— Długie lata czekałem, aby to usłyszeć, poruczniku — powiedział O’Mara. — Słucham dalej.
— Sir? — wyjąkał zdumiony Braithwaite. — Nadal próbuję rozwiązać ten problem samodzielnie, ale będę potrzebował współpracy ze strony szefów działów oraz części personelu medycznego. Może też wsparcia personelu działu technicznego i działu utrzymania.
Nie mam uprawnień, aby prosić ich o cokolwiek; to leży w pańskiej gestii i dlatego tu jestem.
Chociaż szczerze mówiąc, nie wiem, co się dzieje, tyle że…
O’Mara uniósł rękę.
— Czyjej pomocy pan potrzebuje?
— Na początek Diagnostyków Thornnastora i Conwaya, ponieważ nie sądzę, aby przeciętny lekarz mógł sobie z tym poradzić. O ile jest tu jakiś istotny problem i moje obawy nie są bezzasadne. Starszy lekarz Prilicla będzie potrzebny do analizy aury emocjonalnej zamieszanych w sprawę osób, no i pan, oczywiście, ze względu na doświadczenie w psychologii obcych. Zależnie od rozwoju sytuacji może jeszcze inni.
— To wszystko? — spytał O’Mara sarkastycznie. — Jest pan całkiem pewien, że to nie Cerdal i pan cierpicie na zaburzenia emocjonalne?
— To poważna sprawa, sir. I być może pilna.
O’Mara wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Braithwaite nawet nie mrugnął, co było dość niezwykłe.
— Proszę powiedzieć dokładnie, co będzie potrzebne, ode mnie zaczynając.
Porucznik westchnął z ulgą.
— Po pierwsze prosiłbym o udostępnienie mi profilu Cerdala, albo jeszcze lepiej, streszczenie mi go. Na podstawie pierwszej rozmowy i kilku następnych kontaktów wywnioskowałem, że to stabilna i dobrze zintegrowana osobowość, nawet jeśli trochę erotyczna…
— Raczej nadęta — mruknął O’Mara.
— I że nie powinien mieć problemów z adaptacją do warunków, jakie tu panują.
Niemniej przez ostatnie kilka dni, od kiedy na własną prośbę został wyznaczony do opieki nad pacjentem Tunneckisem, w jego zawodowym oraz społecznym zachowaniu pojawiły się pewne zmiany, a wiele wskazuje także na narastanie ksenofobii. To zachowanie wydaje mi się nietypowe dla jednostki, którą wcześniej poznałem. Przeprowadziłem dyskretny wywiad i odkryłem, że inni, którzy mają z nim kontakt, również zauważyli, że jego zachowanie zmieniło się na gorsze. Zmieniło się na tyle, że zaczęto darzyć go antypatią i poważnie ograniczać z nim kontakty. Na dodatek osoby, o których mówię, również wykazały się ksenofobią, chociaż o mniejszym natężeniu. Wiem, że zaburzenia umysłowe to nie choroba zakaźna, niemniej Tunneckis wydaje się tu być jedynym wspólnym czynnikiem, ponieważ wszyscy dotknięci problemem mają z nim kontakt. Doktor Cerdal na większą skałę, personel pooperacyjny na mniejszą. Stąd chociaż sama teza, aby mógł być źródłem zakażenia, brzmi w tym wypadku osobliwie, należy wykluczyć ją, zanim podejmie się inne działania.
Porucznik przerwał dla zaczerpnięcia głębokiego oddechu i zaraz podjął temat.
— Być może istnieje też prostsze wytłumaczenie. Niewykluczone, że Tunneckis zdradza fizyczne podobieństwo do kogoś albo czegoś, co wzbudziło kiedyś w Cerdalu silny lęk, który utrwalił się jako fobia. Albo może pacjent ujawnił podczas terapii coś, co wyzwoliło reakcję fobiczną. Dlatego chciałbym poznać jego profil.
O’Mara przytaknął i stuknął w kilka klawiszy na konsoli. Potem obrócił ekran, aby obaj mogli czytać.
— Proszę przysunąć się bliżej, poruczniku — powiedział. — I czuć się jak u siebie.
Przeczytał tekst równie wnikliwie jak Braithwaite, chociaż zdawał się w ogóle nie patrzeć na ekran. Gdy skończyli, porucznik westchnął, wyprostował się i pokręcił głową.
— Przykro mi, ale to profil osoby pod każdym względem normalnej, dobrze dostosowanej i pozbawionej fobii — powiedział O’Mara z niejakim współczuciem w głosie.
Braithwaite ponownie pokręcił głową.
