Выбрать главу

Ponieważ też uczestniczyliście w tej operacji, spytam, czy poczuliście wówczas jakiekolwiek nietypowe zmiany w swoim postępowaniu albo myśleniu, nawet bardzo małe? — spytał, spoglądając na Priliclę i Thornnastora. — Czy nie zirytowało was coś ponad miarę? Na przykład koledzy innych gatunków albo podwładni? Czy nie zaczęliście się niepokoić, że pewnego dnia zachowają się wobec was niestosownie? Czy nie zapragnęliście nagle, aby waszymi współpracownikami były istoty tej samej rasy, zamiast tej bandy obcych, którzy…

— Cholera, poruczniku — przerwał mu Conway, czerwieniejąc na twarzy. — Podejrzewa pan u nas ksenofobiczne postawy? U nas?

— U istot z podobnym doświadczeniem w wielogatunkowym szpitalu pojawienie się ksenofobii jest praktycznie nieprawdopodobne — odparł spokojnie Braithwaite. — Jednak muszę to wziąć pod uwagę.

— Przyjacielu Braithwaite — odezwał się Prilicla. — Odbieram pięć źródeł emocjonalnej emanacji, z których żadne nie jest skażone ksenofobią czy jej wspomnieniem. Odczuwasz ulgę. Do czego zmierzasz?

— Moim zdaniem zaistniała możliwość, że zostaliście skażeni czy zmanipulowani, nie wiem, jak to nazwać, oddziaływaniem telepatycznym pacjenta, podobnie jak stało się to z doktorem Cerdalem podczas prowadzonej przez niego terapii. Jak teraz wiemy, nie doszło do tego. Być może ma tu znaczenie czas, przez jaki jest się wystawionym na ów tajemniczy czynnik, co by wyjaśniało, dlaczego w największym stopniu zaburzenia dotknęły terapeutę spędzającego z pacjentem sporą część dnia pracy. Słabsze objawy stwierdziłem u personelu pielęgniarskiego, ale on ma też inne rzeczy do zrobienia i rzadziej zbliża się do pacjenta.

— Doktor Cerdal to zdolny psycholog, jeden z kandydatów na moją posadę — wyjaśnił O’Mara. — Dotąd nie mogę pojąć, jak miast pracownikiem, stał się jednym z podopiecznych mojego działu.

Conway uśmiechnął się, a Thornnastor tupnął środkowymi stopami w geście docenienia żartu naczelnego psychologa, Prilicla jednak znowu się zatrząsł w przeciągły sposób, charakterystyczny dla sytuacji, gdy mały empata się denerwował, przewidując, że ktoś może zaraz go uraczyć niemiłymi bodźcami emocjonalnymi.

— Przyjacielu Braithwaite — powiedział z namysłem. — Czy wziąłeś pod uwagę możliwość, że przyjaciel Cerdal sam jest źródłem swoich problemów? Presja związana z rywalizacją o najwyższe stanowisko mogła wywrzeć negatywny wpływ na jego zwykle świetnie zintegrowaną osobowość. Może twoja teoria na temat źródła ksenofobii jest całkowicie mylna?

— Zastanawiałem się nad tym, doktorze Prilicla, i odrzuciłem taką możliwość. Jednak z przyjemnością i ulgą posłucham, jeśli ktoś z was udowodni mi, że nie mam racji.

Prilicla zaświergotał śmiechem.

— Chętnie sprawię ci tę przyjemność, przyjacielu Braithwaite. Jak jednak dokładnie miałbym tego dokonać?

Porucznik przekazał empacie wszystkie potrzebne informacje, Conway i Thornnastor dopowiedzieli swoje. O’Mara stwierdził z satysfakcją, że Braithwaite potrafił świetnie się odnaleźć nawet w obecności trójki czołowych medyków Szpitala. Nie wykazywał ani śladu uniżoności. Gdy lekarze wyszli z gabinetu, przez kilka chwil zalegała w nim cisza.

— Być może nie wie pan, co właściwie robi, poruczniku, ale robi to pan bardzo dobrze — powiedział O’Mara. — A teraz, po rozstawieniu po kątach kompletu naszych sław medycznych, zapewne ma pan robotę dla mnie?

— Docenię każdą pomoc czy radę, jakiej zechce mi pan udzielić, sir — powiedział Braithwaite. — Albo polecenie. Jeśli to możliwe, chciałbym, abyśmy oboje porozmawiali z personelem z oddziału Tunneckisa.

— A gdybym mniej taktownie powiedział panu, że na pewno pan się myli i powinien porzucić obecny trop, to co wtedy?

