Gdy na ekranie pojawiła się znajoma twarz Ziemianina, pomyślał o tych wszystkich problemach i kryzysach z przeszłości Szpitala, które zaczynały się od tego właśnie człowieka, gotowego co rusz podejmować się rzeczy niemożliwych, specjalisty od medycznych cudów.
— Napytałeś nam sporej biedy z tym swoim telepatycznym pacjentem, Conway — powiedział O’Mara. — Wydałem już polecenie pełnej izolacji Tunneckisa. Nikt nie może się z nim kontaktować poza krótkimi, kilkuminutowymi wizytami dla uczynienia jego izolacji tak znośną, jak tylko będzie to możliwe. Zastosujemy zdalnie sterowane zespoły monitorujące i samobieżne wózki do dostarczania żywności. Szczęśliwie doszedł już na tyle do siebie, że może sam korzystać z toalety. Jeśli miałeś jeszcze jakichś pacjentów na oddziałach od sto dziesiątego do sto trzynastego, znajdziesz ich zapewne na dwieście osiemdziesiątym piątym.
Najpierw jednak mam dla ciebie kilka rozkazów, które muszą zostać wykonane natychmiast i bez dyskusji, o ile…
— Czekaj, nie możesz tego zrobić — przerwał mu Conway. — Mam tam trzech, z czego jeden niepewny… Cholera, to nie czas na wygłupy z ewakuacją według regulaminu.
Powinieneś się najpierw ze mną skontaktować. Daj więc sobie spokój z rozkazami i powiedz mi, co się tam, u diabła, dzieje!
Obecność przy podobnie gwałtownej wymianie zdań między dwoma spośród najważniejszych osób w Szpitalu była dla Braithwaite’a całkiem nowym doświadczeniem. Nie wyglądał zbyt wyraźnie, jednak zanim przemęczony i tym samym jeszcze bardziej opryskliwy O’Mara zdążył odpowiedzieć, pochylił się do ekranu i spróbował wylać na jego wypowiedź nieco dyplomatycznej oliwy.
— Sir, sytuacja zrobiła się niebezpieczna — powiedział, zerkając przepraszająco na O’Marę. — Już teraz kosztowała nas sporo zmęczenia i brak snu. Nie ma więc co marnować czasu na szczegółowe opowiadanie. W tej sprawie proponuję porozmawiać z doktorem Priliclą, który jest w pełni poinformowany i lepiej niż my wszystko panu objaśni. Nic nie przeszkodzi panu zajmować się pacjentami, gdy tylko będzie wiadomo, gdzie zostali przeniesieni, a administrator O’Mara nie chciał pana obrazić…
— Ha! — wykrzyknął Conway.
— Niemniej jest bardzo ważne, aby nikt pod żadnym pozorem nie zbliżał się do pacjenta Tunneckisa. W pierwszym rzędzie chodzi o Thornnastora, starszego lekarza Priliclę i pana, ale strażnicy otrzymali wyraźne rozkazy niedopuszczania żadnej rozumnej istoty bliżej niż na sto metrów od miejsca, gdzie obecnie się znajduje. Zasięg tej strefy może ulec zmianie.
Sądząc po najnowszych meldunkach o postępach zarazy, zapewne będziemy musieli ją rozszerzyć. Z całym szacunkiem, pan też musi się temu podporządkować.
— Z całym szacunkiem, poruczniku, o jakiej zarazie mowa? — spytał Conway. — Tunneckis nie jest chory. W wielkim skrócie można uznać go za ofiarę wypadku drogowego.
Albo gniewu Boga, wedle uznania. Jechał po prostu do domu, gdy piorun uderzył w jego samochód. Wcześniej na nic nie cierpiał.
— Teraz jest inaczej — odparł poważnie Braithwaite. — Mamy dowody, że stał się źródłem psychicznej epidemii, która rozprzestrzenia się coraz szybciej na przyległe poziomy Szpitala. Na naszą prośbę doktor Prilicla kontroluje to na bieżąco. Podstawowe objawy to zanik subtelniejszych emocji potrzebnych do zawierania i utrzymywania przyjaźni czy okazywania zaufania. Każdy staje się wrogim i obcym, a chory traci ogładę cywilizacyjną.
Już wcześniej wspominałem, że Tunneckis może wcale nie być telepatycznie głuchy. Teraz już wiemy, że wydaje niespójny i głośny telepatyczny krzyk o rosnącym zasięgu, który wyniszcza stopniowo umysły. Nie wiemy, jakie może być ostateczne stadium. Na pewno dominująca ksenofobia, być może powodująca wręcz regres do poziomu przedrozumnego.
Dlatego nie możemy pozwolić, aby najlepsze umysły medyczne Szpitala zostały uszkodzone.
Potrzebujemy was do rozwiązania problemu. Jeśli tylko okaże się to możliwe, oczywiście.
