Выбрать главу

— Dobrze — powiedział w końcu. — Wiele będzie zależało od tego, czy operacja się powiodła. Od najgorszego zaczynając, mogą mnie wyrzucić z Korpusu. Mogą mnie postawić przed sądem za bezprawne wykonywanie zawodu lekarza. Albo wysłać na leczenie, bo uwierzyłem, że jestem doktorem — stwierdził i zaśmiał się z przymusem. — Albo i wszystko to naraz.

Pokręciła głową.

— Nie rozumiem cię, O’Mara. Postawiłeś na szali całą karierę, ponieważ wydawało ci się, że jakiś Kelgianin był chory.

— Nie wydawało mi się — poprawił ją. — Wiedziałem, że był chory.

— Dobrze. Powiedzmy, że byłeś o tym dość głęboko przekonany, aby namówić mnie na przeprowadzenie operacji. Nadal nie dowierzam, że naprawdę to zrobiłam. To było to, o czym zawsze marzyłam. Wykorzystać moje umiejętności dla uratowania istoty inteligentnej.

Nie żebym chciała to powtarzać, bo odpowiedzialność jest jednak ogromna, ale i tak mnie namówiłeś. Sądzę, że udało się, ponieważ prowadziłeś mnie krok po kroku i wiedziałeś świetnie, co trzeba zrobić. Niemniej ja to zrobiłam, nie ty, i to nie w porządku, że masz ponieść całą odpowiedzialność, chociaż nawet nie tknąłeś skalpela.

— Owszem, to ty zrobiłaś najważniejsze — przyznał O’Mara. — Wszystko własnymi rękami, które są wrażliwe, delikatne, precyzyjne i bardzo ładne. Nic nie sprawiało ci kłopotu, gdy tylko wiedziałaś, co robić. Ale jak mówiłem wcześniej, nie możesz się do tego przyznać, ani teraz, ani w przyszłości, bo znajdziesz się w większych tarapatach niż ja. Nie możesz ponosić tej odpowiedzialności. Kledenth zawdzięcza ci bardzo wiele, ale obiecał, że nie wspomni o tym nikomu. Ani tutaj, ani w domu. Powiedziałem mu, aby nawet nie dziękował ci za głośno. Ktoś mógłby podsłuchać i problem gotowy. Zostałabyś oskarżona o przekroczenie uprawnień. Próbując nagłośnić sprawę, nie pomożesz zatem nikomu.

Najpewniej nie będziesz mogła opowiedzieć o niej nikomu, chyba że dopiero wnukom.

— Mogę z tym żyć — powiedziała Joan. — Musi być jednak coś, co byłabym w stanie zrobić. — Spojrzała na swoje dłonie i nagle się uśmiechnęła. — Po raz pierwszy powiedziałeś mi komplement. Chociaż tylko o moich dłoniach. Czy znajdujesz we mnie jeszcze coś wartego pochwalenia?

O’Mara nie odrywał spojrzenia od jej twarzy, jakby miał opory przed poszukaniem innych jej cech, także godnych komplementowania. Niemniej nie potrafił tego zmienić. Nie był w stanie także wykrztusić z siebie nawet słowa.

— Dżentelmen pewnie znalazłby kilka — mruknęła Joan i zmieniła temat. — Gdy nie pokazałeś się na śniadaniu, przyszłam zobaczyć, jak się miewasz, i spytać, czy nie miałbyś ochoty przejść się na basen. Chociaż jestem tylko amatorem i specjalizuję się w psychologii jednego gatunku, chciałabym jakoś pomóc ci się zrelaksować. Niemniej ta para niedźwiedzi na zewnątrz powiedziała mi, że nie możesz opuszczać kabiny. Starałam się ich przekonać, ale… — Uśmiechnęła się i pokręciła głową. — Pewnie nie jestem w ich typie.

— Zapewne — zaśmiał się mimo wszystko O’Mara. — Jednak po wczorajszym mam wrażenie, że starczy mi pływania. Dobrze mnie nauczyłaś. I świetnie poradziłaś sobie z pierwszą pomocą.

— Kolejne dwa komplementy — zauważyła Joan z udawanym niedowierzaniem. —

Jeszcze zrobię z ciebie dżentelmena, O’Mara. Na razie jest jednak coś, co chciałabym ci zademonstrować. Możemy poćwiczyć to przez najbliższe dni i wcale nie będziemy potrzebowali basenu.

