O’Mara skłonił się jej lekko, podobnie jak innym pasażerom, którzy zwrócili na niego uwagę, po czym usiadł szybko i wbił oczy w menu. Najpewniej Craythorne postąpiłby inaczej i pewnie coś by nawet powiedział, ale porucznik chciał tylko coś zjeść i nie miał ochoty na rozmowy. Niestety, był bez szans.
— Dobry wieczór, poruczniku — powiedziała kobieta miłym głosem. — Obawiam się, że menu podsuwają tu ciągle to samo, niezależnie od okazji. Z drugiej strony, ludzkie jedzenie mają tu nawet niezłe. Jeśli jednak gustuje pan w specjałach, będzie pan głodował.
— Już jestem głodny — odparł O’Mara, podniósłszy wzrok na kobietę. — I nie mam specjalnych życzeń. Jedzenie to jedzenie.
Siedzący obok Kelgianin aż zjeżył sierść.
— Kulinarny barbarzyńca! Ale czego oczekiwać od przerośniętego mięsożercy. I pewnie jeszcze je niechlujnie!
Młoda kobieta uznała za właściwe to i owo wyjaśnić.
— Proszę nie brać tego do siebie, poruczniku. Kelgianie zawsze mówią…
— …dokładnie to, co myślą — dokończył O’Mara. Chciał się uśmiechnąć, ale rzadko używane mięśnie twarzy odmówiły mu posłuszeństwa. Zwrócił się więc do Kelgianina. — Nie mam żywego futra, aby pokazać ci, przyjacielu, jak się czuję. Niemniej chociaż jestem bardzo głodny, zapewne nie dość mnie jeszcze przyparło, abym miał ochotę cię zjeść.
— Ale pewny nie jesteś? — spytał gąsienicowaty.
Zanim O’Mara zdążył odpowiedzieć, gdzieś z wnętrza stołu dobiegł trzykrotny dzwonek. Blat odsunął się i przed porucznikiem pojawiło się pierwsze danie.
— Uratowany przez dzwon — powiedział Kelgianin i złożył się we dwoje nad własnym talerzem.
O’Mara nie odezwał się aż do chwili, gdy skończył jeść. Jego nastawienie do otoczenia nieco się polepszyło, chociaż nie oznaczało to jeszcze, że każdego zamierza traktować serdecznie.
— Wygląda pan o wiele pogodniej, poruczniku — powiedziała kobieta. — I co pan sądzi teraz o tutejszym jedzeniu?
— To nadal tylko paliwo — odparł O’Mara. — Niemniej dobrej jakości.
— Ma pan sporo do wykarmienia — stwierdziła. — Wprawdzie nie widziałam pana w kostiumie kąpielowym, ale wygląda mi pan na kogoś ciężko pracującego, skoro uchował się pan przed pokładami tłuszczu. Lubi pan pływać?
— Tam, gdzie służę, nie mamy aż tak wiele wody. Poza tym nie umiem pływać.
— Chętnie pana nauczę. Chociażby po to, aby mieć towarzystwo. Na statku jest duży basen, ale Kelgianie, których jest najwięcej, boją się zamoczyć futro, Melfianie zaś od razu toną i pełzają tylko po dnie. W ogóle nie robi im różnicy, czy są w wodzie czy nie. Jesteśmy jedynymi Ziemianami na pokładzie i będziemy mieli ten basen prawie wyłącznie dla siebie.
Nawet o widzów nie musi się pan martwić, gdyby obawiał się pan o pierwsze próby. Ja nigdy nie uczyłam nikogo pływać, ale to może być ciekawe. Czy poza stopniem ma pan jakieś imię albo nazwisko, poruczniku?
— O’Mara. Jednak co do basenu, to nie jestem pewien, czy…
— Joan — przedstawiła się kobieta.
— Kledenth — odezwał się Kelgianin. — Gdyby kogokolwiek to interesowało, oczywiście.
— Nie chcę być nachalna, ale jest pan pierwszym Ziemianinem w tym rejsie — kontynuowała kobieta. — Naprawdę brakowało mi kogoś, z kim mogłabym rozmawiać bez pomocy translatora. A co do pływania, to oczywiste, że się panu uda. Na początek wystarczy nauczyć się unosić na wodzie. Jeśli weźmie pan głęboki wdech i nie wypuści powietrza z płuc, nie utonie pan. W razie kłopotów podpłynę i przytrzymam panu głowę nad powierzchnią. W sumie jedyne, czego panu potrzeba, to odrobina zaufania.
O’Mara nie odpowiedział.
