Nie będzie monitorowania jego stanu zdrowia ani żadnego znieczulania, ponieważ moim zdaniem nie jest to absolutnie konieczne. Wsparcie emocjonalne i owszem, będzie potrzebne.
Trzeba usunąć szkodliwe skutki tego, co przekazał pan pacjentowi. Może pan zacząć od razu.
Jeśli pasażer Kledenth będzie miał dość wysłuchiwania pana, może niezwłocznie wrócić do swojej kabiny, bo to chyba jego pora snu. Potem może podjąć normalną aktywność pasażera na pokładzie liniowca wycieczkowego.
A teraz już wyjdę — dodał na końcu doktor. — Wyjdę, zanim zacznę używać języka, który nie przystoi oficerowi.
Drzwi izby chorych syknęły cicho. Po chwili umilkł także odgłos kroków lekarza na korytarzu. Joan przyjrzała się uważnie Kledenthowi.
— Przykro mi — powiedziała. — Mogę dotrzymać ci towarzystwa, ale w sumie nie wiem nawet, o co chodzi. Może porucznik, jako specjalista od psychologii obcych gatunków, wymyśli coś więcej?
O’Mara obszedł cały gabinet, przyglądając się przezroczystym szafkom z lekami i sprzętem medycznym.
Część była zamknięta, ale zamki nie wyglądały na specjalnie wytrzymałe.
— Mam wiele do powiedzenia i jeszcze więcej do zrobienia — powiedział porucznik, zakończywszy oględziny. — Potrzebuję jednak zgody i pomocy was obojga. Po pierwsze, posłuchajcie mnie uważnie. Ciebie zaś — spojrzał na Joan — poproszę, abyś przyjrzała się przez skaner temu obszarowi. Wtedy łatwiej zrozumiesz, o czym mówię.
O’Mara opisał schorzenie, które nie było wcale częste u Kelgian i zwykle zdarzało się w bardzo młodym wieku, oraz jego leczenie. Procedura była zasadniczo prosta, niemniej radykalna i ryzykowna. Jednak alternatywą dla niej był postępujący i nieodwracalny paraliż futra w środkowej części ciała. Porucznik mówił własnym głosem, ale słowa podpowiadała ta druga, tkwiąca w nim osoba, przedstawiał zatem wszystko z dużą pewnością siebie, niczym prawdziwy autorytet medyczny. Gdy skończył opisywać szczegółowo zabieg, dostrzegł, że i Joan, i Kledenth patrzą na niego z niedowierzaniem. Zrozumiał, że nie ma już innego wyjścia, jak powiedzieć im całą prawdę.
— Poruczniku — odezwała się dziewczyna. — Przedstawiasz to wszystko tak, jakbyś świetnie wiedział, o czym mówisz, ale skąd ty to wiesz? To naprawdę nie jest coś, czego można się nauczyć na kursach pierwszej pomocy.
— Poza tym nie wiesz, co to wszystko naprawdę znaczy — dodał Kledenth. — Nie możesz tego wiedzieć, bo nie jesteś Kelgianinem.
— Uwierz mi, wiem — powiedział O’Mara i zastanowił się przelotnie, w jak paskudną sytuację się wmanewrował. Jeśli którekolwiek z nich przekaże sprawę gdzieś dalej, zapewne wyleci ze Szpitala i Korpusu i spędzi nie wiadomo ile czasu w jakimś ośrodku psychiatrycznym. Jednak to było mało ważne w porównaniu z losem, jaki mógł czekać Kledentha. Porucznik zaczerpnął powietrza i zaczął opowiadać.
Przedstawił pokrótce, na czym polega jego praca w Szpitalu, i nie wspominając o Thornnastorze ani nie wymieniając imienia dawczyni zapisu, przeszedł do sprawy psychologicznego śledztwa, które skłoniło go do przyjęcia kelgiańskiej taśmy, chociaż było to całkowicie sprzeczne z regulaminem, tak samo zresztą jak fakt, że nie wymazał zapisu.
Wyjaśnił, że sama technika przenoszenia pamięci nie zyskała wielkiej popularności, gdyż w zwykłych szpitalach planetarnych, gdzie leczy się tylko jedną rasę, nie bywa zazwyczaj potrzebna. Chyba że jakaś osobistość świata medycyny była wybierana przez Radę na dawcę kolejnego zapisu.
— To, co teraz noszę w głowie, to kompletny zapis pamięci i doświadczenia takiej istoty — dodał. — W swoim czasie była uznawana za najlepszą specjalistkę od chirurgii worka trzewiowego na całej Kelgii. Dlatego uważam, że powinniście mi zaufać i zrobić to, o co proszę.
Joan patrzyła na niego zdumiona, zadziwiona i przejęta jednocześnie. Kelgianin najeżył srebrzystą sierść.
