Craythorne zamilkł, ale nie odwrócił spojrzenia.
— Sir — powiedział O’Mara, aby przerwać niezręczną ciszę.
— Co do Thornnastora… — odezwał się major. — Niezależnie od tego, czy był pan pewien efektów końcowych, to była dobra robota. W tej sytuacji nie będziemy więcej używać zapisu Marrasarah. Pan go przyjął i przetrzymał przez kilka godzin, tak? Było to naruszenie dyscypliny, pierwsze i ostatnie, jeśli chce pan tu pozostać. Naprawił pan jednak swój błąd i więcej nie będziemy o tym rozmawiać.
O’Mara bez słowa skinął głową i wziął papiery. Nie chciał kłamać majorowi, dlatego kelgiańskim sposobem wolał po prostu nic nie mówić. Bo i owszem, przyjął taśmę Marrasarah, ale dotąd jej nie wymazał.
Odbycie kary zajęło mu dwie godziny. Lektura raportów była rutynowym zajęciem, ale wcale niekoniecznie nudnym. Jak pomyślał O’Mara, nie to nudne, co nudne, ale co kogo nudzi. Każdy z ponad setki raportów zawierał informacje o aktualnych postępach stażysty, listę uzyskanych ocen oraz uwagi wykładowców i personelu medycznego na temat przebiegu dyżurów na oddziałach. Szczególnie wiele uwagi zwracano na umiejętność nawiązywania przez stażystę kontaktu z pacjentami.
W większości przypadków trafiał na adnotacje „Postępy zadowalające” albo „umiarkowanie pozytywnie”. Raz Mannen dopisał: „Nie wykazuje chęci współpracy z Illensańczykami, ale kto to lubi? Powtórzyć niebawem ćwiczenia w ubiorze ochronnym w środowisku chlorowym. Interwencja niekonieczna, o ile poziom lęku nie wzrośnie”.
Były jeszcze dwie inne adnotacje, też skreślone ręką Mannena. Pierwsza brzmiała:
„Creesik (płeć męska), MSVK. Szybkie postępy w okresie początkowym, ostatnio spadek do poziomu trochę ponad przeciętną. Obserwować”. Druga była jakby kontrastowa: „Neenil (płeć żeńska), MSVK. Z początku powolne wdrażanie się do nauki, ostatnio szybko poprawia wyniki, jakby uzyskała dodatkową motywację. Zdradza jednak oznaki zmęczenia.
Zasugerowałem więcej wypoczynku, mniej spędzania wolnego czasu na nauce”.
Żaden z tych przypadków nie wymagał interwencji psychiatrycznej, jednak O’Mara odniósł wrażenie, że dobrze będzie się nimi zainteresować. Może zresztą chciał trochę odpędzić nudę i poćwiczyć na gruncie terapeutycznym. Jeśli przy okazji zapobiegłby ewentualnym kłopotom, to tym lepiej. Odłożył oba raporty na bok do późniejszego dokładnego przejrzenia i pomyślał, że stażyści ci mieszkają na sto jedenastym, gdzie i tak miał później zajrzeć.
Gdy wrócił do tych dwóch raportów, uznał, że dobrze będzie najpierw dowiedzieć się czegoś o tych istotach i warunkach ich życia. Na razie wiedział tylko, że jedna była płci żeńskiej, a druga męskiej i że były na różnych poziomach zaawansowania stażu. Z tego powodu w zasadzie nie łączyło ich nic poza przynależnością do tego samego gatunku.
Uczęszczały na różne zajęcia, na innych oddziałach odbywały praktyki. O’Mara połączył się z komputerem bibliotecznym i poprosił o ogólne informacje biologiczne, społeczne i medyczne na temat eurilańskich MSVK.
Na poziomie sto jedenastym spotkał się z mniej wrogim przyjęciem niż poprzednio.
Wywieszek na drzwiach nie ubyło, a ci, którzy otwierali, zachowywali się raczej uprzejmie, ze zwykłą domieszką zniecierpliwienia. Wyjątek stanowili oczywiście Kelgianie. Zapewne wszyscy tutaj słyszeli już nowiny rozgłaszane przez Mannena, Craythorne’a oraz samego O’Marę. Dobiegające z paru pokoi chrapanie wydawało się jakby mniej straszne, ale może tylko zaczynał się do niego przyzwyczajać.
