Kwatera Thornnastora była bardzo obszerna, chociaż malała znacząco przy rozmiarach gospodarza.
Ściany pokrywały zdjęcia przedstawiające krajobrazy jego planety i sceny, których znaczenia O’Mara nie potrafił się nawet domyślić. Kilka silnie pachnących pnączy maskowało drzwi do łazienki. Pod jedną ze ścian stał półkolisty regał z włączonym ekranem, rejestratorem i nagraniami skryptów. Głębokie kwadratowe zagłębienie noclegowe zostało wyposażone w rampę wejściową. O’Mara zszedł po niej, aż podłoga znalazła się na wysokości jego kolan, obrócił się i przysiadł bokiem. Dłonie przycisnął do grubej, miękkiej wykładziny.
— Dziękuję — powiedział, szukając w myślach jakiegoś pozytywnego zdania do wygłoszenia. — Wygodnie tutaj.
— Mój gatunek nie wymaga szczególnego komfortu — odparł Thornnastor. — Wykładzina tłumi odgłos moich kroków, aby sąsiedzi mieli trochę spokoju. Oderwałem się od nauki, skoro było trzeba… — Wskazał na ekran. — Jednak nie chciałbym tracić zbyt wiele czasu.
Zapis, który Thornnastor nosił w głowie, pochodził od Kelgianina. Zapewne było to powodem obecnego lakonicznego, ale i bezpośredniego sposobu wypowiadania się Tralthańczyka.
— Nie chcę marnować niczyjego czasu — stwierdził O’Mara. — Starszy wykładowca Mannen poprosił mnie, abym porozmawiał z tobą o twoich ostatnich kłopotach w pracy.
Niepokoi go, że nagle obniżyłeś loty. Zaczęło się kilka dni po tym, jak przyjąłeś kelgiański hipnozapis, podejrzewamy więc, że sprawa ma podłoże psychologiczne. Zechciałbyś powiedzieć coś na ten temat?
Thornnastor spojrzał jednym okiem na ekran i sięgnął macką, wyłączając urządzenie.
Potem obie pary oczu zwróciły się w stronę psychologa. Przez chwilę panowała cisza.
— Jeśli potrzebujesz czasu do zastanowienia, poczekam — powiedział O’Mara. — Jeśli jednak nie chcesz o tym rozmawiać, ciekawi mnie dlaczego.
Tralthańczyk zahuczał niczym rożek mgłowy. Autotranslator nie przetłumaczył tego dźwięku. O’Mara westchnął.
— Były na tym poziomie skargi na nocne hałasy, utrudniające spanie. Problem został rozwiązany. Brak snu może wpłynąć negatywnie na zdolność koncentracji. Czy o to chodzi?
— Nie — odparł Thornnastor.
— Czy odczułeś brak zrozumienia ze strony kolegów lub wykładowców? — pytał dalej O’Mara. — Czy zrobili albo powiedzieli coś, co zaburzyło twoje poczucie bezpieczeństwa?
Czy nawiązałeś jakiś bliski emocjonalny albo seksualny kontakt?
— Nie — powtórzył Tralthańczyk.
— Chodzi więc o zapis edukacyjny? — nalegał O’Mara.
Obcy nie odpowiedział.
Powinienem był pójść na stomatologię, pomyślał porucznik. To całkiem jak wyrywanie zębów.
— Najwyraźniej chodzi o problem związany z zapisem — powiedział, zachowując cierpliwość. — Moim zadaniem jest pomóc ci go rozwiązać. Nie mogę jednak tego zrobić, skoro nie wiem, w czym rzecz. Wydaje mi się, że chciałbyś o tym porozmawiać. Słucham zatem.
Thornnastor wydał kolejny nieprzetłumaczalny dźwięk. O’Mara poczuł wibracje aż w żołądku.
— To głupie. Dziwne. Nie rozumiem, dlaczego tak się czuję. Nie ma do tego żadnego powodu — powiedział nagle słoniowaty.
— To czysto subiektywna ocena — stwierdził O’Mara. — Trudno mi się na tym opierać, zwłaszcza jeśli czujesz się zagubiony. Nie spiesz się, opisz te odczucia.
Tralthańczyk tupnął energicznie dwoma środkowymi nogami. Drżenie podłogi odczuwało się nawet przez wykładzinę. Wśród Tralthańczyków taki gest oznaczał irytację; w tym konkretnym przypadku mogło chodzić o złość na samego siebie. Zapewne była to też wskazówka, że stażysta chce jednak rozmawiać.