— Zatem w głowie jesteś po części Kelgianinem — powiedział. — A ja się zastanawiałem, dlaczego czasem mówisz jak jeden z naszych. Jednak jeśli grozi mi utrata ruchliwości połowy sierści, co proponujesz?
Nie odpowiadając, O’Mara szybko odwrócił się i podszedł do szafek. Zaczął wyciągać z nich instrumenty, środki znieczulające i wszystko, co mogło być potrzebne. Sam niezbyt wiedział, co właściwie robi, kto inny kierował teraz jego rękami. Instrumenty zostały zaprojektowane dla melfiańskich szczypiec, ale ludzkie palce też powinny sobie z nimi poradzić. Ostatecznie uchodziły za najlepsze wyrostki chwytne w całej Federacji.
— Boże — jęknęła Joan, gdy wrócił z pełną tacą. — On chce cię operować.
O’Mara pokręcił stanowczo głową i wysunął ręce przed siebie. Obrócił powoli dłonie, ukazując masywne palce i liczne zgrubienia, które pozostały jeszcze po latach spędzonych na budowach.
— To nie są dłonie chirurga… — powiedział.
Pochylił się, ujął jej ręce i uniósł je na poziom oczu. Objął jej smukłe, piękne i silne dłonie, jakby były porcelanowymi drobiazgami albo wręcz parą żywych stworzeń.
— Ale te tak.
Pokręciła głową, nagle wystraszona. On jednak nie puścił jej dłoni, tylko lekko je ścisnął.
— Posłuchaj, proszę — powiedział. — Mówię całkiem poważnie. Umiesz operować drobne zwierzęta, co znaczy, że wiesz, jak poradzić sobie na małym polu operacyjnym. To, że dotąd miałaś do czynienia tylko z istotami nieinteligentnymi, nie ma akurat znaczenia. Rozumiesz kliniczną stronę problemu i że trzeba coś z tym zrobić, jeśli Kledenth ma mieć przed sobą jakąś przyszłość. W przeciwnym razie spotka go los zbyt straszny, aby nawet o tym myśleć.
Cała procedura, chociaż uważana za trudną, jest w sumie prosta. Masz wszelkie potrzebne kwalifikacje chirurga, ja zaś będę cały czas prowadził twoje dłonie. Proszę.
— Tak, Joan, osobo z Ziemi — powiedział Kledenth. — Ja też proszę.
O’Mara zauważył nagle, że jej dłonie naprawdę były piękne. Podobnie zresztą jak cała reszta ciała. Na dodatek ani trochę nie drżały, chociaż Joan bez wątpienia miała powody do zdenerwowania.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
O’Mara usiadł, jak mógł najwygodniej, w melfiańskim fotelu Sennelta. Patrzył na drobne fale przebiegające podczas snu przez sierść Kelgianina i zastanawiał się nad konsekwencjami, jakich może oczekiwać. Jedno wszakże było pewne: cokolwiek się stanie, kłopoty dotkną tylko jego.
Zanim Joan wróciła po licznych namowach do swojej kabiny, aby złapać trochę snu przed śniadaniem, do którego zostały już tylko trzy godziny, omówili wszystkie szczegóły.
To ona operowała, bez najmniejszego trudu radząc sobie z niełatwym zadaniem. Rokowania były pomyślne. Niemniej dla osób z zewnątrz wcale jej tu nie było. Oficjalnie to O’Mara przeprowadził operację i w razie czego to on miał zostać oskarżony o nieuprawnione podjęcie czynności lekarskich i narażenie pacjenta na szkodę. Sam pacjent, który nie potrafił kłamać, obiecał przyjąć kelgiańską strategię nierozmawiania z kimkolwiek o całym zdarzeniu.
O’Mara nie przejmował się swoim losem. Cieszył się, że niewinna osoba nie ucierpi, chociaż po cichu pragnął utrzymać z nią bliską znajomość. Westchnął, sprawdził monitory czujników, które popodłączał do Kledentha, przyjął trochę mniej niewygodną pozycję i spróbował zasnąć.
Jednak gdy zamknął powieki, ujrzał po chwili trójwymiarowy obraz Joan. Znów patrzył, jak precyzyjnymi, perfekcyjnymi wręcz ruchami operuje Kelgianina. Widział ją wskazującą na krajobraz i poruszoną pięknem rozpadliny Dunelton. I w wieczorowej sukni podczas obiadu. Jednak większość obrazów przedstawiała ją w basenie, gdy uczyła go pływać. Nie wszystko, co mówiła, było rzeczywistą treścią jego pamięci. Jako psycholog rozpoznał u siebie ten stan. Zaczynał o niej marzyć. Jednak nim dośnił wszystko do końca, obudziło go szczękanie melfiańskich szczypiec na korytarzu.