Drzwi pokoju Creesika były uchylone, z wywieszką NIE MA MNIE, jednak na drzwiach Neenil ujrzał napis JESTEM. Otworzyła od razu.
— Stażystko Neenil… — zaczął, ale nie dane mu było dokończyć.
— Ja jestem Creesik — wyćwierkała istota. — Ale już wychodzę.
— Jeśli ze względu na mnie, to nie trzeba — powiedział, analizując szybko sytuację. — Chciałem się spotkać z wami obojgiem. Jeśli nie macie nic przeciwko temu, łatwiej będzie mi przeprowadzić rzecz we trójkę.
— Zatem proszę wejść — powiedział Creesik.
Po raz pierwszy miał okazję zajrzeć głębiej do kwatery Eurilan, chociaż dla zachowania pozorów starał się nie rozglądać zbyt nachalnie. Drugi osobnik zeskoczył z żerdzi przed ekranem i wnęką do nauki i skokami zbliżył się do gościa.
— Jestem Neenil. — Ćwierkanie tworzyło interesujące tło dźwiękowe dla słów dobywających się z autotranslatora. — Słuchamy.
— Dziękuję — powiedział O’Mara, nadal udając wytrwale, że otoczenie wcale go nie interesuje. Na ścianach wisiały obrazki przedstawiające lądowe i morskie pejzaże, fotografie grupowe, zapewne stada rodzinnego, i jakiś oprawiony w prostą i gustowną ramę certyfikat.
Sądząc po tym, że wisiał nad konsolą edukacyjną, musiał mieć coś wspólnego z wykształceniem i został chyba wydany przez nader ważną instytucję. Jedną czwartą pokoju zajmowało stojące w kącie gniazdo z obramowaniem sięgającym ptakowatym do wysokości ramienia. Ze środka wyglądały jasne i zapewne bardzo miękkie poduszki.
— To raczej wizyta towarzyska niż zawodowa — powiedział. — Chciałem przekazać wam, co zamierzamy zrobić z nocnymi hałasami.
Creesik przechylił głowę na bok.
— Nasz wykładowca i pański przełożony, major Craythorne, rozmawiali już o tym z nami i uprzedzili też, że należy oczekiwać opóźnień w dostawach ekranów ciszy, jak i nowego umeblowania do stołówki. Oboje wyraziliśmy opinię, że i tak jakoś sobie poradzimy.
Czy jest coś jeszcze, co powinniśmy wiedzieć?
— Skoro tak, chciałbym tylko spytać, czy na nic się nie uskarżacie? Nie macie żadnych problemów? Dla Ziemian jesteście niezwykłym gatunkiem — dodał dla podtrzymania konwersacji. — Jak ogólnie sobie tu radzicie?
— Jeśli intryguje pana, jak trzynoga istota, która nie posiada wcale rąk, może zostać chirurgiem, nie jest pan pierwszym, który o to pyta. Używamy dziobów. Co dokładnie chciałby pan wiedzieć?
Komputer biblioteczny przekazał mu tylko skondensowaną dawkę informacji na temat ewolucji i historii mieszkańców Eurila, niemniej znalazło się w niej wszystko, czego mógł poszukiwać ciekawski laik, samo zaś hasło zostało napisane na tyle przystępnie, że O’Mara przypomniał sobie szkolne lata. Gatunek utracił zdolność lotu, gdy wytrzebił na swojej planecie wielonogie i pazurzaste drapieżniki, przed którymi można było uciec jedynie dzięki skrzydłom. Korzystając z długich i giętkich dziobów, Eurilanie nauczyli się posługiwać narzędziami i rozwinęli cywilizację, która ostatecznie pozwoliła im dotrzeć do gwiazd. Ich narzędzia chirurgiczne były specjalnie ukształtowane, z pustymi w środku, stożkowatymi uchwytami, które osadzało się na dziobie. Jako stworzenia dziobiące, potrafili operować w iście błyskawicznym tempie, nie tracąc nic z precyzji, na którą pozwalały im silne i dobrze kontrolowane mięśnie karku. Poza tym dzioby służyły im niemal do wszystkiego innego, z mówieniem włącznie.