Выбрать главу

Tylko kilku Kelgian zauważyło brak Kledentha przy stole podczas obiadu.

Rozmawiali o awarii systemu sztucznej grawitacji, ale wyłącznie w swoim gronie. Widocznie nowiny o zajściach na pokładzie rekreacyjnym jeszcze się nie rozeszły. O’Mara nie chciał o nich rozmawiać i w ogóle prawie się nie odzywał, poza rzucanymi z rzadka monosylabami.

Joan zaczynała mieć tego dość, gdy nagle dojrzała coś ponad jego ramieniem i uśmiechnęła się.

— Jeśli nadal martwisz się o Kledentha, to możesz już przestać — powiedziała.

Obrócił się na krześle i ujrzał doktora Sennelta i Kledentha idących w ich stronę między stolikami. Kelgianin przyspieszył i zajął miejsce. Pierwszy odezwał się lekarz.

— Chciał pan, abym donosił panu o zmianach stanu pacjenta, poruczniku, postanowiłem zatem po prostu panu pokazać, że Kledenth jest w pełni sprawny. Mówi, że czuje się dobrze i że jest głodny. W obu przypadkach to dobre znaki. Nie ma najmniejszych powodów do niepokoju.

Szczęknął szczypcami na pożegnanie i zaraz się oddalił.

Joan nadal się uśmiechała, O’Mara jednak nie zmienił wyrazu twarzy. Ulżyło mu, ale nie dowierzał lekarzowi. Jego zdaniem Sennelt wykazywał nadmierny optymizm. Chociaż niewątpliwie chciał dobrze dla pacjenta, nie miał wystarczającej wiedzy ani doświadczenia w leczeniu Kelgian. Joan musiała dojść do podobnych wniosków.

— Cieszę się, że cię widzę — powiedziała. — Ale jak naprawdę się czujesz?

— A jak mogę się czuć? — odparł Kledenth w typowy dla Kelgian sposób. — Najpierw przygniótł mnie Tralthańczyk, potem omal nie utonąłem i całe futro mi się przemoczyło.

Godziny musiałem się suszyć. To było straszne, całkiem jakbym nagle stracił możliwość przekazywania emocji. Czułem się okropnie, ale już jest w porządku. Poza głową Kelgianie nie mają wiele kości, jesteśmy więc dość elastyczni. Przygnieceni wracamy szybko do właściwego kształtu, nie odnosząc złamań. Niemniej doceniam waszą troskę.

O’Mara nadal nie czuł się uspokojony.

— Jesteś pewien, że nie ma żadnych objawów…

— Poruczniku — przerwał mu Kledenth. — Zaczynasz mówić jak doktor Sennelt, który stwierdził, że zapewne uratowałeś mi życie. Jestem za to wdzięczny w większym stopniu, niż mogę wyrazić to samymi słowami istocie, która nie odczytuje mowy mojego futra. Niemniej nic z tego poświęcenia nie przyjdzie, jeśli teraz zagłodzisz mnie na śmierć. Muszę coś zjeść, O’Mara. Gadaniem się nie najem.

Ziemianie roześmiali się. Gdy zaczęli już jeść, rozmowa stała się łatwiejsza. Nawet Kledenth odzywał się między kęsami, chociaż konwersował głównie z przyjaciółmi własnego gatunku. O’Mara zerkał to na Joan, to na sierść Kledentha. Sądził, że dziewczyna niczego nie zauważyła, ale nagle pochyliła się do niego.

— Co cię tak pochłania? — spytała cicho.

— Poza tobą? — odparł ze śmiechem, który nawet w jego własnych uszach nie zabrzmiał przekonująco.

Potrząsnęła niecierpliwie głową.

— Niestety, na mnie nie zwracasz chyba aż tyle uwagi. Od kiedy Kledenth wrócił do stołu, nie odrywasz prawie od niego spojrzenia. Dlaczego?

O’Mara zawahał się i spróbował tak dobrać słowa, aby nie wydać się zarozumiałym i nie okazać jednocześnie przesadnego krytycyzmu wobec umiejętności pokładowego lekarza.

W zwykłych okolicznościach byłyby zapewne całkiem wystarczające, lecz teraz O’Mara był oficjalnie laikiem, po którym nikt nie oczekiwał podobnej wiedzy. Znał jednak kelgiańską fizjologię nie gorzej niż dawca przyjętego wcześniej zapisu. Gdyby jednak powiedział o tym głośno, naraziłby się na poważne kłopoty, ponieważ taśma Marrasarah powinna dawno już zostać wymazana. Niestety, z Kelgianką zamieszkującą jego głowę bardzo trudno było mu kłamać.

— Sennelt jest całkiem dobrym lekarzem — powiedział w końcu. — Niepokoi mnie tylko, że może nie wiedzieć dość o kelgiańskiej anatomii.

— A ty wiesz?

— Tak.

Joan zmarszczyła brwi.