— W pewnych okolicznościach negatywna sugestia też może być użyteczna — odparł z kamienną twarzą Braithwaite.

— Dyplomata — rzucił O’Mara takim tonem, jakby chodziło o przekleństwo. Przez chwilę rozglądał się po wielkim i pięknie urządzonym gabinecie. Przez szklane ściany widać było personel krzątający się w sekretariacie. — Jeśli trafi pan ostatecznie tutaj, spodoba się tu panu. Gdy mija już pierwszy atak paniki i dociera do człowieka, że może być uprzejmy, kiedy zechce, a nie wtedy, gdy musi, talenty dyplomatyczne bardzo się przydają do smarowania maszynerii Szpitala. Ale to i tak nie moja dziedzina i wszędzie indziej czuję się lepiej.

Wstał nagle i obszedł olbrzymie biurko, stając obok Braithwaite’a.

— To twój pokaz. Prowadź, poruczniku.

Valleschni była już po dyżurze, co znaczyło, że musieli włożyć kombinezony ochronne, aby porozmawiać z nią w prywatnej kabinie. Chlorodyszni w ogóle nie używali ubrań. Półprywatne okoliczności spotkania sprawiały, że musieli chwilami na nią spoglądać, co nie zawsze było miłym doświadczeniem. Po krótkim powitaniu O’Mara wbił oczy w kiść czegoś oleistego, co rozkładało się na ścianie. Zapewne była to roślinność ozdobna, która dla chlorodysznych mogła pachnieć nawet ładnie. Rozmowę poprowadził Braithwaite.

— Już myślałam, że wizyta aż dwóch psychologów oznacza, że coś jest ze mną naprawdę nie tak — powiedziała siostra przełożona, gdy porucznik wprowadził ją w sprawę. — Wy jednak chcecie wiedzieć, ile czasu spędziłam przy pacjencie Tunneckisie. Niewiele, od razu powiem. Kilka minut dziennie. Dalej, czy zauważyłam jakieś zmiany w myśleniu albo zachowaniu moim czy kogokolwiek spośród personelu, nawet takie, które były bardzo drobne i mogły pozostać prawie niezauważone, o potrzebie terapii nie mówiąc… Jesteście pewni, że to nie Cerdal potrzebuje terapii? — spytała, poprawiając nogi, które przypominały krótkie kolumny złożone z żółtozielonych pasm splecionych wodorostów.

O’Mara zaśmiał się cicho, ale zaraz się opamiętał. W odróżnieniu od Kelgian Illensańczycy byli zdolni do okazywania uprzejmości, jeśli im na tym zależało. Zapewne siostra nie była akurat w humorze. Albo może i znielubiła nowego psychologa pod wpływem siejącego ksenofobię pacjenta, chociaż istnienia tego czynnika Braithwaite musiał dopiero dowieść. Możliwe jednak, że była tylko zirytowana, iż ktoś zabiera jej czas.

— Znam własne wahania nastroju i niekiedy nie bywają one wcale drobne — powiedziała Valleschni. — Znam też zachowanie mojego personelu. Zmiany mogą być spowodowane wieloma czynnikami. Uwagą wykładowcy na zajęciach. Trudnościami w relacjach seksualnych, które odbijają się na pracy oddziału. Wieloma rzeczami, przy czym stopień ich ważności pozostaje kwestią mocno subiektywną. Epizody utraty panowania nad sobą czy chwilowe akty niesubordynacji dotykają mnie bezpośrednio. Moja kultura jest bardzo zaawansowana medycznie, jednak większość tlenodysznych, takich jak wy, okazuje się na tyle ograniczona, że ocenia nas negatywnie tylko na podstawie wyglądu, stosując wobec nas własne kanony piękna. Nawet twój bezpośredni przełożony woli patrzeć na kwiatek niż na mnie. Co do tamtej istoty, jasne jest, że nie lubimy się nawzajem, ale nie sądzę, aby była to aż ksenofobia.

— Ja jednak sądzę, że to właśnie jest ksenofobia… — powiedział Braithwaite, tracąc na moment panowanie nad sobą.

O’Mara przerwał mu chrząknięciem. Porucznik pojął, że ma zostawić temat.

— Teraz, gdy została już pani oficjalnie powiadomiona o wystąpieniu problemu, nasz dział będzie wdzięczny za wszelkie informacje, które będzie nam pani mogła przekazać — powiedział Braithwaite, odzyskując spokój. — Oczywiście porozmawiamy też z innymi pracownikami oddziału, którzy mieli bliski kontakt z pacjentem Tunneckisem. Dziękuję za współpracę, siostro.