł być emocjonalnie niezrównoważony. — Jestem z działu psychologii. Jeśli można, chciałbym porozmawiać chwilkę.
— Znam cię, O’Mara — odparł Thornnastor. — Wejdź, chociaż nie rozgościsz się. Nie ma u mnie żadnych mebli. Proponuję, byś usiadł na krawędzi zagłębienia noclegowego.