— Owszem — odparł Cresk-Sar, wiercąc się na brzegu melfiańskiego siedziska. — To znaczy niedokładnie. Chodzi o mój problem.
O’Mara patrzył na niego przez dłuższą chwilę w milczeniu. Gęste futro uniemożliwiało odczytanie wyrazu twarzy misiowatego, niemniej niespokojne oczy i jednoznaczna mowa ciała zdradzały napięcie i zdenerwowanie.
— Proszę mówić, Cresk-Sar. Bez pośpiechu — powiedział O’Mara łagodnym tonem.
Nikt, kto go znał, nie podejrzewałby nawet, że naczelny psycholog potrafi odezwać się w ten sposób.
Jednak rozmówca chciał powiedzieć wszystko, i od razu zasypał O’Marę odgłosami nidiańskiej mowy, która przypominała poszczekiwanie pobudzonego psa.
— Chodzi o Rang-Suvi — powiedział. — I o mnie. To jedyna Nidianka w grupie. Jest bardzo młoda, z ciemnorudym futrem, pięknym głosem i bogatą osobowością, która… która…
Do licha, ona jest wcieleniem marzeń przeciętnego Nidiańczyka o osobie płci żeńskiej.
Stwarza jednak dla mnie pewne zagrożenie, którego naturę rozumie pan zapewne nawet lepiej niż ja…
O’Mara wywołał profil osobowościowy Rang-Suvi i jej dane osobowe i szybko zrozumiał, w czym rzecz. Słuchał jednak, nie przerywając, mimo że Cresk-Sar powtarzał sporo z tego, co było w aktach.
— Ukończyła z wyróżnieniem Akademię Szpitalną numer pięć — ciągnął wykładowca. — To najlepsza uczelnia medyczna na Nidii. Każdy szpital na naszych światach i każda placówka Korpusu przyjęłyby ją bez słowa, ona jednak, jak wszyscy w grupie, marzyła zawsze o pracy w naszym Szpitalu i zaraz po studiach złożyła wniosek o staż. Jest inteligentna, zdolna, uważna, nadzwyczaj piękna, nie okazuje ani śladu ksenofobii i umie dążyć do wyznaczonych sobie celów. Osobiście nie mam wątpliwości, że się jej uda, ale nie mogę jej tego powiedzieć, bo to nie byłoby w porządku wobec innych stażystów. Ona jednak nie jest tego tak całkiem pewna i wszystko wskazuje na to, że chce zwiększyć swoje szanse poprzez zachęcanie wykładowcy do kontaktów seksualnych. Mówi, że różnica wieku nie gra dla niej roli, i nie chce słyszeć o odmowie…
O’Mara uniósł dłoń.
— Czy te kontakty miały już miejsce między wami?
— Nie — odparł Cresk-Sar.
— Dlaczego nie?
Misiowaty zawahał się chwilę. Naczelny psycholog pomyślał tymczasem z ulgą, że w tym przypadku chodzi szczęśliwie o istoty tego samego gatunku. Niemniej i tak, gdyby wieść o czymś podobnym się rozeszła, musiałaby najpewniej doprowadzić do czyjegoś zwolnienia.
Zapewne nie Cresk-Sara, który był najbardziej doświadczonym wykładowcą w Szpitalu.
Chyba że oboje zaangażowaliby się w związek na tyle, żeby razem odejść. To nie byłoby dobre, zarówno dla Cresk-Sara, jak i dla placówki, niemniej nawet inteligentnym istotom zdarzało się czasem popełnić głupstwo.
— Proszę się nie spieszyć.
Cresk-Sar warknął z irytacją i sformułował w końcu odpowiedź.
— Są cztery powody, aby się spieszyć — odparł ze smutkiem. — Po pierwsze jestem od niej ponad trzy razy starszy. Po drugie ona nie nastawia się na żadną dłuższą znajomość. Poza tym byłby to z mojej strony czyn nader samolubny, połączony z wykorzystaniem przewagi wynikającej ze stanowiska. Chociaż nie wpłynąłby na jej końcowe wyniki, miałby niekorzystny wpływ na resztę jej grupy. No i jest jeszcze porucznik chirurg Warnach-Lut, która miałaby sporo przeciwko podobnemu biegowi zdarzeń. Wie pan o niej?
— Nieoficjalnie — odparł oschle O’Mara. Jego dział zajmował się oficjalnie tylko tym, co niosło ze sobą rzeczywiste albo potencjalne zagrożenie dla sprawnego funkcjonowania Szpitala.
