O’Mara przerwał na chwilę. Wiedział, że jego rozmówca nie potrafi odczytać emocji z ludzkich twarzy, miał jednak nadzieję, że poważny i stonowany sposób mówienia przedostanie się jakoś przez autotranslator.
— W przyszłej pracy wiele razy będziesz przyjmował cudze zapisy i wymazywał je po zakończeniu leczenia. Nie dostaniesz jednak angażu, jeśli się okaże, że już pierwsza próba zakończyła się niepowodzeniem. Thornnastor, przyszedłem, aby pomóc ci w poradzeniu sobie z tym. Czy jest to tak trudne do przekazania, że jesteś gotów poświęcić przez to obiecującą karierę w świecie medycyny?
— Nie — odparł Tralthańczyk.
— Przypominam ci, że moja ciekawość ma czysto kliniczny charakter. Cokolwiek powiesz, zostanie objęte tajemnicą lekarską, ja zaś nie będę tego oceniał ani dziwił się czemukolwiek. A teraz, czy w twoim zapisie jest coś, co wyzwoliło twoje własne wspomnienia, których skłonny byłbyś się wstydzić?
— Nie — rzucił głośno Thornnastor.
— Spokojnie — powiedział O’Mara. — Nie chcę cię urazić. Szukam tylko informacji.
Powiedziałeś, że odczuwasz tęsknotę za domem. Za przyjaciółmi i światem, których nigdy nie znałeś. Wydawałeś się odczuwać wstyd w związku z tymi odczuciami. Czy to wstyd dawcy czy…
— Nie.
— Chodzi zatem o twoje odczucie. Powiedz, proszę, własnymi słowami i bez pośpiechu, czego dokładnie się wstydzisz. I co, twoim zdaniem, jest z tobą nie w porządku. Jesteś jedyną osobą, która może podsunąć jakiś trop.
— Nie.
O’Mara odetchnął głęboko i wypuścił powoli powietrze.
— Chyba zaczyna mnie irytować twoje nadużywanie tego słowa. Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać o problemie, może chociaż powiesz mi dlaczego?
— Z trzech powodów — oznajmił Thornnastor. — Nie jesteś lekarzem i nie możesz właściwie ocenić specyfiki problemu. Nie masz szans ogarnąć całości moich procesów myślowych. Ani ścieżek myślenia mojego partnera. Z całym szacunkiem, przepraszam, ale marnujesz czas. Nie jesteś w stanie mi pomóc.
O’Mara pokiwał głową.
— Może i nie. Ale potrafię być cierpliwy i gotów jestem rozmawiać, atakując problem z różnych stron. Czy to byłoby pomocne?
— Nie.
Wychodząc, O’Mara pomyślał, że przynajmniej pacjent jest konsekwentny. Porucznik bardzo jednak nie lubił, gdy ktoś próbował z góry określać granice jego możliwości.
W gabinecie czekała na niego wiadomość, że major nie zjawi się przed upływem dwóch godzin. Było to dość czasu, aby w pełni się zapoznać z aktami Thornnastora oraz istoty, która została dawcą kłopotliwego zapisu.
Na temat Tralthańczyka znalazł nawet sporo nowych informacji, żadna jednak nie okazała się przydatna. Thornnastor wydawał się być przykładowym wręcz stażystą. Od początku zaangażowany i z wysoką motywacją, zdolny, odpowiedzialny, o silnej woli i mocno zintegrowanej osobowości, z której słusznie był dumny. Chociaż uprzejmy i taktowny w kontaktach z pobratymcami i przedstawicielami innych ras, wiedziony dumą wykazywał skłonność do wdawania się w dyskusje z wykładowcami, w irytujący sposób starając się udowodnić im, że nie mają racji.
Właściwie to samo można było powiedzieć o każdym starszym lekarzu. Typowy profil kogoś, kto zamierza sięgnąć w swoim zawodzie po najwyższe laury. Na temat dawcy — Kelgianki o imieniu Marrasarah — znalazł o wiele mniej materiałów, były one jednak znacznie ciekawsze.
Poprzedzone zostały oficjalną notą ostrzegającą przed możliwymi skutkami przyjmowania zapisu i informującą o zakazie kontaktowania się z dawcą w sprawie przekazanego przezeń materiału oraz w jakimkolwiek innym celu, o ile on sam lub jego bliscy krewni nie wyrażą na to jednoznacznej zgody. Nawet wówczas podobny wniosek musiał zostać wcześniej zaaprobowany przez specjalną podkomisję Rady Medycznej, ustanowioną dla ochrony prywatności dawców.
