Zajmował się w pierwszym rzędzie pacjentami, którzy nie reagowali na standardowe terapie albo znajdowali się w ciężkim stresie, oraz przypadkami beznadziejnymi. W tej ostatniej grupie trafiał na wiele istot, które oczekiwały przede wszystkim pociechy duchowej. To skłoniło go do studiów nad występującymi w ramach Federacji wyznaniami i praktykami religijnymi. Było ich całkiem sporo, średnio po dwanaście na każdej ze znanych planet, jednak wyniki pracy Liorena okazały się nader obiecujące.
Unikanie trudnych moralnie sytuacji to częsta przypadłość istot inteligentnych, pomyślał ostatecznie O’Mara i podjął głośno wcześniejszy wątek.
— O tobie, Ojczulku, nie ma co wiele mówić, bo i tak przyjmiesz bez słowa wszystko, co usłyszysz. Przejdę zatem do sedna sprawy. Wszyscy zostaliście w jakiś sposób doświadczeni i macie swoje problemy, które jednak nie rzutują negatywnie na jakość waszej pracy w tym dziale. Wręcz przeciwnie, dzięki temu jesteście zdolni do większej wrażliwości i lepiej rozumiecie naszych pacjentów. Niemniej w nowej sytuacji, która nastała po moim awansie, oczekiwać od was będę znacznie więcej. Gdybyście nie słyszeli jeszcze wszystkich plotek, przedstawię rzecz dokładnie — dodał, patrząc kolejno na całą trójkę. — Zostałem wyznaczony na stanowisko administratora Szpitala, jednak z zachowaniem dotychczasowego zakresu obowiązków naczelnego psychologa. Mam pełnić obie te funkcje do czasu, gdy wybiorę i wyszkolę mojego następcę na oba, połączone od teraz stanowiska. Co więcej, zdecydowano, że ich obsadzanie nie będzie już w gestii Korpusu. Kandydat musi być cywilem mogącym wykazać się wykształceniem medycznym, znajomością psychologii obcych oraz stosowną praktyką w wielogatunkowych placówkach. Dopiero takie połączenie pozwoli mu spełnić szczególne medyczne i niemedyczne wymogi stawiane przed osobą kierującą naszym Szpitalem. Ponieważ są to dość niezwykłe warunki, informacja o poszukiwaniu kandydata pojawiła się we wszystkich profesjonalnych serwisach medycznych.
Obecnie będę potrzebował sporo czasu na zaznajomienie się z moimi nowymi obowiązkami, od was oczekuję zaś, że będziecie trzymać jak najdalej ode mnie wszystkich chętnych, tak byśmy mogli skoncentrować się ostatecznie na paru najbardziej obiecujących kandydatach.
Skinął lekko głową, dając do zrozumienia, że uważa spotkanie za zakończone.
— Nie pytajcie mnie o nic, dopóki sami nie przemyślicie dobrze sprawy. Od tej chwili będę uważniej was obserwował, czasem zapewne zaskakując tym i owym. Cha Thrat, Lioren, jeśli macie dość, możecie odpocząć w sekretariacie. Braithwaite zostań. Mam dla ciebie zadanie.
Gdy pozostali wychodzili, zwrócił się do porucznika.
— Za pół godziny zjawi się tutaj Diagnostyk Yursedth. Ma problemy z koszmarami sennymi i samym snem. Podłoże jest psychosomatyczne i wynika z dodatkowych, niepokojących treści znajdujących się w jednym z hipnozapisów edukacyjnych. Proszę zidentyfikować ten zapis, wymazać go i zastąpić innym, o analogicznej zawartości medycznej, ale pochodzącym od bardziej zrównoważonego dawcy. Ja mam zaplanowaną teraz całą serię spotkań z personelem ustępującego administratora, na dodatek będę musiał wykręcić się jakoś od udziału w przyjęciu pożegnalnym na jego cześć.
Spojrzał porucznikowi w oczy, ale nie okazał po sobie ani cienia współczucia, które odczuwał w głębi ducha.
— Czeka pana niełatwe zadanie. Ponadto po raz pierwszy będzie pan usuwał i nanosił hipnozapis bez nadzoru. Gdyby miał pan z tym jakieś problemy, proszę do mnie nie dzwonić.
Tym razem ma pan poradzić sobie całkiem samodzielnie.
Braithwaite skinął głową, odwrócił się i ruszył do drzwi. Chociaż nadal wyglądał niczym wzorowy oficer i nawet się nie skrzywił, twarz miał dziwnie bladą. O’Mara westchnął, zamknął oczy i spróbował przypomnieć sobie zasady przeprowadzania wywiadu przy naborze kandydatów do ciężkiej i odpowiedzialnej pracy.