Wstała powoli i odrzuciła ręcznik na krzesło. Potem przysunęła się do krawędzi łóżka i pochyliła się nad O’Marą, który nie mógł już teraz patrzeć jej tylko w oczy. Pomyślał, że w tym kostiumie raczej nie jest w stanie zademonstrować mu wiele więcej. Podparł się na łokciach, tak że uderzyła lekko nosem w jego czoło. Przesunęła palcami po szczecinie z boku jego twarzy. Potem pochyliła się jeszcze bardziej, aż ich oczy znalazły się tylko kilka cali od siebie. Czuł jej oddech na twarzy.

— Spokojnie — powiedziała poważnym tonem. — Pierwsza lekcja będzie poświęcona metodzie usta-usta zastosowanej wobec tego samego gatunku.

Demonstracje i ćwiczenia różnych metod zajęły im cały czas do lądowania Kreskhallara w głównym porcie kosmicznym na Kelgii. Podczas tych trzech dni nie wspomnieli ani razu o niepokojach związanych z Kledenthem, a O’Mara, chociaż nie był wobec niej całkiem szczery, czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek w życiu. Joan, jak powiedziała mu to wprost, uważała tak samo. Obawy powróciły, gdy ujrzeli na ekranie odjeżdżający spod statku kelgiański ambulans. Minęły jednak jeszcze aż cztery godziny, nim z komunikatora spojrzały na nich kościste rysy doktora Sennelta.

— Poruczniku O’Mara, jest pan proszony natychmiast do kabiny kapitana — powiedział.

— Strażnicy pana zaprowadzą.

— Chcę iść z tobą — poprosiła Joan. — Niczego nie powiem ani nie spróbuję wziąć odpowiedzialności, ale chcę być tam z tobą. Proszę.

Spojrzał na nią spokojnie, kiwnął głową i wyszedł w ślad za Joan na korytarz.

Strażnicy nie skomentowali jej obecności. Razem dotarli do przestronnej, komfortowej kabiny kapitańskiej. O’Mara odezwał się, zanim Grulya-Mar zdążył zaprotestować przeciwko pojawieniu się kobiety.

— Jak pan wie, to ta pasażerka pomogła wydatnie podczas incydentu na pokładzie rekreacyjnym — zaczął szybko, wskazując na Joan. — Jest w pełni poinformowana o późniejszych zdarzeniach. Może być pan pewien, że nic, co zostanie tu powiedziane, nie wydostanie się za jej przyczyną na zewnątrz. Jakie ma pan nowiny, kapitanie?

Grulya-Mar kiwnął głową w kierunku Joan i spojrzał na O’Marę, ale nie odezwał się od razu. Joan ujęła porucznika mocno za ramię. Zaczynała już liczyć mijające sekundy, gdy Orligianin wreszcie odchrząknął.

— Muszę zacząć od przeprosin — powiedział. — Otrzymaliśmy właśnie informacje ze szpitala. Powiedziano nam, że operacja, którą pan przeprowadził, należy do radykalnych i w historii kelgiańskiej medycyny wykonano ją zaledwie kilka razy, co już robi wrażenie. Przede wszystkim jednak została przeprowadzona dokładnie w porę. Gdyby nie zdecydował się pan na nią w ciągu kilku godzin po wypadku, Kledenth straciłby możliwość poruszania sierścią i zostałby oszpecony na resztę życia. Zrobił pan to wbrew zaleceniom lekarza i mimo mojego sprzeciwu. Uważał pan, że ma rację, i rzeczywiście tak było. Pacjent czuje się dobrze i wyjąwszy czynniki losowe, taka też będzie jego przyszłość. Doktor Sennelt i ja przepraszamy za niewłaściwą ocenę pańskiego postępowania i raz jeszcze dziękujemy za znakomite działanie na pokładzie rekreacyjnym…

Joan uśmiechała się szeroko. Naprawdę jej ulżyło. Zacisnęła mocniej palce na ramieniu O’Mary.

— Jest jednak pewien problem — dodał kapitan. — Kelgiańscy lekarze chcą podziękować panu oficjalnie za…

— Nie — zaprotestował zdecydowanie O’Mara. — Gdyby się okazało, że operację przeprowadził niewykwalifikowany laik, który ma akurat dobrą pamięć do różnych szpitalnych detali, na pewno miałbym kłopoty. Sami to wiecie. Czy mogę coś zaproponować?

— Proszę — powiedział kapitan.

O’Mara spojrzał przepraszająco na Joan, która kiwnęła radośnie głową.

— Oficjalnie jestem pasażerem, który nie miał z tym nic wspólnego. Jedyną osobą z medycznymi kwalifikacjami jest na pokładzie doktor Sennelt. Może się pod tym podpisać.