Zasadniczy powód przyjęcia tak restrykcyjnych zasad wiązał się po prostu z upływem czasu. Dawca o odpowiednim statusie i doświadczeniu był zazwyczaj istotą posuniętą mocno w latach. Zwykłym biegiem rzeczy miał już za sobą szczyt możliwości zawodowych i umysłowych. Ktoś taki mógł nie być skłonny do udzielania odpowiedzi na jakiekolwiek pytania młodszych kolegów, nawet bardzo uprzejme i taktowne, szczególnie jeśli od pobrania zapisu minęło sporo czasu i dawca zaczynał odczuwać skutki starości. O’Mara był w stanie to zrozumieć. Chodziło po prostu o szacunek dla uczuć kogoś, kto mógł już tylko wspominać dni swojej świetności.
Niemniej, i to wydawało się najciekawsze, Marrasarah nie była wcale stara. Bardzo wcześnie zaczęła zdobywać uznanie jako nad wyraz uzdolniony i zapowiadający się na geniusza lekarz. W aktach brakło szczegółów na temat jej błyskawicznej kariery, jako przyczynę szybkiego przejścia na emeryturę podano zaś „osobiste powody związane z traumą po doznaniu rozległych oparzeń całego ciała”. Na końcu przypomniano raz jeszcze o zakazie kontaktowania się z dawcą.
O’Mara przez dłuższą chwilę przyglądał się dołączonej do dokumentacji taśmie. Nie ulegało wątpliwości, że Marrasarah przeżyła jakiś uraz emocjonalny, który pozostawił w niej trwałe ślady. Niemniej jej doświadczenie i wiedza zawodowa były na tyle cenne, że przed przejściem na emeryturę została poproszona o stworzenie nagrania. Zakładano zapewne, że przyszli biorcy będą mieli dość silną wolę, aby skoncentrować się wyłącznie na jego medycznej treści. A gdyby mieli jednak z tym kłopoty, że przy najbliższej sposobności wymażą zapis i przyjmą inny, od dawcy, który nie został aż tak doświadczony przez los.
Jednak Thornnastor był chyba zbyt dumny i uparty, aby tak postąpić.
Tyle zapewne dałoby się wytłumaczyć Mannenowi, który uznałby zachowanie Thornnastora za usprawiedliwione. Z drugiej strony, sprawa zakończyłaby się wymazaniem zapisu i przerwaniem obecnych przygotowań Tralthańczyka do objęcia stanowiska starszego lekarza. Musiałby czekać na kolejną sposobność. Zapewne pełen obaw, jak przyjmie następny zapis i czy nie zakończy to jego krótkiej kariery w Szpitalu. Uznał najprawdopodobniej, że jeśli ma usłyszeć złe nowiny, to lepiej, by stało się to jak najszybciej. O’Mara współczuł mu rozterki, ale samo współczucie nic tu nie wnosiło.
Osiągnąć mógł coś jedynie, wnikając do niekomunikatywnego umysłu Thornnastora, a jedyną wiodącą tam ścieżką był zapis uczyniony przez genialną, lecz poważnie zaburzoną Marrasarah. Porucznik pokręcił głową i wpatrzył się w zegarek.
Craythorne miał wrócić za pół godziny. O’Mara mógł na niego poczekać, zdać relację ze swoich prób i przedyskutować pomysł na terapię. Major ostrzegłby go przed ryzykiem i niemal na pewno nie wyraziłby zgody. Z drugiej strony, porucznik mógł też zrobić po prostu to, co zamierzał już wcześniej, zanim spotkał się z surowym zakazem.
Idąc powoli w stronę leżanki, pomyślał, że przy każdym naprawdę ważnym wyborze cała sztuka sprowadza się do tego, aby rozważając wszystkie za i przeciw, nie robić tego zbyt długo.
Nie czekając, aż ogarnie go paraliż decyzyjny, wsunął taśmę w slot maszyny i nałożył hełm.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Przez kilka pierwszych minut czuł niemal dokładnie to samo, co poprzednim razem.
Miał wrażenie, że patrzy na zupełnie obce mu wnętrze, że znajduje się o wiele za wysoko nad podłogą i nigdy nie zdoła utrzymać równowagi na dwóch ludzkich nogach, które odnajdywał u siebie zamiast dwunastu par kelgiańskich odnóży. Niemniej dezorientacja i zawroty głowy ustąpiły dość szybko. W ich miejsce pojawiło się coś o wiele gorszego. Coś tak trudnego do zniesienia, że musiał usiąść i stoczyć regularną walkę o zachowanie kontroli nad własną częścią osobowości.