O’Mara siedział z opuszczoną głową, udając, że patrzy na swoje wielkie dłonie, które spoczywały nieruchomo na blacie biurka. W rzeczywistości zerkał na podwładnych, czekając, aż znajdą sobie jakieś miejsca i przestaną się wiercić. Wszyscy byli w jakiś sposób odmienni od pozostałych przedstawicieli swoich ras, wszyscy doświadczyli w życiu mniejszych czy większych problemów ze swoją osobą. Bez wątpienia czyniło ich to szczególnie predysponowanymi do pracy w jego dziale, nawet jeśli nikt nie wymagał oficjalnie od kandydatów, aby mogli wykazać się udokumentowanymi epizodami braku równowagi psychicznej. Dzisiaj jednak było to szczególnie ważne.
Braithwaite wyglądał na odprężonego i pewnego siebie. Nawet rozparty w fotelu prezentował się wręcz nienagannie. W razie przeglądu, stan jego munduru nie wzbudziłby najmniejszych zastrzeżeń nawet u najbardziej służbiście nastawionego admirała.
Cha Thrat należała do istot o fizjologicznej klasyfikacji DCNF, z dużym stożkowym tułowiem osadzonym na czterech krótkich nogach. Kolejne cztery kończyny wyrastały w połowie korpusu, jeszcze cztery, tyle że smuklejsze i zakończone sprawniejszymi palcami, sterczały na poziomie ramion. Lioren przypominał ją z grubsza, tyle że wszystkie kończyny miał dłuższe i mniej muskularne. Był to analogiczny stopień podobieństwa do tego między koniem a żyrafą.
O’Mara uniósł dłoń.
— Chciałbym porozmawiać pokrótce o skutkach mojego awansu dla dalszej pracy naszego działu, a szczególnie o koniecznych zmianach, jeśli chodzi o zakres waszych obowiązków — powiedział. — Oczekuję, że będziecie się odzywać, nawet przerywając mi czasem, jeśli tylko przyjdzie wam coś naprawdę istotnego do głowy. Najpierw jednak chcę powiedzieć parę słów na wasz temat.
Odczekał kilka sekund, aż poruszeni słuchacze znowu się uspokoją.
— Wiem, że wszyscy naruszyliście zakaz sprawdzania profili osobowościowych swoich współpracowników, zatem to, co powiem, nie powinno być dla was zaskoczeniem. Jeśli będzie, to trudno. Wedle starszeństwa służby i sumy doświadczeń, zacznę od Braithwaite’a.
Porucznik nie poruszył się w fotelu, ale mimo to można było odnieść wrażenie, jakby stanął na baczność.
— Potrafi pan sprawnie ułożyć swoje relacje z resztą personelu i wszystkimi innymi istotami, niezależnie od gatunku. Bez trudu radzi pan sobie z rutynowymi i wszelkimi innymi obowiązkami. Gdy trzeba okazać współczucie, jest pan do niego zdolny. Gdy wskazane jest zdecydowanie, potrafi pan się na nie zdobyć w stopniu koniecznym do rozwiązania problemu osoby, która się do pana zgłasza. Nigdy nie traci pan przy tym panowania nad sobą. Do obecnego przełożonego odnosi się pan z szacunkiem, ale bez służalczości. Uprzejmie, ale zdecydowanie sprzeciwia się pan wszelkim próbom wykorzystywania. Jako mój asystent jest pan bliski ideału: inteligentny, wydajny w pracy, oddany swoim obowiązkom i zdolny do szybkiej adaptacji. Na dodatek nie narzeka pan i wydaje się całkiem pozbawiony własnych ambicji. Chociaż zdobył pan w Szpitalu wykształcenie medyczne, nie chciał pan przystąpić do egzaminu Korpusu na lekarza wojskowego. Znalazł pan sobie w tym dziale wygodną niszę i nie chce ruszać się nigdzie ani robić niczego innego. Odmówił pan nawet przyjęcia awansu na majora i objęcia stanowiska poza Szpitalem. Jednak dość komplementów, poruczniku. Na pierwszy rzut oka jest pan tak dobrze przystosowany, że aż strach. Jedyną pańską wadą jest tchórzostwo. Chce pan tu pozostać jako zaufany zastępca szefa i korzystać z władzy i różnych innych przewag, które daje ta pozycja. Boi się pan jednak odpowiedzialności związanej z ewentualnym objęciem stanowiska kierowniczego.
Braithwaite przytaknął, nie zmieniając przy tym ani trochę wyrazu twarzy. Znał prawdę o sobie i nie zamierzał jej zaprzeczać. O’Mara spojrzał na Cha Thrat.
