Выбрать главу

Spojrzała na O’Marę, ale szybko odwróciła spojrzenie.

— Gdyby to było na Kelgii, futra królowej i gwardzisty zdradziłyby wszystko królowi, ostrzegając go, co się dzieje. Zacząłby bardziej zwracać uwagę na potrzeby partnerki albo pozbyłby się gwardzisty. Jakoś łagodnie oczywiście, bo lubił ich oboje. A skoro mowa o sygnałach emocjonalnych, O’Mara, czy nadal źle interpretujesz, czy tylko ignorujesz swoje?

— W tej opowieści moją ulubioną postacią jest Merlin — powiedział porucznik, starając się skierować rozmowę na bezpieczniejsze tory. — To czarodziej, który wybrał się w podróż w czasie i spotkał starszego króla, zanim jeszcze poznał Artura jako chłopca. Merlin jest zwykle niezasłużenie ignorowany, bo chociaż same podróże w czasie są niemożliwe, niezależnie od kierunku…

— Odezwał się technokrata — powiedziała spokojnie Joan. — Czy magia w ogóle do ciebie nie przemawia?

— Jako dziecko byłem do niej bardzo przywiązany — odparł O’Mara. — Jednak tylko wtedy, gdy o niej czytałem albo rozmawiałem o magicznych opowieściach, tak jak teraz.

Wieki temu nastawieni technokratycznie ludzie też łączyli się w grupy podobne do waszej.

Pisali, marzyli i dyskutowali o postępie technicznym i o tym, jak odmieni on przyszłość.

Teraz to wszystko jest. Mamy podróże międzygwiezdne, utrzymujemy kontakty z przedstawicielami innych cywilizacji, nawet z nimi handlujemy. Znamy i stosujemy antygrawitację, zaawansowaną medycynę i w ogóle wszystko, i naprawdę mało zostało już miejsca na naukowe marzenia. Niemniej na każdej cywilizowanej planecie są istoty, albo i całe społeczności, które poświęcają wolny czas na rozmyślania o magii. Znowu piszą o niej i dyskutują, ożywiając legendy z przeszłości. Magia to wszystko, co nam zostało.

Zapadła dłuższa chwila ciszy, przerwana w końcu przez Joan.

— Więc jesteś samotnym fanem fantasy — powiedziała. — Przedziwny i fascynujący z ciebie człowiek, chociaż mięśniak. Nie spotkałam jeszcze nikogo, w kim marnowałoby się aż tyle cennych talentów.

Kledenth zafalował sierścią.

— O’Mara, normalnie powiedziałbym po prostu, co myślę o tej sytuacji i o tobie, ale właśnie czytam poradnik turystyczny, który wyjaśnia, czym jest uprzejma rozmowa, i zachęca do ćwiczeń na tym polu przed odwiedzeniem Ziemi. Powiem więc tylko, że moim zdaniem twoje nieczułe zachowanie wobec tej kobiety sugeruje, że jesteś niedorozwinięty umysłowo, masz słaby wzrok, a twoi rodzice zawsze byli samotni.

Zanim O’Mara zdążył znaleźć stosownie uprzejmą odpowiedź, poczuł nagły zawrót głowy i lekkie drgnienie pokładu, co sugerowało, że statek wszedł właśnie w nadprzestrzeń, jednak system sztucznej grawitacji nie nadążył w pełni za zmianą przyspieszenia, które podczas takiego manewru wynosiło aż pięć g. Oficer wachtowy zbierał już pewnie burę od kapitana, ponieważ nawet drobne wahania kompensacji mogły narazić niektórych pasażerów na niemiłe sensacje. Na nowoczesnym pasażerskim liniowcu nic takiego w ogóle nie powinno mieć miejsca. Pozostali jednak chyba niczego nie zauważyli.

— No i nie ma już nic do oglądania — powiedziała Joan, wyciągając smukłe palce, aby ująć O’Marę łagodnie pod ramię i zejść wraz z nim z galerii. — Chodźmy popływać. Nie pokazałam ci jeszcze wszystkiego.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY

Samotny Tralthańczyk zakończył już podróż okrężną i wysiadł na swoim rodzinnym świecie, gdzie na pokład weszło dwoje innych Tralthan odbywających coś w rodzaju podróży poślubnej. Zainteresowani byli tylko sobą nawzajem oraz nieustannym bieganiem po pochyłej rampie z jednej strony basenu. Fantastyczne opowieści w ogóle dla nich nie istniały.