— Dopadła mnie nagle tęsknota za domem — powiedział Thornnastor powoli, jakby ze wstydem. — Chodzi jednak o całkiem obce istoty i świat, na którym nigdy nie byłem. To bez sensu. Ktoś tak zrównoważony jak ja nie powinien odczuwać czegoś podobnego.
Czyli rzeczywiście chodzi o zapis, pomyślał O’Mara. W końcu się dowiedział, w czym tkwił problem. Zgodnie z regułami wpajanymi przez majora oznaczało to, że zrobił pierwszy krok dla rozwiązania tegoż problemu. Od tej chwili jednak miał przed sobą dwóch pacjentów: jednego, który górował nad nim niczym ponury słoń, i drugiego, znajdującego się być może na drugim końcu galaktyki. Przy czym ten drugi mógł nawet już nie żyć.
— Niekoniecznie — powiedział. — Powodem może być jakaś szczególna cecha umysłu dawcy, nie twojego. Ty poznałeś go od środka. Opowiedz mi o nim.
— Nie — stwierdził Thornnastor.
O’Mara czekał cierpliwie, ale nie usłyszał niczego więcej. Z jakiegoś powodu stażysta znowu milczał niczym skała.
— Nie ułatwiasz mi pracy — powiedział O’Mara. — Sobie też w ten sposób nie pomożesz.
Dlaczego nie chcesz opowiedzieć mi o dawcy? Cokolwiek powiesz, nie będzie miało żadnego wpływu na umysłowość dawcy. To tylko nagranie, którego nie można w żaden sposób zmienić ani urazić. Tej istoty może już nawet nie być między żywymi. Jesteś dość inteligentny, aby to wszystko zrozumieć. Zatem?
Znowu nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Porucznik spróbował raz jeszcze.
— Niezależnie od przynależności gatunkowej, dawcy zapisów zawsze należą do elity medycznej swojego świata. Niemniej obaj wiemy, że wybitne osoby potrafią mieć swoje dziwactwa. Przekonałeś się już, że oprócz wiedzy medycznej przejmuje się też wspomnienia, nawyki, przesądy, blokady i w ogóle wszystko, co można. Powinieneś ignorować to, skupiając się na potrzebnych ci medycznych treściach. Nikt nie twierdzi, że to łatwe, i mogę jedynie domyślać się, jak…
— Nie zrozumiesz, jak to jest — przerwał mu Thornnastor. — Musiałbyś sam spróbować.
Bez tego nie wiesz nawet, o czym mówisz.
Zarzut był uzasadniony, ale i tak zirytował O’Marę. Trwało chwilę, nim się opanował.
— Próbowałem, jakkolwiek krótko. Też przyjąłem kiedyś zapis i doświadczyłem towarzyszącego temu poczucia dezorientacji, gdy nagle przyszło mi spojrzeć na świat oczami obcej istoty. Mylisz się zatem, sugerując, że nie wiem, o czym mówię. Obecnie jednak nie wolno mi przyjmować żadnych taśm, w tym i tej twojej. Jako terapeuta muszę zachować obiektywne i niezaburzone spojrzenie. Również po to, aby móc ci pomóc. To nie byłoby możliwe, gdybym nosił w głowie bagaż cudzych problemów emocjonalnych. Poza tym nie chodzi o śledztwo policyjne. Nie interesuje mnie, co twój dawca przeżył w przeszłości, ale jak odbierasz go teraz. Czy to jasne?
— Tak. — Zatem opowiedz.
— Nie.
O’Mara zaczerpnął głęboko powietrza, aby zakląć od serca, ale nagle zmienił zamiar.
— Ziemianie mają różne nazwy na ludzi mojej profesji — powiedział cicho. — Niekiedy pogardliwe, ale często zasłużone. Występują w różnych językach. Jedna z nich opisuje nas jako tych, którzy „pomniejszają głowy”. To przenośnia, oczywiście. Chodzi o to, aby ukryty w głowie umysł przestał unosić się w przestworzach i zaczął reagować na sygnały realnego świata. Aby odzyskał kontakt z rzeczywistością i przestał się oszukiwać. Owszem, nie jestem w stanie ocenić twoich kwalifikacji medycznych i opieram się całkowicie na opiniach wygłoszonych między innymi przez twoich kolegów i przełożonych. Wszyscy mówią o tobie dobrze. Mają cię za doskonałego chirurga, który potrafi mobilizować podwładnych do zaangażowania podobnego własnemu. Jesteś też zapewne istotą o dużej zdolności adaptacji, obdarzoną wyobraźnią i ambitną. Jeśli taki pozostaniesz, czeka cię angaż w Szpitalu, od razu na stanowisko starszego lekarza, co oznacza przeskoczenie dwóch stopni stażu. Ale dość pochwał.