— W odróżnieniu od porucznika, pani nie boi się niczego. Na swoim świecie była pani jednym z najlepszych chirurgów wojowników. Podjęła się pani leczenia pacjenta, który należał do całkiem nieznanego u was gatunku, i uratowała pani w ten sposób życie dowódcy ekipy kontaktowej. Potem została pani skierowana do Szpitala, chociaż wynikało to bardziej z wdzięczności zespołu kontaktowego, który chciał wyświadczyć uprzejmość władzom pani planety. Zwłaszcza że pierwszy kontakt nie przebiegł najlepiej. Obiekcje ze strony Szpitala nie zostały wzięte pod uwagę, ale też była to decyzja bardziej polityczna niż dyktowana względami medycznymi. Pani umiejętności jako chirurga nie były kwestionowane, jednak pani szczególne, wywodzące się z Sommaradvy zasady etyczne budziły spore zastrzeżenia.
Pozwolono pani uczęszczać na zajęcia, ale szybko okazało się, że nikt nie będzie skłonny zatrudnić pani na swoim oddziale. Znaleźliśmy pani posadę stażystki w dziale utrzymania, gdzie radziła sobie pani całkiem dobrze, szybko zyskując sympatię młodszych pracowników medycznych i stażystów działu, aż i tam pani namieszała. Nie do końca wiem, jak to się stało, że trafiła pani do nas. Niektórzy nadal uważają, że się nad panią zlitowałem. Najwyraźniej niektórzy ciągle dobrze mnie nie znają — dodał oschle, patrząc na Liorena.
Zamilkł na dłuższą chwilę, zastanawiając się nad tym, co powinien powiedzieć ostatniemu z podwładnych. Istocie, która wiele przecierpiała i nie doszła jeszcze w pełni do siebie. O’Mara zwykł różnicować ton rozmów z pacjentami i współpracownikami. Wobec kogoś przeżywającego trudne chwile potrafił być współczujący i łagodny, poza tym jednak prezentował się jako osoba szorstka i sarkastyczna. To było jego naturalne Ja”. Tarlanin zaś, chociaż pozornie poczynił przez ostatnie dwa lata spore postępy, nadal znajdował się w szarej strefie. Pracował jako terapeuta, ciągle był jednak po trosze pacjentem. Na dodatek, cokolwiek by usłyszał, gotów był temu przytaknąć, ponieważ we własnym mniemaniu zasłużył sobie na każdą możliwą krytykę czy nawet fizyczne albo psychiczne okrucieństwo.
W szpitalu zjawił się jako lekarz wyróżniony Błękitną Peleryną, co było tarlańskim odpowiednikiem ziemskiej Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny. Zanim przeniesiono go do służby w Korpusie, dowiódł dobitnie swojej fachowości jako chirurg. Potem szybko i zasłużenie awansował.
Tak było do czasu tragedii na Cromsaggarze.
Lioren odpowiadał tam za przebieg misji ratunkowej. Podczas próby opanowania ogólnoplanetarnej epidemii popełnił błąd, który zemścił się okrutnie na pozostałych jeszcze przy życiu mieszkańcach planety. Sąd polowy oczyścił go z zarzutu popełnienia błędu w sztuce, jednak Lioren nie pogodził się z wyrokiem. Uważał, że zasłużył na najwyższy wymiar kary. Nie potrafił sobie wybaczyć i poprzysiągł, że nigdy więcej nie będzie parał się ukochaną medycyną. W praktyce „nigdy więcej” miało ograniczyć się do kilku najbliższych dni. Lioren nie widział powodu, dla którego miałby żyć dłużej. Niekonwencjonalna terapia zastosowana przez O’Marę sprawiła, że zmienił zdanie i zaczął oceniać się łagodniej, niemniej Tarlanie nie zwykli rzucać słów na wiatr i Lioren rzeczywiście rozstał się z dotychczasowym zawodem.
Znalazł jednak nowy sposób realizacji przemożnej potrzeby pomagania innym. Już nie skalpelem, ale za pomocą słów niosących łagodność, współczucie i zrozumienie. Był w tym nad wyraz wiarygodny, jako że doświadczył cierpienia znacznie większego, niż to się zwykle przydarzało pacjentom.
O’Mara wiedział, że zdarzało się to w każdym szpitalu. Chorzy zawsze czerpali pociechę z obserwowania tych, którzy byli w jeszcze gorszej sytuacji.
Ten prosty mechanizm pozwolił Liorenowi znaleźć dla siebie pożyteczne zajęcie.