— Ale to nie jest profil Cerdala takiego, jaki jest obecnie — stwierdził stanowczo. — Dlatego właśnie potrzebuję Prilicli, aby zbadał emocje wszystkich związanych ze sprawą, od Cerdala i Tunneckisa zaczynając. Będę też chciał ustalić ze szczegółami, jakie zabiegi przeszedł pacjent, a jeśli mogły one wywołać coś więcej niż depresję pooperacyjną, dlaczego nie zostaliśmy o tym poinformowani. Na razie dowiedziałem się, że chodziło o jakąś bardzo precyzyjną operację, którą Thornnastor i Conway chcieli przeprowadzić osobiście. Jestem pewien, że coś jest tu mocno nie tak, ale nie wiem na razie, co. Nasi dwaj czołowi Diagnostycy zwykli znajdywać odpowiedzi na najdziwniejsze nawet pytania, może więc zrobią to ponownie. Nawet jeśli tylko po to, abym mógł się przekonać, że wyszedłem na głupca… — Zawahał się i na chwilę powrócił dawny Braithwaite. — Którym zresztą pewnie jestem — dodał.
— To możliwe, ale wcale nie pewne — powiedział O’Mara. Obrócił ekran ponownie do siebie i połączył się z sekretariatem. — Dajcie mi tu zaraz Conwaya, Thornnastora i Priliclę…
Nie, chwilę, wróć, to trzeba inaczej…
Spojrzał na porucznika.
— Ciągle zapominam, że moje nowe stanowisko wymaga uprzejmości i sztucznej skromności — stwierdził półgłosem.
— Proszę odszukać Diagnostyków Thornnastora i Conwaya oraz starszego lekarza Priliclę, skontaktować się z nimi i przekazawszy moje pozdrowienia, poprosić, aby zjawili się pilnie w gabinecie administratora O’Mary.
— Sam bym tego lepiej nie wyraził — stwierdził z uśmiechem Braithwaite.
O’Mara zignorował komplement.
— Zostanie pan tutaj, poruczniku — powiedział. — Nie chcę wyjść w ich oczach na durnia, referując pańskie teorie. Wiem, że nie ma pan pojęcia, co się właściwie dzieje, ale zanim przyjdą, proszę opowiedzieć mi ze szczegółami, co pan podejrzewa.
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY OSMY
Świat był znany jako Kerm, co w języku jego mieszkańców znaczyło właśnie „świat”.
Nie używali oni zbyt często werbalnych kanałów przekazu, niemniej ich telepatyczne zdolności umożliwiały jedynie komunikowanie się z istotami z własnej planety i nie pozwalały na przeniknięcie do umysłów międzygwiezdnych podróżników, którzy nawiązali z nimi kontakt i poprosili o zgodę na ustanowienie kulturalno-naukowej placówki na ich planecie. Wyrażając zgodę, Kermianie nalegali jednocześnie, aby na miejsce budowy wybrać teren niezamieszkany, ponieważ odbierali myśli obcych pod postacią męczącego szumu statycznego. W ten sposób baza znalazła się w strefie zastrzeżonej i wszystkie wiadomości musiały być przekazywane jako zwykłe obrazy i dźwięki.
Fizjologicznie Kermianie należeli do typu VBGM, gdzie V było literą przypisywaną ciepłokrwistym tlenodysznym o telepatycznych albo innych niezwykłych właściwościach.
Masą ciała przypominali Ziemian, jednak poza tym i wysoką inteligencją nie mieli z nimi wiele wspólnego. Wizualnie mogli kojarzyć się z wielkimi ślimakami bez skorup, z podstawą ciała zbudowaną z jednego wielkiego mięśnia. Na szczycie głowy wyrastały im trzy krótkie macki, wszystkie zakończone czterema chwytnymi palcami. Nie mieli żadnych naturalnych środków obrony ani walki.
Ich gatunek wspiął się na szczyt drzewa ewolucji tylko i wyłącznie dzięki telepatii, która pozwalała im samym uniknąć niebezpieczeństwa albo zmusić groźne drapieżniki, aby ich unikały. Zbyt słabi, aby walczyć, i zbyt wolni, żeby uciekać, nauczyli się kontrolować umysły wszystkich drapieżników. Zmuszali je do atakowania siebie nawzajem albo usuwali siebie poza nawias ich możliwości poznawczych, stając się dla nich niejako niewidzialni. Z czasem rozszerzyli to oddziaływanie na mniejsze formy życia, skłaniając je do pracy. Później zaczęli dbać także o równowagę ekologiczną oraz ochronę swoich mniejszych, nierozumnych braci, którym tak wiele zawdzięczali.