— Ewentualnie są jeszcze urządzenia do ćwiczeń, jeśli lubi pan się pocić. Oraz gry w rodzaju szachów czy scremmana. Jest też galeria obserwacyjna, gdzie można opić się całej gamy trunków z innych planet, aż zaczyna się widzieć różne rzeczy pełzające po nadprzestrzeni. To mi przypomina… wie pan, co powiedział Chorrantir, jedyny Tralthańczyk na pokładzie, o alkoholikach na jego planecie? Że w pewnym stadium choroby zaczynają widzieć różowych Ziemian.
— O Boże — mruknął O’Mara i mimowolnie się uśmiechnął.
— Niech pan się nie waha, poruczniku — nalegała Joan. — Ten mundur świetnie na panu leży, ale w tej chwili wszyscy już wiedzą, że mamy na statku Kontrolera, i nie musi się pan tak starać. Więc jak?
— Wasza rozmowa — powiedział nagle Kledenth — jest znacznie ciekawsza niż opowieści moich obecnych towarzyszy o legendach innych światów i zaludniających je bohaterach, a czasem zupełnie godnych potępienia postaciach. Chyba niektórzy tutaj podchodzą do tego jak do religii, nie zwykłej pasji. I co pan powie, O’Mara?
— Nic. Nadal się zastanawiam.
— Ale tu nie ma nad czym się zastanawiać — rzucił Kelgianin, falując sierścią. — Wiem, że wy nie umiecie okazywać wprost emocji, ale nawet dla mnie ta sytuacja jest więcej niż jednoznaczna. Siedząca tu istota żeńska jest młoda i zapewne fizycznie atrakcyjna dla ciebie, chociaż moim zdaniem jej wyrostki piersiowe zniekształcają jej sylwetkę, nazbyt obciążając ją w górnej części ciała. Niemniej nudzi się wyraźnie i może jest seksualnie sfrustrowana, skoro nie było dotąd wśród pasażerów nikogo jej rasy. Teraz jednak zjawił się ktoś, i to płci przeciwnej, i tym samym sytuacja zmieniła się na lepsze. Oczywiście trudno mi to orzec z całą stanowczością, ale chyba i ty mógłbyś posłużyć za wzorzec osobnika rodzaju męskiego.
Niczego ci nie brakuje i jesteś dla niej atrakcyjny…
O’Mara czuł, że jego twarz okrywa się rumieńcem. Spróbował powstrzymać potok mowy, unosząc dłoń, ale Kelgianin nie zrozumiał gestu albo po prostu go zignorował.
— Dla mnie sprawa jest jasna — ciągnął Kledenth. — To zaproszenie do nauki pływania oznacza konieczność zdjęcia tych dziwnych okryć, które nosicie, i daje szansę na bardziej intymną atmosferę sprzyjającą kontaktowi fizycznemu. O ile dobrze rozumiem ziemskie zwyczaje, to typowy wstęp do dobierania się w pary. Przewiduję, że czeka cię interesująca podróż. Co zatem powiesz, O’Mara?
Porucznik odwrócił spojrzenie od stożkowej głowy, jasnych oczu i falującej sierści Kelgianina i spojrzał na Joan. Szukał słów, aby przeprosić ją za zakłopotanie, ona jednak wcale nie wyglądała na zakłopotaną. Uśmiechała się tylko i cała ta sytuacja, włącznie z jego zmieszaniem, najwidoczniej bardzo ją bawiła.
— Przepraszam, poruczniku O’Mara, ale Kledenth ma rację — powiedziała w końcu. — Po sześciu tygodniach na statku pełnym Kelgian przeszłam trochę ich zwyczajami i coraz częściej mówię, co myślę. Myli się jednak, wmawiając mi frustrację seksualną. Potrzebuję rozmowy z drugim człowiekiem i wspólnego pływania, a nie seksu. Wprawdzie nie lubię się powtarzać, ale spytam: co pan na to?
O’Mara nie wiedział całkiem, co powiedzieć.
— Wiem, że to rzadko spotykane wśród oficerów służących w kosmosie, ale czyżby miał już pan żonę albo przyjaciółkę na stałe? — spytała Joan, chyba mocno zaniepokojona.
O’Mara mógłby skłamać, łatwo pozbywając się kłopotu, ale wolał być po kelgiańsku szczery.
— Nie.
— Zatem całkiem nie rozumiem już, dlaczego…
Nagle okryła się rumieńcem. O’Mara spodziewał się już prawie wszystkiego, ale tego akurat nie.
— Patrząc na pana, nigdy bym tego nie pomyślała — powiedziała, błądząc oczami po jego piersi, ramionach i młodzieńczej nadal twarzy, którą widywał w lustrze co rano. — I w ogóle trudno mi w to uwierzyć. Nie chciałabym pana urazić, ale czyżbym popełniła błąd? Czy nie znajduje pan mego towarzystwa atrakcyjnym, bo jestem niewłaściwej płci?