— Mniejsza o komplementy, Conway — odezwał się nagle O’Mara. — Według Prilicli to ty wyraziłeś zgodę na przyjęcie Kermianina do Szpitala, rusz więc głową i pomóż nam się z tego wygrzebać. Zgoda?
Conway zmarszczył brwi.
— Ale to nie jest tak naprawdę choroba — powiedział. — Raczej stan umysłu.
Zaburzonego umysłu pacjenta, który jest akurat telepatą. Co robi z tym dział psychologii?
— Wszystko, co w naszej mocy — odparł O’Mara.
— Bez wątpienia — mruknął Conway. — Zaraz porozmawiam z Priliclą. I Thornnastorem, który też siedzi w tej sprawie. Jeśli jednak zasięg infekcji rośnie, jak długo potrwa, aż będziemy musieli zacząć przenosić pacjentów do innego szpitala?
— Albo usunąć stąd Tunneckisa — stwierdził O’Mara. — Chociaż jeśli jego stan będzie się pogarszał, to pewnie nawet Kermianie go nie zechcą. Musisz znaleźć jakieś rozwiązanie, doktorze, albo staniemy wobec pilnego i nader ciekawego dylematu etycznego.
Braithwaite odchrząknął i spojrzał na O’Marę.
— Może to nie będzie aż tak pilne — powiedział. — Nie miałem jeszcze okazji spytać pana o zdanie, ale pozwoliłem sobie wydać w pańskim imieniu kilka rozkazów działowi utrzymania oraz specjalistom od techniki medycznej. Przygotowują coś, co można uznać za tymczasowe rozwiązanie. Chodzi o modyfikację czteroosobowej kapsuły ratunkowej pochodzącej z jednego z orligiańskich statków dostawczych. Instalują tam kermiański system podtrzymywania życia, moduły medyczne i wszystko co potrzeba, aby dało się tym zdalnie sterować bez narażania zdrowia pacjenta. Zajmie im to trzy dni. Może da się skrócić ten termin o kilka godzin, jeśli sam pan z nimi porozmawia.
O’Mara powinien w zasadzie zmieszać porucznika z błotem za podszywanie się pod przełożonego, ale pomysł był jak najbardziej na miejscu. Sam pewnie by na to wpadł, gdyby nie brak czasu i zmęczenie, które też zbyt go znieczuliło, aby miał w ogóle ochotę się unosić.
— Zrobię to — powiedział jedynie, kiwając głową.
— Z Tunneckisem tkwiącym w kapsule daleko od Szpitala, będzie pan mógł się zastanowić nad leczeniem — powiedział porucznik do Conwaya. — My zaś spróbujemy terapii przez radio. Doktor Prilicla będzie w stanie meldować nam o ewentualnych postępach pacjenta.
Conway pokręcił głową ze zdumienia.
— Dobra robota, poruczniku. Przynajmniej zyskamy na czasie. Ale jak coś, co zaczęło się jako zwykły wypadek drogowy z podejrzeniem urazu mózgu, mogło przerodzić się nagle w obecny problem, zwłaszcza że pacjent nie jest ciągle świadom swoich poczynań ani tego, że szkodzi wszystkim wkoło niczym psychiczna czarna dziura? To nie ma sensu.
— Z całym szacunkiem, sir — powiedział Braithwaite. — Jaka była dokładnie natura jego obrażeń?
— Poza niewielkimi zmianami skórnymi, które ustąpiły, zanim jeszcze do nas trafił, nie było niczego nadającego się do leczenia — powiedział Conway, wyraźnie nie widząc nic niewłaściwego w tym, że zwykły porucznik zadał pytanie Diagnostykowi. — Problemem było upośledzenie zmysłu telepatycznego, którego nie udało nam się usunąć, połączone z poważnym problemem psychicznym, którym wy mieliście się zająć.
— To by sugerowało, że problem powstał, jeszcze zanim Tunneckis do nas trafił — stwierdził Braithwaite, znów wyrażając to, co O’Mara sam by powiedział, gdyby nie był tak zmęczony. — Pan tylko przejął problem, nawet o nim nie wiedząc.
— To pocieszające — mruknął Conway, spoglądając na obu psychologów. — Niemniej jako lekarz zwykłem szukać wyjaśnień, nie wymówek, dla moich błędów. Przede wszystkim chcę skontaktować się z bazą Korpusu na Kermie i poprosić o więcej szczegółów na temat tego wypadku. Może uda im się ustalić, czy nie było tam w przeszłości podobnych sytuacji, a jeśli były, to co Kermianie z nimi robili. Jednak nawet przy najwyższym priorytecie trzech A potrwa to kilka godzin. W międzyczasie porozmawiam z Priliclą i medycznym oraz niemedycznym personelem, aby ustalić zasięg zarazy i tempo, w jakim się rozprzestrzenia.