Ostatecznie sam też kiedyś przez to przeszedł.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Działo się to dokładnie w tym samym pomieszczeniu, tyle że jego ściany pokrywała wówczas jedynie paskudna w odcieniu, zielona farba antykorozyjna. Brakło starannie wybranych, uspokajających krajobrazów z wielu różnych światów. Zamiast zestawu siedzisk, które upodabniały obecny gabinet do średniowiecznej izby tortur, stały tu tylko dwa proste krzesła, między nimi zaś ciągnęła się długa ława z tworzywa. Na jej blacie piętrzyły się wydruki planów konstrukcyjnych. Po jednej stronie tej sterty siadywał major Craythorne, O’Mara zajmował krzesło naprzeciwko.
Tamten proces rekrutacji ciągnął się trzy lata. Oczywiście z przerwami koniecznymi na jedzenie, sen i pracę.
Nagle O’Mara przypomniał to sobie ze wszystkimi detalami. Nawet zapach podobno bezwonnej farby, który unosił się w powietrzu, i dokuczliwy odgłos pracy świdra, który milkł tylko na chwilę, aby znowu podjąć wycie. Major co rusz klął nań pod nosem. Sam O’Mara był zdenerwowany. Chociaż może sprawił to obciążający żołądek, szybko pochłonięty chwilę temu posiłek.
— Musi pan pamiętać, O’Mara, że pańska postawa i oblicze nie wzbudzają zaufania — powiedział nie po raz pierwszy Craythorne. — Obaj wiemy, że dysponuje pan bardzo sprawnym umysłem, ale trudno dopatrzyć się w pańskiej twarzy intelektualnej głębi. Odniósł pan już sukcesy w pomaganiu dręczonym różnymi problemami obcym i niewątpliwie potrafi pan być skuteczny, jednak na oko trudno się tego domyślić. Pańska maska sprawia, że biedny pacjent nie jest w stanie zorientować się, jak głęboko pan go sonduje ani jak bardzo pan nim manipuluje. Chyba nigdy nie próbował pan być nieszczerze uprzejmy?
O’Mara westchnął z irytacją, zrobił to jednak tak dyskretnie, aby major niczego nie zauważył.
— Zna pan takie ziemskie powiedzenie, sir, że i w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu?
Chyba nie odpowiadałaby mi atmosfera uprzejmej obłudy, sir. Tak osobiście, jak i w pracy.
Craythorne pokiwał w milczeniu głową, ale trudno było orzec, czy zgadza się z rozmówcą, czy tylko rozważa jego słowa. Może zresztą jedno i drugie.
— Zapomnijmy o tym nad razie. Pańskim obecnym zadaniem będzie opieka nad grupą Kelgian. To istoty, wobec których uprzejme albo nieszczere zachowanie jest czystym marnowaniem czasu. Nie znają nawet żadnego z tych pojęć. Poczuje się pan z nimi jak w domu. Czy miał pan już wcześniej kontakt z Kelgianami?
O’Mara pokręcił głową.
— Gdybym miał czas, aby trochę panu o nich opowiedzieć, nie uwierzyłby mi pan.
Szczęśliwie nie mam akurat tyle czasu — dodał z uśmiechem major. — Przylatują za dwie godziny. Proszę poczytać o nich wcześniej, korzystając z komputera bibliotecznego…
Na korytarzu, od którego nie dzieliły ich jeszcze żadne drzwi, ktoś upuścił coś ciężkiego. Przez chwilę poczuli się jak we wnętrzu dzwonu. Craythorne skrzywił się wyraźnie i dokończył zdanie.
— …który szczęśliwie już działa, w odróżnieniu od wielu innych urządzeń.
O’Mara chętnie znienawidziłby majora, ale nijak mu się to nie udawało. Craythorne po prostu dawał się lubić. Jakiejkolwiek przewiny dopuściliby się jego podwładni, on nigdy nie podnosił nawet głosu. Patrzył tylko na delikwenta z takim smutkiem i rozczarowaniem, że inkryminowany osobnik z miejsca zaczynał czuć się winny i nie popełniał więcej tego samego błędu.
Maniery miał nienaganne, w jego rzadkich włosach pojawiła się już siwizna, a rysy twarzy zdradzały wrażliwość. Przypominał dystyngowanego dyplomatę. Nawet zwykły mundur nosił jakoś inaczej, a wszechobecny brud się go nie imał, chociaż wszyscy wkoło chodzili wiecznie ze śladami smarów i masą metalowych opiłków na odzieży. Robił wrażenie dobrego człowieka i naprawdę taki był. To on stworzył O’Marze szansę na pracę, gdy wszystkie inne opcje zawiodły.