— Jak dotąd wspomniałeś tylko kilka razy, że pracowałeś na budowach kosmicznych, do czego masz na pewno odpowiednią posturę. Tak naprawdę nie powiedziałeś mi dotąd, co robisz. Czy jesteś lekarzem albo kiedyś nim byłeś, tylko z jakiegoś powodu starasz się to ukryć?

O’Mara pokręcił głową.

— Nie mam formalnego wykształcenia medycznego.

— Znasz jednak zasady udzielania obcym pierwszej pomocy i uważasz, że wiesz więcej o pewnych sprawach niż pokładowy lekarz — stwierdziła dziewczyna. — Co ty właściwie robisz?

O’Mara pożałował, że tak trudno jest mu kłamać.

— Jestem psychologiem — powiedział.

Joan wyprostowała się gwałtownie, a twarz poczerwieniała jej ze złości i zakłopotania.

— I dlatego z klinicznym spokojem obserwujesz moje zachowanie, podczas gdy ja robię z siebie idiotkę?

O’Mara pokręcił głową i spojrzał jej w oczy.

— Obserwuję siebie, i to wcale nie z klinicznym spokojem, starając się samemu nie wyjść na głupca.

Patrzyła na niego bez słowa, ale już z wolna wracała jej naturalna barwa twarzy.

— Pewnie powinienem ci powiedzieć — stwierdził O’Mara tonem przeprosin. — Jestem jednak na urlopie i tutaj nikt nie musi tego wiedzieć — dodał z uśmiechem. — Jeśli to ci jakoś pomoże, specjalizuję się w psychologii innych gatunków.

— Innych gatunków…? — zaczęła Joan i zaśmiała się cicho. — To chyba jeszcze gorzej!

Ale wyjaśnia, dlaczego tak interesujesz się Kledenthem. Zauważasz coś, co umknęło Senneltowi?

— Nie całkiem — odparł O’Mara, nadal starając się mówić prawdę, nawet jeśli niecałą. — W mojej pracy spotkałem wielu Kelgian, jednego zaś poznałem bliżej, dzięki temu znam ich sposób odczuwania i myślenia. Kledenth sam może nie wiedzieć, że coś jest z nim nie tak, ale problem pozostaje.

Joan była coraz bardziej zaciekawiona.

— Jeśli dobrze cię rozumiem, obawiasz się, że ściśnięcie jego ciała i późniejsze podtopienie mogą wywołać jakieś opóźnione skutki. Coś w rodzaju szoku pourazowego? Czy chcesz go zażegnać, wpływając jakoś na Kelgianina?

— Niestety — powiedział z powagą w głosie. — Chodzi o czysto fizyczny problem.

Problemy emocjonalne będą jego następstwem.

— No to nie rozumiem — mruknęła Joan. — Wyjaśnij to, proszę.

On jednak nie chciał wyjaśniać, bo wówczas musiałby opowiedzieć o taśmie i właściwie wszystko o sobie. Ale kłamać też nie chciał. Uratowało go nagle włączenie się Kledentha do konwersacji.

— Chyba dobrze słyszałem, że rozmawialiście o mnie? — spytał Kelgianin. — Czy to coś ciekawszego albo ważniejszego niż rozmowy moich sąsiadów z drugiej strony?

— Interesujące zapewne nie — odparł O’Mara, przyjmując odruchowo sposób mówienia Kelgian. — Na pewno jednak ważne. Czy opowiedziałeś już swoją przygodę wystarczająco wiele razy i dość współczucia zebrałeś, abyś mógł teraz spokojnie porozmawiać z nami?

Kledenth najeżył sierść, ale Joan nie dała mu dojść do głosu. Osobiście wolała bardziej taktowne podejście.

— Niepokoiliśmy się, że doktor Sennelt mógł nie zauważyć czegoś ważnego. Istnieje ryzyko opóźnionej reakcji chorobowej. Dla pewności porucznik chciałby zadać ci jeszcze kilka pytań.

— Nawet więcej niż kilka — dodał O’Mara.

Przez futro Kelgianina przebiegła nowa seria fal. Oderwał spojrzenie od Joan i przysunął małą, stożkową głowę na parę cali od twarzy O’Mary.

— Pytaj więc.

— Dobrze. Środkowa część twojego tułowia i właściwe dla niej nogi zostały ściśnięte między pokładem i ciałem Tralthańczyka. Minęło około czterech minut, zanim zostałeś uwolniony. Czy odczuwasz cokolwiek dziwnego w tych kończynach albo poruszających nimi mięśniach? Albo w tkance, z której wyrasta twoja sierść? Czy zauważyłeś jakieś upośledzenia ruchu albo odczuwania w tych miejscach? Jakieś odczucie bólu, mrowienie albo cokolwiek niezwykłego w częściach ciała, które nie były narażone na ucisk? Rozumiem, że świeżość doświadczenia może wpływać na twój obecny sposób odczuwania, i biorę na to poprawkę, możesz więc nie zwracać uwagi na obiektywność relacji. Słucham.