— Ona, czyli Warnach-Lut, jest bardziej w moim wieku i ogólnie pasujemy do siebie temperamentem. Jednak jako oficer medyczny w czynnej służbie w każdej chwili może zostać wysłana na drugi koniec galaktyki. Tutaj prowadzi oddział przeznaczony dla funkcjonariuszy Korpusu pracujących w dziale utrzymania szpitala. Gdyby nie jej niepewny status, już dawno zdecydowalibyśmy się na oficjalny, trwały związek. A teraz pojawienie się Rang-Suvi dodatkowo wszystko utrudniło. Rozumie pan?
O’Mara przytaknął.
— Pan i pańska równowaga psychiczna są dla nas cenniejsze niż jakikolwiek stażysta, nieważne jak bardzo uzdolniony. Możemy odesłać ją do domu. Natychmiast i bez wyjaśnień.
O to chodzi?
— Nie! — zakrzyknął Cresk-Sar. — To nie jest konieczne. Poza tym byłoby to marnotrawstwo wielkiego talentu medycznego. Chcę tylko, aby odczepiła się ode mnie i dała mi spokój. Próbowałem jej to wytłumaczyć, ale ona ignoruje wszystkie moje wysiłki, a mnie trudno jest ją ignorować. Czy mógłby pan sprawić, aby zrozumiała sytuację? Porozmawiać z nią jak surowy ojciec? Pamiętam, że gdy sam byłem stażystą, rozmawiał pan tak ze mną, i to nie raz.
O’Mara ponownie pokiwał głową, tym razem z ulgą. Lubił, gdy pacjenci przychodzili do niego z gotowym rozwiązaniem swego problemu.
— To oczywiście mogę zrobić — odparł. — Najpierw jednak poproszę Cha Thrat, aby porozmawiała z pańską kłopotliwą podopieczną. Jeśli ja to zrobię, będę musiał sporządzić oficjalną notatkę, która znajdzie się w aktach stażystki. Poza tym Cha Thrat też jest istotą rodzaju żeńskiego i na dodatek jedyną Sommaradvanką w całym Szpitalu, co powinno uczynić ją bardziej wiarygodną. Poradzimy sobie.
W Szpitalu nie zwracano zwykle większej uwagi na płeć pracowników, co chroniło przed wieloma nieporozumieniami, częstymi w pierwszym okresie działalności. Mało kto potrafił na pierwszy rzut oka rozróżnić płeć istot innego gatunku. Na dodatek niektóre rasy były nie dwu-, ale wielopłciowe, co dodatkowo mogło przyczynić komplikacji. Niemniej w tym wypadku dobrze było wziąć rzecz pod uwagę.
Poradziwszy sobie z problemem, O’Mara uznał za właściwe powrócić do swojej standardowej roli. Nie chciał sugerować w żaden sposób, jakoby charakter mu złagodniał.
— Czy jeszcze coś pana niepokoi, doktorze? — spytał oschle, z nutą niecierpliwości w głosie.
— Nie — odparł misiowaty, ześlizgując się z siedziska i stając obok. — Chciałbym tylko pogratulować nowego stanowiska. Zasłużył pan na nie.
O’Mara przechylił lekko głowę.
— Na tym nowym stanowisku mogę zadbać, aby Korpus nie przenosił nigdzie pańskiej Warnach-Lut — powiedział wiedziony nagłym impulsem. — Zostanie na stałe w Szpitalu, jeśli oboje tego pragniecie. Ostatecznie, co komu po władzy, której nie można nadużyć — dodał z uśmiechem.
Cresk-Sar szczeknął kilka razy, wyrzucając z siebie wyrazy wdzięczności, i wybiegł z gabinetu, jakby miał komuś coś bardzo ważnego do przekazania. O’Mara westchnął głęboko.
Był trochę zły na siebie. Uważaj, powiedział sobie w duchu. Bez dwóch zdań łagodniejesz.
Potem połączył się z biurem i poczekał, aż Braithwaite odpowie.
— Wszyscy troje do mnie. Natychmiast.
ROZDZIAŁ TRZECI
Weszli w kolejności odwrotnej, niż wynikałoby to ze starszeństwa. Pierwszy pojawił się były tarlański kapitan i lekarz wojskowy Lioren, obecnie zwany Ojczulkiem. Za nim weszła Sommaradvanka Cha Thrat, niegdyś chirurg wojownik. Pochód zamykał Braithwaite, pierwszy asystent O’Mary. Naczelny psycholog wskazał na stojącą przed jego biurkiem kolekcję sprzętów.
— Trochę to potrwa — powiedział. — Siadajcie, proszę.
Braithwaite miał to szczęście, że znajdowało się tu chociaż jedno ludzkie krzesło.
Pozostali musieli improwizować, ponieważ w chwili urządzania gabinetu ich rasy nie były jeszcze znane Federacji, a dział utrzymania nijak nie był skłonny wpisać zapotrzebowania na nowe siedziska na listę priorytetów. Chociaż, oczywiście, nie tracił problemu z pola widzenia i należało oczekiwać, że prędzej czy później go rozwiąże.