— Teoretycznie wydaje się to możliwe, aby dwoje Ziemian mogło popływać w towarzystwie nadaktywnej dwójki Tralthańczyków, jednak…

— Musielibyśmy na głowę upaść, aby próbować — dokończyła Joan. — Czy dobrze się domyślam, że nie lubisz wody, Kledenth?

— Źle się domyślasz — odparł Kelgianin, falując włosem. — Ja nie cierpię wody. Czuję do niej głęboki wstręt. Odejdźmy lepiej bardziej pod iluminator. Nie ma czego oglądać, ale przynajmniej nie będą na nas pryskać.

Przeszli między przeznaczonym dla rozmaitych ras sprzętem do ćwiczeń, który wypełniał resztę pokładu rekreacyjnego. Poza pływakami było tu jeszcze dwóch Nidiańczyków, który grali w jakąś skomplikowaną grę, polegającą na kopaniu do siebie nawzajem dwóch małych, białych piłek, i Melfianin, który leżał na czymś przypominającym surrealistyczny kosz na śmieci i zdawał się całkowicie pogrążony w lekturze. Poza nimi mieli całą salę dla siebie.

Za wielkim oknem, wychodzącym bezpośrednio na kosmos, rozpościerała się szara tkanka nadprzestrzeni, główną atrakcją pozostawali więc Tralthańczycy, którzy biegali nieustannie po schodzącej do basenu rampie. Rozchlapując ośmioma mackami wodę, pohukiwali niczym oszalałe rożki mgłowe, ale translatory nijak tych dźwięków nie tłumaczyły. Co kilka sekund kryli się za kurtynami wodnych rozprysków.

— Ekstrawertycy — powiedział Kledenth.

Joan roześmiała się nagle.

— Oto istoty, które naprawdę lubią pływać — stwierdziła.

— Nie całkiem — powiedział O’Mara. — Lubią bawić się w wodzie i są tam bezpieczni, pod warunkiem że ich otwory oddechowe nie pozostają pod powierzchnią dłużej niż kilka minut. Mają jednak zbyt ciężkie i zwarte ciała, aby utrzymać się na wodzie nawet przy maksymalnym wysiłku mięśni. Ci tutaj wykazują się karygodną beztroską.

— Poruczniku O’Mara — powiedziała Joan, układając się wygodniej i w taki sposób, który z miejsca podniósł O’Marze ciśnienie. — Chylę czoła przed twoją wiedzą na temat umiejętności pływackich Tralthańczyków, uprzedzam jednak, że gdy tylko się zmęczą, czyli raczej niebawem, przyjdzie nasza kolej na wykazanie się beztroską… Co, u diabła?

Ich fotele przechyliły się nagle, jakby meble postanowiły wyrzucić ich na podłogę, która nagle zmieniła się w równię pochyłą. Woda przelała się przez bliższą krawędź basenu i popłynęła w ich kierunku sześciocalowej wysokości falą, uderzając po drodze we wsporniki i sprzęty. Nagle pokład przechylił się w drugą stronę i miniaturowy przypływ zatrzymał się, szumiąc rozgłośnie, i zaczął się cofać. Szalejący na całego Tralthańczycy niczego nie zauważyli.

O’Mara ponownie odczuł znajomy zawrót głowy. Nie musiał spoglądać na panoramiczne okno, aby wiedzieć, że statek wrócił do normalnej przestrzeni. Nie ulecieli jeszcze daleko, ale układ gwiezdny Tralthy został już w tyle i otaczały ich tylko gwiazdy.

Kilka sekund później coś nagle wypchnęło go z fotela ku górze. Na pokładzie zapanowała nieważkość.

O’Mara wiedział, że to niezwykłe zdarzenie, zwłaszcza na liniowcu pasażerskim.

Kreskhallar musiał doznać jakiejś awarii, może nawet poważnej. Joan wyglądała na wystraszoną, a Kledenth coraz silniej falował sierścią.

— Nie ma powodów do niepokoju — powiedział porucznik, wiedząc, że kłamie ze względu na jedną ziemską osobę, chociaż obecny był Kelgianin, który przyjmie to jako prawdę. — To twoje pierwsze doświadczenie ze stanem nieważkości? Chyba sztuczna grawitacja wysiadła na chwilę. Po prostu złap się czegoś, aż…

Przerwał, gdy usłyszał, jak ktoś włącza system nagłośnieniowy statku.